Google nie potrzebuje wydawców? Renata Krzewska: wnioski z badań naukowców są odmienne
Google po przeprowadzaniu specjalnego testu twierdzi, że „treści informacyjne z Europy w wyszukiwarce nie mają mierzalnego wpływu na przychody z reklam Google”. Renata Krzewska, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy i Wydawców Repropol w komentarzu dla Wirtualnemedia.pl zwraca uwagę, że wnioski z badań naukowców są odmienne od testu Google. Wynika z nich, że treści informacyjne ukazują się aż w 55% wyszukiwań.

W połowie listopada Google bez wcześniejszego ostrzeżenia uruchomił test w swojej wyszukiwarce, w ramach którego 1 proc. użytkowników czasowo nie wyświetlano linków do serwisów informacyjnych europejskich wydawców. Test objął kilka krajów, w tym Polskę.
W piątek firma poinformowała o wynikach – generalny wniosek brzmi: „treści informacyjne z Europy w wyszukiwarce nie mają mierzalnego wpływu na przychody z reklam Google”. Koncern podkreśla w komunikacie, że w toku negocjacji z europejskimi regulatorami na temat wdrożenia dyrektywy o prawach autorskich „spotkał się z licznymi nieprecyzyjnymi raportami, które znacznie przeszacowują wartość treści informacyjnych dla Google”.
„Badanie wykazało, że po usunięciu tych treści nie nastąpiła zmiana w przychodach z reklam w wyszukiwarce, a spadek wykorzystania wyniósł mniej niż 1% (0,8%), co wskazuje, że każda utrata wykorzystania pochodziła z zapytań generujących minimalne lub żadne przychody. Poza tym, badanie wykazało, że łączne przychody z reklam na wszystkich platformach Google, w tym w sieci reklamowej, pozostały na tym samym poziomie” – czytamy na blogu Google.
Dla Wirtualnemedia.pl sprawę komentuje Renata Krzewska, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy i Wydawców Repropol:
Większość polskiego internetu zbudowały wydawnictwa wywodzące się z prasy, więc pozwolę sobie na skomentowanie badań i wizualizację sposobu ich przeprowadzenia na przykładzie gazety. Przyjrzyjmy się, jak przeprowadzono to badanie. Powiedzmy, że mamy egzemplarz gazety o objętości 100 stron. Wyrywamy z niego kilkanaście stron z najlepszymi artykułami i pytamy czytelników, czy widzą reklamy, które w nim zostały. Pewnie, że widzą i wyrwanie tych stron nie spowodowało mniejszej widoczności tych reklam. Tak właśnie w uproszczeniu wyglądają ostatnie testy Google.
Proponuję zastanowić się, co będzie się działo, gdy użytkownicy dostaną taki wybrakowany produkt codziennie przez cały rok? Na pytania dotyczące ewentualnego spadku lojalności, zadowolenia z korzystania z wyszukiwarki, czasu korzystania – już to badanie nie odpowiada.
W wielu krajach na świecie wydawców w przygotowaniu argumentacji do rozmów z BigTechami wspierają naukowcy z uznanych uczelni (m.in. Columbia University, University of Huston, University of Zurich) lub firm consultingowych (m.in. Brattle Group, FehrAdvice & Partners AG). Ich badania przygotowywane są zgodnie z protokołem naukowym: opisana jest metodologia, próba, ograniczenia metodologiczne, wnioski.
Dyskusja dotyczy przede wszystkim korzyści, jakie Google odnosi z treści wydawców i jak powinno być wyliczane wynagrodzenie dla wydawców. Ich wnioski są odmienne od testu Google i wskazują na to, że treści informacyjne ukazują się aż w 55% wyszukiwań, budują satysfakcję użytkowników z wyszukiwarki oraz znacząco wydłużają czas przebywania w ekosystemie Google. Naukowcy wyliczyli, że wartość ekonomiczna tych treści to może być nawet 15% obrotów firmy.
Rozumiem, że w tym tzw. teście Google odpowiedzią na dorobek autorytetów naukowych z różnych krajów jest badanie własne firmy, przedstawione bez szczegółów metodologicznych i próbujące sprowadzić dyskusję z poziomu „ile płacić” do poziomu „czy płacić, skoro to nie jest dla nas wartością”.
Taka postawa merytoryczna raczej zaskakuje we współczesnym świecie.
Jesteśmy w historycznym momencie. Ważna jak nigdy wcześniej jest jakość treści, w postępie geometrycznym rośnie liczba fake newsów. Walka z dezinformacją staje się ważnym celem i powinna być społeczną odpowiedzialnością firm technologicznych. Oczywiście Google może minimalizować wynagrodzenie z praw pokrewnych dla wydawców, przeciągać negocjacje w czasie, spierać się w sądach, nadużywać pozycji dominującej, jak to ma miejsce w wielu krajach, gdzie wdrażano Dyrektywę, sprowadzić wynagrodzenie do wypełniania minimalnego obowiązku ustawowego, ale pytanie, czy o to naprawdę tu chodzi?
Google jest wielkim koncernem, inwestuje w badania naukowe w wielu dziedzinach, ma nawet efekty w postaci nagród Nobla, inwestuje w postęp technologiczny, ma wiele naprawdę udanych narzędzi, z których wszyscy korzystamy i je cenimy. Inwestycja w Noble czy zmiany technologiczne to użyteczność, to duma dla twórców. Ale inwestycja w treści to odpowiedzialność. To swego rodzaju misja i obowiązek w kraju, w którym się działa: wszystkim powinno zależeć na prawdzie, na braku dezinformacji, na odpowiedzialności za słowo, internecie czystym od mowy nienawiści czy niemyleniu rzetelnej wiedzy z tekstami pisanymi pod SEO.
Mamy głęboką nadzieję, że te wartości będą przyświecać rozmowom Google z wydawcami. Repropol, organizacja zbiorowego zarządzania reprezentująca wydawców w tych rozmowach, apeluje do firm Big Tech o stworzenie odpowiedzialnego ekosystemu, gdzie wydawcy będą mogli coraz więcej inwestować w treści, gdzie będą one legalnie pozyskanym wartościowym zasobem zarówno dla wyszukiwarki, jak i rozwijających się narzędzi AI.
Platformy będą na tych treściach zarabiać i dzielić się na uczciwych warunkach tymi przychodami z wydawcami. Czy Google podziela te wartości w Polsce – wkrótce zobaczymy po efektach naszych negocjacji.
Dołącz do dyskusji: Google nie potrzebuje wydawców? Renata Krzewska: wnioski z badań naukowców są odmienne
Niestety to smutne. W konfrontacji z wiedzą powszecnnie dostępną, np. Raportami Teuters zinstitute i PEW, te wypowiedzi to katastrofa