SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

W telewizji Nina Terentiew spędziła 52 lata. I jeszcze z niej nie odchodzi. "Nadal będą liczyć się z jej zdaniem"

- Nie znosiła ludzi, którzy nie mają poczucia humoru i nie są inteligentni. Męczyło ją ich towarzystwo. Była skrótowa, błyskawiczna, sarkastyczna, ironiczna, ale potrafiła być też bezwzględna - tak Agata Młynarska opisuje Ninę Terentiew. Była dyrektor programowa TVP2 i Polsatu ustępuję teraz miejsca Edwardowi Miszczakowi. Ale z telewizji nie odchodzi. - Nina przez lata zbudowała swój autorytet. Wiem, że Edward Miszczak też ją bardzo lubi i szanuje jej zdanie - mówi Alicja Resich.

Nina Terentiew, fot. Polsat Nina Terentiew, fot. Polsat

- Teatr jest w teatrze, kino w kinie, a w telewizji mamy wszystkiego po trochu. Widzowie dostali pilota do ręki. Mają więc władzę i wybierają, co chcą oglądać. Od tego są mass media. Telewizja musi trafiać do wszystkich - powtarza przez lata swoim pracownikom Nina Terentiew. Zarówno tym w Telewizji Polskiej, jak i w Polsacie. Dla niej nie ma znaczenia, czy robi się program w publicznej stacji czy w nastawionym na zysk, komercyjnym kanale. Najważniejszy jest widz.

Zanim Nina Terentiew stanie się "carycą telewizji", jak ją określił Tomasz Raczek, przejdzie długą drogę w Telewizji Polskiej. Pojawia się tam po raz pierwszy w 1971 r. Ma 25 lat, ukończone studia polonistyczne i wadę wymowy. Na początku pracy w telewizji stara się omijać słowa z literą "r". - Kiedyś strasznie mnie to bolało - przyznała niedawno w "Pytaniu na śniadanie" w TVP2. Jej nieoczekiwany powrót do stacji, którą kierowała przez osiem lat i z którą była związana przez dwie dekady, zaskoczył wielu. Spekulowano, że być może wróci na stare śmieci. - Nie, nie, nie. Nigdy nie wraca się do tej samej wody, a poza tym Telewizja Polska jest moją dawną miłością, na którą patrzę z sentymentem, natomiast ja mam nową miłość. Jestem kobietą zamężną. Moim mężem jest Polsat - powiedziała w rozmowie z Tomaszem Kammelem. Do TVP zaproszono ją z okazji 70-lecia Telewizji Polskiej. Spędziła w niej aż połowę tego okresu, czyli 35 lat.

Nina nie wymawia "r": "potworny kompleks"

Ninę Terentiew do pracy w TVP przyjmuje Janusz Rolicki, szef Redakcji Publicystyki Kulturalnej. Akurat szuka nowych ludzi. - Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Młodziutka dziewuszka okazała się osobą bystrą i wyjątkowo energiczną, dyspozycyjną - wspominał Rolicki 20 lat temu w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

Terentiew na początku przygotowuje materiały do programu "Pegaz". Prowadzi też teleturniej "XYZ", który jest bardzo popularny w latach 70. Jego uczestnicy - znani krytycy - na podstawie udzielanych przez prowadzącą informacji, zgadują, kto jest tajemniczym iksem w programie. Terentiew nie chciała prowadzić "XYZ", ale oddelegował ją do tego zadania Janusz Rolicki.

- Wtedy nie wiedziałam, że to dar od losu, prezent, który całkowicie odmieni moje życie zawodowe. Broniłam się przed tym programem. Wierzgałam, płakałam, aż w końcu usłyszałam, że mam wykonać polecenie, a histerie zostawić w domu. Miałam wówczas potworny kompleks, że nie wymawiam "r". I świadomość, że całemu światu objawi się ten mój mankament, była niewyobrażalnym stresem. Tak jak inni dziennikarze występujący przed kamerą musiałam stanąć przed komisją weryfikującą moją dykcję i wymowę. Pani Irena Dziedzic uznała, że z taką wadą raczej się nie nadaję. I tylko dzięki przewodniczącemu komisji, językoznawcy profesorowi Młynarczykowi, który stwierdził, że to nie wada, tylko cecha wrodzona, dostałam kartę ekranową. I to bezterminową - mówiła w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Nina wymyśla pierwszą w Polsce śniadaniówkę

