SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Prywatne SMS-y Petru i Schmidt w „Super Expressie”: obowiązek informowania czy cynizm tabloidu (opinie)

Opublikowanie przez „Super Express” prywatnej korespondencji SMS-owej Ryszarda Petru i Joanny Schmidt wywołało ponowne wątpliwości dotyczące granic prywatności osób publicznych. Dziennikarze pytani o to przez Wirtualnemedia.pl mają różne opinie: jedni uważają, że dziennikarze mają obowiązek informować o wszystkim, dla innych „Super Express” w cyniczny sposób chce zwiększyć swoją sprzedaż. Komentują Bogusław Chrabota, Jacek Karnowski, Mariusz Ziomecki, Cezary Łazarewicz i Wojciech Maziarski.

Materiał ujawniający przez „Super Express” treść prywatnych SMS-ów wymienianych między szefem Nowoczesnej Ryszardem Petru a jedną z posłanek tej partii - Joanną Schmidt pojawił się ponad tydzień temu jako okładkowy temat dziennika. Tekst jest oparty na zdjęciu wykonanym na sali plenarnej Sejmu, gdzie Schmidt przeglądała te SMS-y w telefonie (zdjęcie zrobił jej fotoreporter będący na galerii).

Publikacja „SE” natychmiast wywołała kontrowersje i wątpliwości dotyczące zarysu etycznych granic, których nie powinny przekraczać media relacjonujące bieżące życie polityków i osób publicznych. Zarząd główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich wyraził zaniepokojenie publikacją „Super Expressu”, z kolei redaktor naczelny „SE” Sławomir Jastrzębowski w rozmowie z serwisem Wirtualnemedia.pl bronił jej, uznając za uzasadnioną i potrzebną.

Politycy ponoszą za siebie odpowiedzialność, każdy tabloid by to opublikował

Zapytaliśmy dziennikarzy, jak oceniają materiał „Super Expressu”. Czy to ważny dokument ujawniający prawdę o tym, czym zajmują się posłowie w trakcie obrad Sejmu? A może cyniczne podglądanie i wyciąganie na światło dzienne intymnych sfer życia polityków, za którym stoi zwykła chęć zwiększenia sprzedaży konkretnego tytułu? Czy media przekroczyły etyczne granice?

Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „W Sieci”, jest w grupie stojących na stanowisku, że mediom wolno w publikowaniu treści bardzo wiele pod warunkiem, że towarzyszy temu ważny cel społeczny. - Histeria wokół publikacji „SE” jest w mojej ocenie przesadna. Materiał ten opublikowałby każdy prawdziwy tabloid - ocenia Jacek Karnowski. - Nie pochodzi on z przestępstwa, a fakt, że posłowie SMS-owali na sali sejmowej wiąże jednak tę sprawę z życiem publicznym. Trudno też uznać, że jest to materiał szczególnie drastyczny. Można go uznać za niesmaczny, ale to już inna sprawa.

Według naczelnego „W Sieci” ważny jest też szerszy kontekst: to ciąg dalszy sprawy „portugalskiej wyprawy" liderów Nowoczesnej. - Nie jest to więc ujawnienie nowego wątku, ale raczej eksploatacja tego, co już wiadomo. Mleko rozlało się wcześniej - zauważa Karnowski. - Poza tym uważam, że posłowie opozycji powinni być konsekwentni. Skoro uważają, że jakiekolwiek zmiany w funkcjonowaniu mediów w Sejmie są niedopuszczalne, to muszą się godzić z, w pewnym sensie „tradycyjnym" zachowaniem mediów. Już wcześniej niektóre media próbowały przecież kompromitować polityków wyłapując różne nieparlamentarne scenki z życia sali sejmowej. Moim zdaniem obsadzanie Sejmu w roli jakiegoś reality show szkodzi naszej demokracji, ale by doprowadzić do zmiany tej sytuacji konieczna jest zgoda wszystkich sił politycznych i większości mediów - ocenia Karnowski.

Bardziej zdecydowany w swoich sądach na temat roli mediów w przyglądaniu się politykom jest Mariusz Ziomecki, w przeszłości m.in. redaktor naczelny „Super Expressu” i „Przekroju”.

- W krajach gdzie pracowałem - USA i Niemcy - samo takie pytanie wzbudziłoby zdziwienie - ocenia Mariusz Ziomecki. - Tak, absolutnie! Dziennikarz robiący zdjęcia w publicznym miejscu politykom ma prawo opublikować takie zdjęcia i zawarte w nich informacje. WSZYSTKO. Każda inna teza jest do obrony na nieprecyzyjnym, wysoce uznaniowym gruncie moralizatorskim czy salonowych konwencji dobrego wychowania, ale nie na gruncie wolności i powinności mediów w demokratycznym systemie wolności.

Zdaniem Ziomeckiego w Polsce wielu lubi mówić o tym, jakie są standardy dziennikarstwa. - Ale mam wrażenie że albo robią to w złej wierze, albo nie mają o tych sprawach zielonego pojęcia - podkreśla nasz rozmówca. - Dotyczy to również wielu tzw. „prasoznawców.” Wielu też nie mieści się w głowach, że politycy mają ponosić ODPOWIEDZIALNOŚĆ za swoje postępowanie. Za wszystko co robią - zwłaszcza w Sejmie. Są uprzywilejowaną kastą. Problem w tym że w całej historii Polski, włącznie z najnowszą, pełnej wolności mediów nigdy nie było - w takim sensie, jak ona jest w Republice Federalnej Niemiec, we Francji albo w Stanach Zjednoczonych.

