Rok 2025 będzie przełomowy w relacji wydawcy-big techy. Nikt nie chce powiedzieć głośno paru rzeczy
Rok 2025 będzie pierwszym, w którym w praktyce przekonamy się, kto ma więcej do powiedzenia w kwestii nowego prawa autorskiego. Czy właściciele mediów, którym regulacje dają prawo na dodatkowy przychód, czy big techy, które zostały zobowiązane do jego wypłaty. Nikt nie chce głośno powiedzieć: czeka nas wieloletnia batalia, choć po cichu pierwsze salwy już lecą.
Zgadnijcie Państwo, kto kiedy napisał te słowa: „Google nas nie potrzebuje. Ale my potrzebujemy Google. Boimy się Google. Google siedzi na całym obecnym skarbcu danych ludzkości […] Musimy więc zadać sobie pytanie, czy konkurencja może nadal funkcjonować w erze cyfrowej, jeśli dane w znacznym stopniu koncentrują się w rękach tylko jednej strony”.
Odpowiem szybciej niż wyszukiwarka: to słowa z 2014 roku z listu otwartego Mathiasa Döpfnera, ówczesnego prezesa niemieckiego wydawcy Axel Springer SE do Erika Schmidta, wtedy CEO Google. Tak więc już ponad dekadę temu, media czuły „co się święci”, jeśli chodzi o relacje z big techami. Czy była szansa, by zrobić z tą wiedzą więcej, byśmy nie byli dziś tu gdzie jesteśmy?
Oleszczuk-Zygmuntowski: była szansa zrobić więcej
– Oczywiście, że była szansa, żeby zrobić więcej, by komercyjne podmioty były traktowane dużo bardziej jako przedsiębiorcy podlegający krajowemu prawu, które muszą respektować potrzeby lokalnej społeczności – mówi Wirtualnemedia.pl. Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii, ekspert zajmujący się gospodarką cyfrowa. – Nic nie stało na przeszkodzie, żeby próbować. Unia Europejska konsekwentnie stawia kolejne klocki regulacyjne, czyli można nawet powiedzieć, że Bruksela bardziej walczy o Polaków niż Warszawa. Wiemy, że radykalne ruchy pokazują sprawczość państwa. Spójrzmy na Brazylię – tam Elon Musk i jego X całkowicie dostosowały się do wymogów stawianych przez państwo, gdy przez tydzień obowiązywała blokada platformy – przypomina nasz rozmówca.
Oleszczuk-Zygmuntowski nie ma wątpliwości, dlaczego u nas sytuacja z Brazylii się do tej pory nie powtórzyła: – Główny powód, dla którego u nas tak niewiele się z big techami robi, jest taki, że to są głównie korporacje amerykańskie. Za każdym razem ich pozycja i warunki funkcjonowania na naszym rynku w dyskusjach o regulacjach natychmiast sprowadzane są do tematu NATO i bezpieczeństwa, które Amerykanie zapewniają Polsce. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy dyskusja jest o czymś zupełnie innym – o egzaminach dla kierowców Ubera, o mieszkaniach trafiających na Airbnb czy o podatku cyfrowym dla Google. Każda dyskusja jest sprowadzana do hasła „Amerykanie to nasz partner, nie możemy niczego się domagać” – komentuje ekspert.
Wydawcy zakrzyknęli „nie zabijajcie nas” i wygrali
Sami wydawcy na przyszłe negocjacje z big techami patrzą z większą wiarą w sukces. Renata Krzewska, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy i Wydawców Repropol: – Polska jest ostatnim krajem w jakim wdrażana jest dyrektywa unijna. Mamy nadzieję, że w naszym kraju będą wykorzystane już wszystkie doświadczenia, jakie wyszły w rozmowach w innych krajach. Jeśli tak będzie, to negocjacje będą mogły przebiegać szybko, a wydawcy dostaną odpowiednie, sprawiedliwe i godne wynagrodzenie za korzystanie z ich treści przez platformy technologiczne.
Maciej Kossowski, prezes Związku Pracodawców Wydawców Cyfrowych: – Głęboko wierzę, że wszyscy będziemy w stanie wyciągnąć wnioski z doświadczeń kolegów z innych krajów i dla dobra wszystkich zamkniemy szybko te negocjacje, ale jak mówią, to „wyjdzie w praniu”.