W listopadzie 1981 r. pojawia się ostatni odcinek "XYZ", którego gościem do odgadnięcia przez uczestników był Jerzy Urban, ówczesny rzecznik rządu. Niedługo później gen. Wojciech Jaruzelski w telewizji ogłasza wprowadzenie stanu wojennego. Nina Terentiew z TVP nie odchodzi, choć na wizję wraca w 1984 r. Można ją zobaczyć w programie "Godzina z...". Dwa lata później awansuje. Zostaje szefową zespołu artystycznego TVP2. Pod koniec lat 80. wprowadza na antenę Dwójki "Telewizją Śniadaniową". Tak nazywa się pasmo programowe nadawane tam w sobotnie i niedzielne poranki. Jego pierwszą prowadzącą zostaje Alicja Resich.

- To był pomysł Niny. Telewizje śniadaniowe już wtedy od co najmniej 20 lat funkcjonowały w zachodnich kanałach, więc wzorce były dostępne. "Telewizja Śniadaniowa" była nadawana w świetnym czasie antenowym. Program był przetykany innymi pozycjami z ramówki, m.in. serwisami CNN, które nadawaliśmy na żywo. Furorę robiła wtedy ich szalenie popularna prezenterka Bobbie Battista, na której wszyscy się chcieli wzorować - wspomina pionierskie czasy śniadaniówki w TVP Alicja Resich.

Początkowo program był nadawany jedynie w weekendy. Gdy "Telewizja Śniadaniowa" przypadła widzom do gustu, program pojawia się na antenie codziennie. - Nina wymyśliła, że będą go prowadzić damsko-męskie duety. Miałam świetnych partnerów: Pawła Sztompke, dziennikarza radiowej Trójki, i Krzysztofa Wróblewskiego, krytyka teatralnego i filmowego - opowiada Alicja Resich. - Gościliśmy wspaniałych ludzi, także z zagranicy, wszystkie rozmowy były na żywo. Miałam swój stały cykl z prof. Bralczykiem. To w tym programie narodził się Maciej Orłoś. Kiedyś przyszedł do nas jako gość, bo grał w jakimś filmie. Po naszym spotkaniu powiedziałam mu, że sprawdzi się w roli dziennikarza, bo ma dobry głos i wygląd. Zachęcałam go, żeby spróbował. Nina Terentiew, która już wtedy była znana z tego, że potrafiła wyłapywać ciekawe, medialne osobowości, zaczęła mu zlecać kolejne programy, aż stał się twarzą "Teleexpressu". Program szalenie spodobał się widzom. Dzięki "Telewizji Śniadaniowej" zdobyłam ogromną popularność. Dla mnie była to świetna lekcja i przygotowanie do większych formatów, które później prowadziłam w telewizji, czyli "Wieczór z Alicją" i "Bliskie spotkania".

Alicja Resich prowadziła "Telewizję Śniadaniową" przez dwa lata. - To, że Nina zaproponowała mi prowadzenie programu, było dla mnie wyróżnieniem z jej strony. Tym bardziej, że nie jest to osoba skora do wylewnych komplementów. Dopiero gdy odchodziłam z telewizji, powiedziała mi, że żałuje, że traci najbardziej utalentowaną prowadzącą. Dobre i to - śmieje się dziś Alicja Resich.

##NEWS hhttps://www.wirtualnemedia.pl/artykul/polsat-news-plus-play-p4-wyrok-sad-pasek-kanal-informacyjny-operator-komorkowy-wydarzenia-ogloszenie-przeprosiny ##

"Zawsze miała swoje faworytki"

W 1991 r. Nina Terentiew zostaje wicedyrektorem telewizyjnej Dwójki i ma coraz większy wpływ na zawartość programową na tej antenie. - To za jej czasów zaczęły hulać w telewizji kabarety. Miała oko do ich twórców - przyznaje Alicja Resich. - Nina cieszyła się ogromnym zaufaniem zespołu. Była niesamowicie dowcipna, bystra, nie patyczkowała się, tylko mówiła wprost i ostro o tym, co myśli o innych. Wiedzieliśmy już wtedy, że lubi lansować swoich. To ona odkryła swoje gwiazdy i była im wierna dotąd, aż prowadzone przez nich programy nie traciły widzów. Zawsze miała swoje faworytki.