Publikacja „SE” etycznie naganna, nie ma żadnego uzasadnienia

Na przeciwnym biegunie niż oceny Karnowskiego i Ziomeckiego znalazły się komentarze naszych pozostałych rozmówców. Uważają oni, że publikacja „SE” miała na celu wyłącznie podbicie sprzedaży dziennika chwytliwą okładką, a nie poinformowanie czytelników o istotnych elementach naszego życia politycznego.

Najbardziej wyważony w ocenach wydaje się Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. - Osobiście nie publikowałbym SMS-ów o treściach prywatnych - przyznaje Chrabota. - Publikację taką uzasadniałaby tylko doniosłość ich treści ze względu na interes publiczny. Niczego takie w treści tych SMS-ów nie widzę. To typowe - tabloidalne - żerowanie  na ciekawości czytelnika. Swoją drogą posłowie winni wiedzieć, że to legalne i technicznie możliwe. A wiec może więcej dyskrecji? - pyta retorycznie naczelny „Rzeczpospolitej”.

O wiele ostrzej publikację „Super Expressu” recenzują Cezary Łazarewicz i Wojciech Maziarski. - Dość obłudne to tłumaczenie pana Jastrzębowskiego, że „Super Express” spełnia swój obowiązek, wyposażając wyborców w wiedzę publikując prywatne SMS-y Petru i Schmidt - uważa Łazarewicz. - Można by było to zrozumieć, gdyby te SMS-y miały jakikolwiek wpływ na publiczną działalność Petru i Szmidt, albo obnażały ich hipokryzję, ale tak w tym wypadku nie jest. Pan Jastrzębowski wie, że robi gazetę dla gawiedzi - dlatego by spełnić oczekiwania swoich czytelników dostarcza im produktu na który czekają. Raz są to zdjęcia schorowanego i umierającego artysty, raz sesja zdjęciowa morderczyni, a teraz prywatna korespondencja zakochanych w sobie polityków.

Łazarewicz odrzuca argument, że w przeszłości ujawniano podobne rozmowy, np. te z restauracji „Sowa i Przyjaciele” („Wprost” opublikował tylko fragmenty dotyczące spraw publicznych, ale po tym jak wyciekły pełne nagrania, tabloidy informowały o wątkach prywatnych z tych rozmów). - To nie jest dobry przykład - zastrzega nasz rozmówca. - W „Sowie” politycy jednak rozmawiali o państwie i jego funkcjonowaniu, a nie o swoich uczuciach. Oczywiście, że politycy powinni bardziej chronić swoją prywatność. Ale to nie uchroni ich przed wścibstwem bulwarówek, które żyją z publikowania zdjęć i tekstów, których inna gazeta by nie opublikowała. I wiem, że na nic się zdadzą apele o przyzwoitość, bo „SE” zarabia na tym, że nie jest przyzwoity.

W najbardziej krytycznym tonie o materiale „Super Expressu” wypowiada się dla nas Wojciech Maziarski, publicysta „Gazety Wyborczej”. - Podglądanie ludzi i czytanie ich prywatnej korespondencji jest czynem nagannym - ocenia zdecydowanie Wojciech Maziarski. - Usprawiedliwianie tego faktem, że podglądani korespondowali ze sobą w czasie godzin pracy w Sejmie jest żenujące. Czy od tej pory wolno będzie czytać i publikować prywatne maile urzędników? Czy wolno będzie podsłuchiwać ich prywatne rozmowy telefoniczne w pracy?

Zdaniem dziennikarza redakcja „Super Expressu”, która dopuściła się tego nieetycznego czynu, od dawna już stacza się w tym kierunku. - Niegdyś to jej główny konkurent - „Fakt” - słynął z takich oburzających publikacji - przypomina Maziarski. - W ostatnich latach jednak te redakcje wyraźnie zamieniły się miejscami - „Fakt” zaczął z sukcesem zabiegać o wizerunek gazety przestrzegającej elementarnych standardów moralnych, natomiast „Super Expressowi” pod kierownictwem Sławomira Jastrzębowskiego puściły wszelkie hamulce.

Maziarski uważa, że skoro jeden z rozmawiających posłów nie zasłonił ekranu telefonu, to fotograf gazety mógł oczywiście podejrzeć treść korespondencji, sądząc, że trafi na ślad jakiegoś ciekawego i ważnego newsa politycznego. - Gdy tylko jednak zorientował się, że rozmowa ma charakter prywatny albo wręcz intymny powinien odwrócić obiektyw i zachować dla siebie wiedzę, którą zdobył - ocenia Maziarski. - Osobnym problemem jest reakcja władz Sejmu. Gdy poprzednio fotograf zrobił niewinne zdjęcie bosej stopy posłanki – dostał roczny zakaz wstępu do Sejmu. Teraz jakoś nie słychać o podobnej reakcji marszałka Kuchcińskiego. To nie znaczy, że postuluję, by i tym razem fotografowi dać podobny szlaban. Chciałbym jednak, by marszałek wytłumaczył się z tak nierównego traktowania tych dwóch przypadków - podsumowuje publicysta „Gazety Wyborczej”.

Dołącz do dyskusji: Prywatne SMS-y Petru i Schmidt w „Super Expressie”: obowiązek informowania czy cynizm tabloidu (opinie)

14 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
h
Co za refkeks. Komentarze do wydarzenia sprzed tygodnia
odpowiedź
User
marketer
HOP, SIUP i od nowa Platformerska Rzeczpospolita Ludowa :D
odpowiedź
User
k
Dobrze, że SE to opublikował. M.in. od tego właśnie jest. Sejm jest dla posłów miejscem pracy, a w pracy się pracuje - zwłaszcza że to my na nich łożymy, a oni decydują tam o naszych sprawach. Wczytując się w smsy, chyba nie bardzo wiedzieli, co dzieje się na sali - a powinni. Nie obchodzi mnie, co robią w wolnym czasie.
odpowiedź