Warto pamiętać, że temat wdrożenia dyrektywy DSM latami był zamrożony z powodów politycznych. Kiedy inne kraje UE od kilku lat implementowały do prawa autorskiego nowe regulacje, w Polsce niewiele robiono, by nasze prawo znowelizować. Choć nie znaczy to, że reprezentanci mediów nie robili nic.
– Dla Izby Wydawców Prasy prace nad ustawą zaczęły się 7 lat temu. Były to prace na poziomie Parlamentu Europejskiego i walki o prawa pokrewne wydawców, finalnie zakończone sukcesem. W Polsce IWP jak i Repropol zgłaszały wiele uwag do kolejnych wersji zmian w Ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych zarówno za rządów PiS jak i obecnej koalicji – opowiada Renata Krzewska.
Po zmianie władzy prace nad wdrożeniem DSM przyspieszyły. Musiały, bo wisiało widmo kar za nieuchwalenie przepisów. Punkt przełomu? Wydawcy wskazują lato, kiedy ostro zaprotestowali, co doprowadziło do osobistego spotkania z Donaldem Tuskiem.
– W tym roku rzeczywiście była akcja „Politycy nie zabijajcie polskich mediów”, spotkanie z marszałek Małgorzatą Kidawą-Błońską, spotkanie z premierem Donaldem Tuskiem, wiele spotkań z poszczególnymi posłami, senatorami, partiami politycznymi, argumentacja ustna i pisemna na Komisjach Kultury Sejmu i Senatu, wiele listów do Prezydium Sejmu czy Senatu – wymienia szefowa Repropolu. – To, że wydawcy mają prawa pokrewne, to efekt wielu lat wytężonej pracy naszych organizacji. To raczej suma tych wszystkich działań a nie jakiś konkretny przełomowy moment. Na pewno spotkania z marszałek Kidawą-Błońską i premierem Tuskiem pozwoliło na dopisanie w ustawie mechanizmów mediacyjnych, które uważamy za bardzo potrzebne – dodaje nasza rozmówczyni.
Maciej Kossowski za punkt zwrotny prac na nowelą prac nad prawem autorskim korzystnym dla wydawców uznaje lipcowy protest „Politycy, nie zabijajcie polskich mediów!”.
– Przedstawialiśmy nasze stanowisko praktycznie w niezmienionej formie od początku ogłoszenia publicznych konsultacji ustawy. Jednak nasze argumenty nie były uwzględniane. Dopiero akcja angażująca kilkaset tytułów, wymagająca konsultacji przekazu, skoordynowania w czasie działań, uzgodnienia linii kreatywnej, pokazała, jak bardzo istotny dla branży jest ten temat. Spotkanie z premierem było kulminacją tych działań. Ono też było ważne, bo udowodniliśmy, że środowisko od początku mówi jednym głosem i że nasze argumenty są bardzo racjonalne. Nie są jakimś upominaniem się o szczególne traktowanie, ale dotyczą istotnych społecznie kwestii związanych z bezpieczeństwem informacyjnym państwa w dobie nasilającej się dezinformacji – wskazuje w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Kossowski.
Szef związku wydawców cyfrowych uważa, że z perspektywy czasu dobrze się stało, gdy sprawy mediów wybrzmiały w tychże mediach na cały głos. Pokazał to, że problemy relacji z koncernami technologicznymi nie są tylko wąskim tematem, a czymś, co dotyka każdego obywatela. - Branża mediowa ma pewne zaniedbania i pracę domową do odrobienia – ocenia ekspert.
– Na rynku jest niewielka grupa dziennikarzy, którzy specjalizują się w analizowaniu rynku informacji, relacji mediów z gigantami technologicznymi i skutkami społecznymi dominacji tych drugich w internecie. To jednak mało. Uświadomiliśmy sobie, że zarówno politycy, środowisko mediów, ale też społeczeństwo ma zbyt małą wiedzę o roli i znaczeniu niezależnych mediów dla zachowania zdrowego społeczeństwa obywatelskiego i demokracji. To powinno być przedmiotem rozmów z politykami w „mainstraemaowych” audycjach w mediach. Mam wrażenie, że proces prac nad ustawą obudził świadomość tych tematów w środowisku. A kiedy już to się wydarzyło, to całe środowisko dziennikarzy bardzo solidarnie zaangażowało się w walkę o dobry kształt ustawy – mówi Maciej Kossowski.