Wśród nich wymienia się Jolantę Fajkowską, Grażynę Torbicką, Katarzynę Dowbor czy Agatę Młynarską. Tę ostatnią Nina Terentiew poznaje na początku lat 90. Agata Młynarska startuje w castingu na prowadzących "Wiadomości" w TVP1. Pracy nie dostaje, bo jest zbyt młoda i nadal studiuje, więc nie ma co liczyć na etat. Ale dostaje angaż w nowym dzienniku informacyjnym w TVP2 "Obserwator". Tam wypatruje ją Stanisław Młynarczyk. Uczy, jak mówić, czytać i patrzeć do kamery. Wreszcie dzwoni do Niny Terentiew i poleca osobę gotową do pracy w roli prezentera oprawy. Agata Młynarska nie pojawia się jednak na wizji. Najpierw pomaga w realizacji programów prowadzonych przez Ninę Terentiew. Przy okazji podgląda, jak ta pracuje, rozmawia z ludźmi i przygotowuje się do wywiadów.

W 1992 r. Agata Młynarska debiutuje w Dwójce. - Po pierwszym dyżurze prezenterskim Nina życzliwym, ale jednak surowym tonem przekazała mi uwagi. Jasno z nich wynikało, że dużo pracy przede mną, a mój występ nie należał do najlepszych. I dodała, że w telewizji bycie prymuską nie przynosi takich efektów, jak na studiach. Poprosiła mnie, żebym nie malowała ust mocną szminką, bo przypominają serduszko, a przecież nie jestem Hanną Ordonówną. Bardzo to przeżyłam, ale trudno było się nie zgodzić - wspomina Agata Młynarska. W kolejnych latach też zbiera uwagi: - Nina zawsze mi powtarzała, żebym się tak nie ekscytowała. Miało być mniej emocji, a więcej spokoju i zimnej oceny sytuacji. Kiedyś mi powiedziała, że telewizja jest jak nieznośny kochanek, nie odwzajemnia miłości. Zawsze mi powtarzała, że relacja z telewizją bywa bezlitosna. Jej słowa były jak zimny prysznic.

"Miała swój dwór, ale gardziła klakierami"

W kolejnych latach Agata Młynarska prowadzi coraz więcej programów w Dwójce. Szybko zyskuje popularność w programie "Róbta, co chceta, czyli rockandrollowa jazda bez trzymanki". Prowadzi go z Jurkiem Owsiakiem, znanym wtedy z audycji muzycznej "Brum" w radiowej Trójce. "Róbta, co chceta" to zwariowany, dynamiczny program, w którym dominuje absurdalny humor. Agata Młynarska chodzi w nim przebrana za działaczkę Związku Młodzieży Polskiej z lat 50. Program ma szatę graficzną przypominającą teledysk. Odpowiada za nią Yach Paszkiewicz, późniejszy współtwórca Festiwalu Polskich Wideoklipów Yach Film. Pierwotnie "Róbta, co chceta" miało mieć tylko siedem odcinków, ale widzom tak się program podoba, że zdjęto go z anteny dopiero po 128 wydaniach.

W tym samym czasie w TVP2 pojawiają się inne "kolorowe" propozycje, jak "Truskawkowe studio" dla młodzieży przygotowane przez Pawła Królikowskiego, "30 ton – lista, lista przebojów", satyryczny magazyn "Lalamido..., czyli porykiwania szarpidrutów" prowadzony przez Krzysztofa Skibę i Pawła Konnaka czy "Słów cięcie gięcie" Szymona Majewskiego.

