SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Unijne prawo autorskie zagrożeniem dla dozwolonego użytku, zyskają finansowo twórcy

Na czwartek przewidziano w Parlamencie Europejskim głosowanie nad unijną dyrektywą zmieniającą prawo autorskie. W rozmowie z Wirtualnemedia.pl Janusz Piotr Kolczyński, radca prawny, partner zarządzający w kancelarii C.R.O.P.A. wyjaśnia najważniejsze kwestie związane z kontrowersyjnymi artykułami 11 i 13. - Linkowanie do zewnętrznych źródeł w internetowych publikacjach pozostanie bez zmian, a jeśli zostanie przyjęta poprawka polskiego europosła to na nowym prawie skorzystają finansowo twórcy. W projekcie istnieje jednak zagrożenie dla instytucji dozwolonego użytku, bo ma o nim decydować właściciel serwisu, a nie sam internauta - ocenia prawnik.

Przewidziane na czwartek 5 lipca br. głosowanie w Parlamencie Europejskim jest kolejnym etapem procedury wdrażania nowej dyrektywy unijnej o prawie autorskim, która wcześniej została przyjęta przez Komisję Prawną PE.

Zwolennicy i przeciwnicy

Projekt nowej dyrektywy od początku jego powstania budzi kontrowersje mając zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. Przepisy popierają m.in. wydawcy którzy podkreślają, że przewidziane w nich zapisy o prawach pokrewnych pozwolą im na skuteczną walkę z internetowymi gigantami w rodzaju Google czy Facebooka i dochodzenie swoich roszczeń finansowych związanych z wykorzystywaniem treści tworzonych przez media. Część europarlamentarzystów zaznacza z kolei, że nowe prawo autorskie zapewni godziwe honoraria twórcom, których dzieła są udostępniane w sieci.

Po stronie przeciwników zapowiedzianej dyrektywy jest wiele mniejszych serwisów internetowych oraz organizacji zajmujących się ochroną praw internautów w sieci. W ich opinii nowe przepisy wprowadzą w internecie rodzaj cenzury m.in. w postaci „podatku od linków” oraz filtrowania treści w serwisach internetowych.

Swój sprzeciw przeciwko nowym przepisom wyraziły m.in. Fundacja Mozilla oraz serwis Wykop.pl organizując własne akcje protestacyjne, z kolei Wikimedia Polska w proteście przeciwko zapowiadanym regulacjom zablokowała na dobę dostęp do polskiej Wikipedii.

Lista przeciwników dyrektywy jest dłuższa, krytycznie wyrażają się o niej polscy przedsiębiorcy, Federacja Konsumentów, a także Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Co z prawem do dozwolonego użytku?

W gąszczu kontrowersji i sporów wokół planowanej dyrektywy o prawie autorskim niełatwo zorientować się czy będzie ona dla internetu zmianą na lepsze, czy też, jak alarmują przeciwnicy przepisów stanie się ona narzędziem do cenzurowania i ograniczania swobody internetu.

Kilka najważniejszych kwestii związanych z budzącymi najwięcej emocji artykułami 11 i 13 nowej dyrektywy wyjaśnia w rozmowie z serwisem Wirtualnemedia.pl Janusz Piotr Kolczyński, radca prawny, partner zarządzający w kancelarii C.R.O.P.A.

- Obawiam się o losy prawa do dozwolonego użytku, czy to publicznego czy to prywatnego po wejściu w życie nowej dyrektywy – przyznaje Janusz Piotr Kolczyński. - Uważam, że zostało ono potraktowane w projekcie jako prawo drugiej kategorii. Proponuje się (ustęp 7 art. 13 projektu), aby to pośrednik decydował o tym czy coś jest, czy nie jest objęte dozwolonym użytkiem. W zamian mają być mechanizmy mediacyjne i polubownego rozstrzygania sporów. Moim zdaniem prawo do prywatności lub prawo dostępu do kultury staje się tym samym mniej ważne niż prawo autorskie, z czym trudno się pogodzić. Mechanizmy filtrujące treść, o ile zostaną wprowadzone powinny zakładać możliwość skorzystania z prawa do dozwolonego użytku bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony pośrednika. To my udostępniający treść powinniśmy decydować czy korzystamy z tego prawa, czy też nie - oczywiście na własną odpowiedzialność. W praktyce powinien istnieć mechanizm blokowania filtra treści.