Trump pomoże?
Warto w tym kontekście spojrzeć na to, co dzieje się za oceanem – do Białego Domu wraca Donald Trump, który w przeszłości nie szczędził krytyki cyfrowym gigantom. To za jego pierwszej kadencji ruszyło postępowanie antymonopolowe przeciwko Google. Czy republikańska administracja inaczej spojrzy na polskie potyczki z big techami?
– Pytanie, czy polski rząd będzie miał wystarczającą determinację w walce o polskie interesy. To bardzo proste - możemy wzorować się na tym, co robiły inne kraje europejskie. Zwróćmy jednak uwagę, co robią nasi politycy. Nie robią prawie nic. Ani PiS, który dużo mówił o suwerenności, a w praktyce podkulał ogon, ani obecna Koalicja 15 Października opowiadająca o wielkiej strategii i planach, nie zrobiły niczego by zawalczyć o nasze interesy w starciu z big techami. A żeby przyjąć jakąkolwiek regulację dotyczącą amerykańskiej korporacji, trzeba rozmawiać z amerykańskim rządem i ambasadorem. Trzeba twardo negocjować z nimi deal – mówi Jan Oleszczuk-Zygmuntowski.
Jak taki „deal” mógłby wyglądać? – Na przykład przy rozmowie o podatku cyfrowych można obiecać, że część z tych środków trafi na finansowanie nauki i technologii podnoszących obronność. Paradoksalnie, administracja Trumpa, która będzie na pewno bardziej bezlitosna w myśleniu o amerykańskim interesie, może dać nam bodziec, byśmy i my analogicznie pomyśleli własnym interesem – uważa założyciel Polskiej Sieci Ekonomii.
Przed Polską staje w tym i kolejnych latach wielkie wyzwanie, może największe od lat – dogadać się z big techami w sprawie pieniędzy za treści dziennikarskie, na których te amerykańskie korporacje zarabiają. Czy strony dobija targu w rok? Dogadają się w rok? Czy uda się wypracować taki układ, który nie postawi wydawców na straconej pozycji?
– Najprościej jest prognozować najczarniejszy scenariusz – mówi Jan Oleszczuk-Zygmuntowski. - Google jest przekonany, że to on tutaj rozdaje karty i w związku z tym wydawcy mają się dostosować. O czym my tu jednak rozmawiamy, jeśli w polskiej Radzie ds. Cyfryzacji przy ministerstwie zasiada nielegalnie powołany lobbysta związku Cyfrowa Polska czy przedstawicielka Google w Polsce? - kończy retorycznie nasz rozmówca.
Rozdzielni (?)
Kłopotem, który mogą big techy wykorzystać, może się okazać rozdrobnienie rynku – interesy wydawców nie pokrywają się bowiem jeden do jednego. Na czym innym będzie zależało małym i lokalnym serwisom, na czym innym wielkim grupom medialnym. Rysę podziału widać już teraz – oficjalnie do negocjacji przystąpić chcą i Repropol, stojący tradycyjnymi wydawcami prasy, i Związek Pracodawców Wydawców Cyfrowych, największe media digitalowe. W tym roku na rynek weszli też Niezależni Wydawcy, zrzeszający grupę średniej wielkości serwisów internetowych. Kluczowe pytanie brzmi, czy będę rozmawiać z koncernami każdy z osobna?
To co różni wydawców, to ustalenie modelu rozliczenia z big techami. Czy liczyć tantiemy od liczby odsłon artykułów, czy od innych wskaźników? Stawka jest wysoka – szacuje się, że wejście w życie dyrektywy DSM może zasilić lokalne media kwotą nawet 300 mln złotych.
Oby prośba mediów „nie zabijajcie nas” nie stała się cykliczna.
Dołącz do dyskusji: Rok 2025 będzie przełomowy w relacji wydawcy-big techy. Nikt nie chce powiedzieć głośno paru rzeczy
https://niezalezna.pl/media/glosna-impreza-w-warszawie-michnik-klnie-na-dziennikarzy-kuriozalna-wymiana-zdan-wideo/533935