- To dzięki Ninie pojawiły się te programy. Była otwarta na inny sposób narracji, żywą kolorystykę. Program Szymona Majewskiego teoretycznie nie miał prawa pojawić się w polskiej telewizji, bo był oparty na zabawie słowem, abstrakcyjnym dowcipie autora z udziałem nie aż tak popularnych aktorów - mówi Agata Młynarska. - Nina hołubiła Szymona. Do Dwójki wysyłano listy, w których widzowie go krytykowali. Nina nie pozwalała ich przekazywać Szymonowi, żeby go chronić. Co nie znaczy, że zawsze była taka czuła. Nie raz słyszałam od niej krytyczną uwagę nie tylko na swój temat. Dosadnie i krótko. Bez znieczulenia.

Agata Młynarska podkreśla, że Nina Terentiew w swojej pracy lubi wszystko kontrolować. - Dla zespołu bywało to trudne. Gdy została dyrektorką Dwójki, nie odpuszczała. Zawsze miała uwagi i lepiej było się z nimi zgodzić. Jednak to odważnych i gotowych do polemiki, którzy mieli swoje zdanie, szanowała najbardziej. Miała swój dwór, ale w głębi serca gardziła klakierami. Gdy wzywała do siebie na dywanik, żeby omówić program, zimny pot nam się lał po plecach, a ręce trzęsły. Rzadko mówiła, że coś było dobre. Chwaliła cały zespół za duże wydarzenia, jak koncerty czy imprezy sylwestrowe, które organizowaliśmy jako TVP. Była bardzo wymagająca, ale potrafiła też pokazać "ludzką" twarz - wspomina Agata Młynarska. - Nie znosiła ludzi, którzy nie mają poczucia humoru i nie są inteligentni. Męczyło ją ich towarzystwo. Była skrótowa, błyskawiczna, sarkastyczna, ironiczna, ale potrafiła być też bezwzględna.

Dwójka z biesiadami, benefisami i kabaretami

W 1998 r. Nina Terentiew zostaje szefową telewizyjnej Dwójki. To ukoronowanie jej dotychczasowej pracy w Telewizji Polskiej. W tym czasie prezesem TVP zostaje Robert Kwiatkowski, dziś członek Rady Mediów Narodowych. Telewizyjną Jedynką zaczyna kierować Sławomir Zieliński.

- Kiedy przyszedłem na Woronicza do Programu 1 TVP, co prawda z telewizji, ale trochę z "innego świata", bo z Placu Powstańców, gdzie tworzyło się programy informacyjne, Nina bardzo mi pomagała, zapraszała na swoje koncerty czy poznawała z artystami - opowiada Zieliński. - Dobrze nam się współpracowało. Byliśmy umówieni, że nie będziemy sobie wzajemnie robić konkurencji. Jeśli ruszaliśmy np. z nowym serialem w Jedynce, to w tym czasie Dwójka pokazywała coś zupełnie innego. Do Telewizji Polskiej trafiali różni ludzie, czasem chcieli nam mieszać w ramówkach, porządzić sobie, dlatego trzymaliśmy się razem, żeby nas nie rozgrywano przeciw sobie. W końcu to my ostatecznie ponosiliśmy odpowiedzialność za to, co działo się na naszych antenach i za to byliśmy rozliczani. Nina miała jeszcze tę przewagę, że swoim spokojem i uśmiechem rozładowywała czasami ciężką atmosferę.

Sławomir Zieliński podkreśla, że Dwójka zawsze miała trochę inną publiczność niż Jedynka. - Nina Terentiew stawiała na rozrywkę, szeroko rozumianą kulturę, dobre filmy i seriale, a do tego wprowadzała swoje rozpoznawalne formaty, jak biesiady, kabarety czy benefisy. Zanim została dyrektorką Dwójki, przez wiele lat pracowała dla tej anteny. Nie była z nadania politycznego, jak wielu szefów, tylko przyszła na kierownicze stanowisko z ogromnym telewizyjnym dorobkiem. Prowadziła wiele własnych programów. Przez lata zbudowała swój autorytet i wierną publiczność. Gdy obejmowała fotel szefowej Dwójki, miała jasną koncepcję anteny, za którą odpowiadała, bo ją doskonale znała. Nie eksperymentowała, tylko świetnie czuła potrzeby widowni. Tak skonstruowała program i wprowadziła do niego pewien charakterystyczny styl, który przez wiele lat nadał kształt Dwójce. Ona świetnie uzupełniała ofertę całej Telewizji Polskiej w czasach, gdy jeszcze nie było tak wielu kanałów tematycznych - zwraca uwagę były szef TVP1.