Kolczyński wyjaśnia, że zgodnie z obowiązującymi dzisiaj przepisami jeśli użytkownik zechce umieścić na konkretnym portalu informację, zdjęcie lub film to ma do tego prawo w ramach dozwolonego użytku, np. prawa cytatu czy też udostępnienia treści która została już wcześniej opublikowana.

- Natomiast zgodnie z projektem unijnym to administratorzy strony czy portalu będą decydowali o tym, czy konkretna treść spełnia warunki dozwolonego użytku i czy w związku z tym może zostać zamieszczona – ocenia Kolczyński. - W konsekwencji pozbawia się nas prawa do decydowania o tym co jest dla nas dozwolonym użytkiem, a co nim nie jest. Dopiero ex post mają według projektu funkcjonować takie mechanizmy jak mediacje dotyczące konkretnej treści.

Zdaniem eksperta w praktyce może to wyglądać tak, że internauta zechce zamieścić na stronie konkretny materiał, ale zostanie on zablokowany przez administratorów i dopiero wtedy możliwa będzie procedura odwoławcza.

- To jednak nie zmieni faktu, że nasze prawo do dozwolonego użytku zostanie ograniczone – podkreśla Kolczyński. - Można pójść jeszcze dalej – dozwolony użytek jest w pewnym sensie emanacją praw człowieka np. w dostępie do kultury czy prawa do prywatności, bo przecież treść którą chcemy zamieścić może być objęta naszym prywatnym dozwolonym użytkiem. W tej sytuacji nowe prawo autorskie projektowane przez Unię wyprzedza inne, wymienione przeze mnie prawa. Moim zdaniem wolność dostępu do kultury czy prawo do prywatności stoją nieco wyżej niż prawo autorskie, choć spodziewam się że pod taką interpretacją nie podpisze się żaden twórca.

Linkowanie bez zmian

W toku dyskusji i sporów o kształt dyrektywy o prawie autorskim jej przeciwnicy alarmują, że nowe przepisy wykluczą możliwość dowolnego zamieszczania w publikowanych w sieci materiałach odnośników do zewnętrznych źródeł bez wcześniejszego uzyskania zgody ze strony właściciela konkretnej treści. Nasz rozmówca uspokaja jednak tłumacząc, że kwestia linkowania do zewnętrznych źródeł pozostaje w nowym prawie niezagrożona.

- Jeśli chodzi o linkowanie do zewnętrznych treści projekt dyrektywy wyraźnie wyłącza wszystko to, co nie będzie publicznym komunikowaniem utworu, a więc dopuszcza udostępnianie linków np. w celach prywatnych, między znajomymi – zaznacza Kolczyński. - Motyw 34 preambuły dyrektywy wyraźnie wyłącza obowiązek uzyskania licencji dla czynności hiperlinkowania, które nie łączy się publicznym komunikowaniem treści: „should not extend to acts of hyperlinking when they do not constitute act of communication to the public”. Według aktualnego stanu orzecznictwa TSUE byłyby to np. linki niepochodzące od firm, odsyłające do treści udostępnionej wcześniej publicznie i bez jawnego celu zarobkowego.

Prawnik zaznacza, że zgodnie z nowym projektem użytkownicy będą mieli niezmienione prawo do linkowania np. do źródeł konkretnych informacji w zamieszczanych artykułach i innych publikacjach.

- Na przykład w wypadku odnośników odwołujących się do źródeł informacji zamieszczanych w artykułach rozpowszechnianych w sieci w związku z nowym prawem autorskim nie powstaną dodatkowe ograniczenia czy też konieczność uzyskiwania odpowiednich zgód – potwierdza Kolczyński. - Tego typu linki mają charakter niekomercyjny w bezpośrednim rozumieniu, odwołują się także do treści które zostały już wcześniej udostępnione w sieci. W praktyce zatem autor tekstu zamieszczając linki nie komunikuje publicznie utworu, bowiem wcześniej został on już zakomunikowany. Inna sytuacja byłaby wtedy, gdyby odnośnik prowadził do utworu nie udostępnionego publicznie lub nielegalnego źródła.

Więcej pieniędzy dla twórców, przepisy się dublują

Wyjaśniając kontrowersyjne artykuły 11 i 13 w projekcie nowej dyrektywy o prawie autorskim Kolczyński zwraca uwagę także na poprawkę zaproponowaną przez polskiego europosła Zdzisława Krasnodębskiego.