"Nina Terentiew dawała widzom ciepło"

Także Agata Młynarska podkreśla różnice dzielące obie anteny, które wówczas - oprócz TVP Polonia i lokalnych oddziałów - nadawano pod marką Telewizji Polskiej. - Jedynka była tubą rządzących, tam zajmowano się wielką polityką. Na Dwójkę przymykało się oczy, bo tam była przede wszystkim rozrywka i kultura oraz programy na żywo prowadzone na większym luzie - opowiada Młynarska. - Nasza antena była miejscem dla teatru, kina, sztuki. Na korytarzu Dwójki codziennie przewijało się mnóstwo artystów. Kiedyś zostałam poproszona do gabinetu pani dyrektor. Siedziała w nim z Korą. Dowiedziałam się, że mam do zrealizowania relację z przygotowywanego w Krakowie koncertu Kory i Maanamu. Powiedziała krótko, że mam to zrobić. To oznaczało, że od początku do końca trzeba wymyślić, jak taki reportaż ma wyglądać, ale tak, żeby Nina była zadowolona. Trzeba było siedzieć w jej głowie. Nina nie znosiła pracy z ludźmi, którzy nie wiedzieli, o co jej chodzi. Dla pracowników Dwójki była wyrocznią. Miała nieliczną grupkę osób, które szybko i skutecznie potrafiły z nią pracować. Ta bliskość powodowała, że Dwójka miała swój odrębny styl: mniej koturnowy i nadęty niż Jedynka. Bardziej rodzinno-towarzyski.

Agata Młynarska wśród wielkich sukcesów Niny Terentiew wymienia benefisy wielkich artystów organizowane w Krakowie w Teatrze STU i Piwnicy pod Baranami. - Jak się ogląda teraz te programy, łza się w oku kręci. Na szczęście mamy ocalone od zapomnienia wielkie archiwa TVP z fenomenalnych spotkań, których bohaterami byli Jerzy Trela, Anna Polony, Zbigniew Wodecki, Jan Kanty Pawluśkiewicz, Jacek Wójcicki czy wielu innych wspaniałych - mówi nam Młynarska. Zdradza też, jak wyglądały przygotowania programu: - Nina zapraszała do siebie do gabinetu dyrektora Teatru STU - Krzysztofa Jasińskiego i szczegółowo omawiała, jak sobie wyobraża każdy benefis: kogo zaprosić, kto zaśpiewa, w jakiej kolejności. Podobnie było z tworzeniem programu "Bezludna wyspa", którego byłam redaktorką. Wszystko, każde pytanie i odpowiedź były przeanalizowane w najdrobniejszym szczególe.

"Bezludna wyspa" to jeden z największych hitów telewizyjnej Dwójki prowadzony przez Ninę Terentiew. Program nadawano w niedziele. Jego gośćmi były gwiazdy muzyki, kina, sportu czy telewizji. Opowiadały o kulisach ich życia prywatnego i zawodowego. Scenografia nawiązywała wprost do tytułu programu. Program był obecny w TVP2 przez 14 lat. - W jednym odcinku gośćmi byli sami panowie, w następnym wyłącznie panie, co było oryginalne w tamtych czasach. Jednak w programie utrwalano mnóstwo damsko-męskich stereotypów, ale być może tego oczekiwała publika - ocenia medioznawca prof. Wiesław Godzic. - "Bezludna wyspa" to były przyjemne pogaduszki, trochę zwierzeń, ale trzeba przyznać, że dzięki Ninie Terentiew, która dawała widzom ciepło, ten program sympatycznie się oglądało. Można było odnieść wrażenie, że telewizja pełni wtedy rolę przyjaciółki, to znaczy, że jeśli mi się nie wiedzie w życiu, to mam oto program, dzięki któremu poczuję się lepiej. Widzowie, także dzięki scenografii, wiedzieli, że nie spotka ich tu nic złego, a to ważne, bo dziś w wielu talk-showach część widzów może się poczuć urażona.

"Potrafi uwieść widzów"

Alicja Resich uważa, że dyrektorzy programowi największych kanałów powinni mieć doświadczenie telewizyjne: - Nina je miała. Przez wiele lat prowadziła m.in. swój teleturniej "XYZ" i dobrze wiedziała, co to znaczy być w studiu, jak się prowadzi programy na żywo. Zdawała sobie sprawę, jak ważny jest każdy element, który składa się na końcowy efekt. Rozumiała wagę wyglądu dziennikarza i jego stroju. Wiedziała, jak się pracuje z operatorami czy oświetleniowcami.

- Nina ma swój urok - dorzuca Sławomir Zieliński, wspominając jej programy. - W telewizji można się wszystkiego nauczyć, ale jeśli się nie przejdzie przez szybę do widza, to nic z tego nie wyjdzie. Nina ma to coś - intuicję, która sprawia, że potrafi uwieść widzów. To się nazywa magnetyzm.

Były szef telewizyjnej Jedynki podkreśla, że Nina Terentiew miała też dar wyszukiwania utalentowanych osób i pomysł, jak je wykorzystać na swojej antenie. - Wiedziała, w kogo warto inwestować. Dobrze rozumiała, że jeśli kieruje się anteną, to nie można być zazdrosnym o to, że ktoś jest lepszy. Gdy Nina zauważała, że ktoś jej wyrasta w zespole, stwarzała mu warunki, by mógł się dalej rozwijać. Dla szefa anteny to wielka radość widzieć, jak ludzie, którym pomaga, stają się telewizyjnymi gwiazdami. Dwójka sporo takich osób miała w swoim zespole. Nina miała też odpowiednich ludzi na średnim szczeblu - producentów, kierowników redakcji czy szefów produkcji, którzy pilnowali konkretnych programów - mówi Sławomir Zieliński.

Oprócz nich Terentiew miała też "swoich ludzi", tych najbardziej zaufanych. - Stanowiliśmy niedużą grupę przybocznych żołnierzy Niny do zadań specjalnych. Trzeba było umieć wszystko: napisać tekst, zaprosić gości, napisać scenariusz, pojechać na zdjęcia z operatorem, zmontować, czasami nawet wyreżyserować, a jak trzeba to i poprowadzić - opowiada Agata Młynarska.

Nina zmienia Polsat

We wrześniu 2006 r. - po 35 latach pracy w TVP - Nina Terentiew opuszcza Telewizję Polską. Nieco wcześniej jej prezesem zostaje Bronisław Wildstein. W kraju rządzi już PiS. Wielu spekuluje, że Nina Terentiew przejdzie na emeryturę. Jednak dość szybko okazuje się, że była szefowa Dwójki dołącza do Polsatu. Najpierw obejmuje stanowisko doradcy właściciela stacji Zygmunta Solorza-Żaka. Ma rekomendować projekty nowych polskich seriali i programów rozrywkowych. - Będę dzieliła się swoim doświadczeniem, bo zależy mi na tym, aby nowy sezon był atrakcyjny - tłumaczy na naszych łamach. O kulisach przejścia do komercyjnej konkurencji mówi: - To nie było tak, że z Dwójki przeszłam prosto do Polsatu. Zgodziłam się dopiero niedawno, bo uznaję, że ta stacja ma ogromny potencjał.

Jednocześnie komplementuje prezesa Polsatu: - Zygmunta Solorza poznałam dopiero teraz. Uważam, że jest niezwykle utalentowanym menedżerem, mózgiem i sercem stacji. W jego życiu telewizja jest ważna. Chcę mu w tym pomagać.

Kilka miesięcy później Nina Terentiew zostaje dyrektorem programowym Polsatu. To przejście z Dwójki w ogóle nie zaskakuje Agaty Młynarskiej. Dziennikarka podkreśla, że miała w tym swój udział. - To pani Małgorzata Solorz-Żak namówiła mnie, by rozpocząć tam pracę. Kierowała Fundacją Polsat i dzięki niej zostałam przedstawiona panu Zygmuntowi Solorzowi, który mnie zatrudnił w stacji - opowiada. - Pamiętam, jak prezes Zygmunt Solorz zadał mi pytanie: dlaczego miałby mnie zatrudnić? Powiedziałam, że w pracy jestem osobą lojalną i może o to zapytać moją szefową. Wkrótce obie znalazłyśmy się w jednej stacji - dodaje Młynarska.