- Chodzi o dodanie do dyrektywy punktu 13a mówiącego o niezrzekalnym wynagrodzeniu autorskim – wyjaśnia Kolczyński. - Jest to odpowiedź na nowy trend który pojawia się w Unii Europejskiej. Dzisiaj często jest tak, że jako twórcy udostępniamy w sieci konkretne treści zawierając wcześniej umowę np. z wydawcą i otrzymując z tego tytułu jednokrotną gratyfikację w określonej wysokości. Później nie mamy prawa do żadnych dodatkowych korzyści finansowych z dalszego rozpowszechniania tej treści w internecie, co jest dotkliwe np. w sytuacji, gdy dany utwór zdobędzie wśród odbiorców znaczącą popularność. Wspomniana poprawka stanowi, że nawet jeśli twórca w umowie zobowiązał się do niepobierania dodatkowych pieniędzy z utworu który przynosi zyski w sieci, to nie mógł skutecznie się do tego zobowiązać. W praktyce będzie to oznaczało, że twórca musi otrzymać stosowne wynagrodzenie za rozpowszechnianie jego dzieła w internecie niezależnie od wcześniej zawartej umowy z wydawcą czy producentem. Dodatkowo wspomniana propozycja zakłada, że egzekwowaniem należności z tytułu publikowania konkretnej treści nie będzie się zajmował osobiście jej twórca, ale organizacje zbiorowego zarządzania (w Polsce np. ZAiKS), które mają przekazywać na rzecz autora zebrane środki.

Nasz rozmówca tłumaczy też kwestie związane z postulowanymi w nowych przepisach przez wydawców prawami pokrewnymi zaznaczając, że wiążą się z nimi poważne wątpliwości natury prawnej.

- Prawa pokrewne generalnie mają na celu ochronę interesów ekonomicznych - zaznacza Kolczyński. - Mówiąc wprost nie chodzi w nich o to by coś blokować, ale by za coś dostać pieniądze. Trzeba zaznaczyć, że w toku długich prac nad unijnym projektem część nowych praw pokrewnych wydawców została mocno ograniczona. M.in. początkowo zakładano, że prawo to będzie obowiązywać w konkretnych przypadkach przez 20 lat, ostatecznie ustalono że będzie obowiązywać jedynie przez rok.

Prawnik podkreśla, że w związku z tymi regulacjami istnieją jednak poważne wątpliwości, bowiem planowane prawo dubluje przepisy które już istnieją. Już dzisiaj wydawcy mogą zakazać publikowania określonych treści lub blokować do nich dostęp, mają zatem odpowiednie narzędzia by bronić własnych interesów.

- W projekcie wydawcy mieliby otrzymać oprócz prawa autorskiego dodatkowe uprawnienia, co wiąże się z dodatkowymi przychodami – tłumaczy Kolczyński. - W trakcie prac nad tym wątkiem projektu pojawiły się propozycje, aby zamiast prawa pokrewnego wprowadzić domniemanie, że publikowanie konkretnych treści nie zostało objęte umową. W tej sytuacji strona korzystająca z utworu musiałaby udowodnić, że ma do tego prawo i postępuje legalnie. Tymczasem w projekcie pozostawiono mechanizm, który de facto dubluje niektóre istniejące już przepisy, na co w przeszłości zwracali uwagę m.in. poważni naukowcy zajmujący się tworzeniem prawa – zaznacza Kolczyński.

Dołącz do dyskusji: Unijne prawo autorskie zagrożeniem dla dozwolonego użytku, zyskają finansowo twórcy

36 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
produkt
Nie, twórca nic nie zarobi. Będzie to sposób na dziwną redystrybucję pieniędzy wśród różnych dziwnych organizacji rzekomo zrzeszających twórców.
0 0
odpowiedź
User
bzdura
Nie, twórca nic nie zarobi. Będzie to sposób na dziwną redystrybucję pieniędzy wśród różnych dziwnych organizacji rzekomo zrzeszających twórców.

Nie ma żadnego prawnego obowiązku przekazywania praw w zarząd np. ZAiKS. Jest wielu twórców, którzy sami zarządzają prawami autorskimi.
0 0
odpowiedź
User
privat
Pod pozorem "słusznej sprawy" ochrony praw autorskich "wielcy tego świata" starają się ograniczyć działalność społeczności internetowych. Wprowadzenie automatycznych filtrów przez małe, czy nawet duże podmioty jest nierealizowalne. Tylko giganci tacy jak google i FB będą w stanie je wprowadzić. Giganci są pod kontrolą "tych wielkich", podobnie jak 3/4 miediów na świecie.
0 0
odpowiedź