- Gdy wylądowałyśmy w Polsacie w jednym pokoju, zastanawiałyśmy się, jak to będzie. Wszystko było inne, nieznane. A później od razu zabrałyśmy się do roboty w nowych realiach stacji komercyjnej. Nina dość szybko zaczęła zmieniać Polsat - wspomina Agata Młynarska. - Dwa miesiące później stworzyłyśmy spontanicznie pierwszy koncert kolęd, a później imprezę sylwestrową Polsatu. Wykorzystała swoje know-how i doświadczenie z Dwójki, co dało natychmiastowe efekty. Pierwszy koncert sylwestrowy w Krakowie był robiony na wariackich papierach. Punktem kulminacyjnym był jubileusz Krzysztofa Krawczyka, scenografia była skromna, ale na scenie zgromadziłyśmy wielu artystów. Format sylwestrowy był dotąd znany z Dwójki. W kolejnych latach Nina zmieniła Polsat, przygotowując wielkie koncerty jubileuszowe, festiwale, wprowadziła nowe seriale i mnóstwo formatów telewizyjnych, jak "Twoja twarz brzmi znajomo" czy "Taniec z gwiazdami", a także przekonała wszystkich "na górze", żeby nie było reklam podczas jubileuszowej gali Polsatu. A to wielki sukces.

"Miała nosa do dobrych współpracowników"

Pytam, czy format rozrywki, który prezentował Polsat, nazywany przez złośliwych stacją discopolową, nie kłócił się z artystyczną wizją Dwójki, którą realizowała tam Terentiew. - Nina zawsze uważała, że telewizja jest sztuką masową i nie można a priori decydować o tym, że jednych się zaprasza, a innych nie. Każdy widz ma prawo znaleźć coś dla siebie - wyjaśnia Agata Młynarska. - Tak było przez lata w Dwójce. Obok festiwali chopinowskich były Gale Piosenki Biesiadnej. Nadawaliśmy "Truskawkowe studio" i "Kocham kino" Grażyny Torbickiej z filmami Buñuela. Były festiwale: kresowy, country, piosenki aktorskiej, kultury żydowskiej, romskiej i wiele innych. Nina uważała, że jeśli podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy występują Różowe Czuby czy Kobranocka, to może tam też zaśpiewać Stachursky.

Młynarska podkreśla, że w Polsacie podczas festiwalu Top Trendy nie prezentowano disco polo. - Był za to benefis Macieja Maleńczuka, T.Love, Michała Bajora czy koncert Kory. Nina uważała jednak, że na scenie sylwestrowej Polsatu obok Alicji Węgorzewskiej czy Kayah może zaśpiewać Weekend czy Boys. Jej zdaniem oba te zespoły tak samo podrywają ludzi do tańca jak Feel, a istotą takiego koncertu jest zabawa dla wszystkich - mówi Młynarska. I podkreśla: - Nina jest profesjonalistką i dobrze wie, że na sukces w telewizji składa się świadomość, kim są jej odbiorcy, oraz możliwości finansowe, które pozwalają zaspokoić oczekiwania grupy docelowej.

Na czym polega fenomen Niny Terentiew, która kilkadziesiąt lat w telewizji spędziła na kierowniczych stanowiskach? - Nina jest, jak to mawiał kiedyś Wojciech Mann, ogólnie inteligentna i bardzo bystra - ocenia Alicja Resich. - Ona nie wychodziła z telewizji. Gdy została dyrektorką programową w Polsacie, zapytałam Piotra Solorza, czemu wybrał Ninę. A on mówi: bo ona całymi dniami siedziała w swoim gabinecie. No i Nina miała nosa do dobrych współpracowników.

Agata Młynarska wymienia jeszcze cechy charakteru swojej byłej szefowej. - Nina potrafi być czarująca i błyskotliwa. Ma poczucie humoru i jest przebiegle inteligentna. Świetnie odnajduje się w świecie artystycznym. Z jednej strony umie dostrzec to, co jest niszowe i przenieść do telewizji, a z drugiej znakomicie czuje rozrywkę masową. To jej największy atut zawodowy. Potrafi zaprzyjaźnić się z Korą i z Dodą - mówi Młynarska. - Nina ma słabość do artystów wszelkiej maści, potrafi ich namówić do współpracy w telewizji. To dlatego Polsat docenił m.in. Ralpha Kaminskiego czy wcześniej zespół LemON.

"Wreszcie będzie mogła robić to, co chce"

W czerwcu ub.r. Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN, po 25 latach odszedł ze stacji. Nieoficjalnie mówiło się, że przejdzie do Polsatu i zastąpi właśnie Ninę Terentiew. Nikt nie chciał potwierdzić oficjalnie tych doniesień, a spekulacjom nie było końca. Dopiero w listopadzie ub.r. podano oficjalną informację. 16 stycznia br. Edward Miszczak faktycznie został wiceprezesem i dyrektorem programowym Polsatu, zastępując na tym drugim stanowisku Ninę Terentiew, która przeszła do rady nadzorczej Telewizji Polsat. Czy to oznacza, że "caryca telewizji" straci wpływy w medium, któremu poświęciła całe życie?

- Polsat to telewizja familijna. Ludzie, którzy mają dla niej zasługi, zostają tam na zawsze, są honorowani i sowicie wynagradzani, co jest dodatkową motywacją - uważa Alicja Resich. - Nina przez lata zbudowała swój autorytet. Wiem, że Edward Miszczak też ją bardzo lubi i szanuje jej zdanie. Oni są charakterologicznie dość podobni do siebie. Dlatego w Polsacie nadal będą liczyć się z jej zdaniem i myślę, że to będzie dla niej bardzo fajny czas, bo Nina poczuje się dowartościowana.

Podobnie uważa Agata Młynarska: - W sprawach programowych Nina miała decydujące zdanie. Na pewno bardzo szanuje je zarząd i sam prezes Zygmunt Solorz. Teraz głównodowodzącym programowo jest Edward Miszczak, a Nina będzie na to patrzeć z boku. A że kocha życie, uwielbia podróże, a odpoczynku nigdy nie miała za wiele, bo jej życie było definiowane przez pracę, to wreszcie będzie mogła robić to, co chce. Myślę, że to będzie dla niej dobry czas.


Sylwetki Wirtualnemedia.pl

Czytaj także: Kierował największymi redakcjami i co teraz zrobi Tomasz Lis?

Czytaj także: Krzysztof Ziemiec: Wallenrod w złotej klatce

Czytaj także: Jacek Kurski: Skuteczny i cyniczny władca wyobraźni

Czytaj także: Monika Olejnik od 40 lat w radiu i telewizji. W TVN24 nadal "wita w wolnych mediach"

Czytaj także: Piotr Kraśko: Człowiek, który dogada się ze wszystkimi na Stadionie Narodowym

Czytaj także: Mateusz Borek: wielki talent komentatorski i reklamowe skoki w bok

Czytaj także: Kim jest Łukasz Ciechański, który przyszedł do Trójki "żuć gumę i orać konkurencję"?

Czytaj także: Kuba Wojewódzki: król prowokacji i silvers-nastolatek, nie widać jego następcy

Czytaj także: Marcin Gaworski: napędza mnie bycie pionierem

Czytaj także: Krzysztof Stanowski gwiazdą mediów społecznościowych

Czytaj także: Robert Mazurek: Skazany na masakrowanie

Czytaj także: Zachwyca Kurskiego, oburza opozycję. Kim jest Miłosz Kłeczek z TVP Info

Czytaj także: Bartosz Węglarczyk: dziennikarz-celebryta czy zakładnik wydawcy

Dołącz do dyskusji: W telewizji Nina Terentiew spędziła 52 lata. I jeszcze z niej nie odchodzi. "Nadal będą liczyć się z jej zdaniem"

30 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Seba
Przy takim dorobku pEdzio może jej buty czyścić.
0 0
odpowiedź
User
Brejzole
Kolejna laurka dla komuszych funkcjonariuszy w WM . Wstyd że tak zakłamujecie rzeczywistość
0 0
odpowiedź
User
Lolo
Babcia Tetentiew lepsza od Lokietka Ediego.
0 0
odpowiedź