SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Najlepsze i najgorsze filmy 2006

Nietypowy dramat 'Tajemnica Brokeback Mountain' najlepszym, zaś komedia romantyczna 'Ja wam pokażę!' najgorszym filmem zeszłego roku.

Ostatnie 12 miesięcy przyniosło zdecydowanie więcej dobrych niż złych produkcji filmowych. Większość udanych filmów to produkcje zagraniczne. Na szczególną uwagę zasługują dwa filmy łamiące klasyczne reguły westernów – „Tajemnica Brokeback Mountain” oraz „Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady”. Z polskich filmów o uznanie może ubiegać się niewiele obrazów. Wyjątek stanowi „Plac Zbawiciela”, który śmiało można określić jako dramat najlepiej ukazujący polską rzeczywistość po 1989 r. Szczególnie słabo wypadają natomiast komedie romantyczne na czele z „Ja wam pokażę!”.

Poniżej przedstawiamy nasz subiektywny ranking pięciu filmów, które należy wyróżnić i pięciu, które wypadły najsłabiej. Oceniamy w skali od jednej do sześciu gwiazdek.

Najlepsze:

1. TAJEMNICA BROKEBACK MOUNTAIN *****

Poruszająca opowieść o głębokim uczuciu łączącym dwóch prostych kowbojów.

Jedni okrzykną film skandalem, dla innych będzie politycznie poprawny, jeszcze inni powiedzą, że twórcy zbliżyli się do życiowej prawdy. Z pewnością jednak dzieło Anga Lee poruszy wszystkich.

Dwóch młodych kowbojów Ennis Del Mar (Heath Ledger) i Jack Twist (Jake Gyllenhaal) poszukują pracy. Po raz pierwszy spotykają się u hodowcy owiec Aguirre (Randy Quaid). Ten wysyła ich na wzgórze Brokeback Mountain do pilnowania wypasających się zwierząt.

Ennis jest typem małomównego, nieprzystępnego twardziela osieroconego w dzieciństwie i wychowywanego przez rodzeństwo. Jack to jego przeciwność, wygadany, bystry, łatwo nawiązujący nowe znajomości, pochodzi z ubogiej wiejskiej rodziny. Próbuje nawiązać kontakt z kolegą, co wcale nie jest łatwe, bo ten nie wykazuje do tego większych chęci. Po pewnym czasie dystans pęka i zaczynają czuć do siebie coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyli.

Po powrocie z Brokeback Mountain Ennis żeni się ze swoją dziewczyną Almą (Michelle Williams). Mają dwie córki. Jack poślubia poznaną na rodeo Lureen (Anne Hathaway), która rodzi mu syna. Po czterech latach Jack wysyła do Ennisa kartkę pocztową z wiadomością, że zamierza go odwiedzić. Gorące uczucie pomiędzy mężczyznami odżywa. Czy jednak będzie dane być im na zawsze razem?

Film jest surowy w swej prostocie. Surowe i piękne są góry, zaś miejscowości w których przyszło kowbojom żyć są biedne, szare i zniszczone. Inaczej jest z rozkwitającym w tych warunkach uczuciem łączącym kowbojów – prostym, ale głębokim i wywołującym u widza silne emocje. Bo związek kowbojów jest niezwykle silny. Kochają swoje kobiety, lecz nie doznają spełnienia w małżeństwie. Jest im dobrze tylko wtedy, kiedy są razem ze sobą. Ich uczucie jest czymś pomiędzy przyjaźnią, miłością i związkiem fizycznym. Najczulszym określeniem, którego wobec siebie używają jest „przyjacielu”. Mimo to, dosłownie i w przenośni szaleją za sobą.

Ciekawą kreację Ennisa stworzył Heath Ledger. Brutalny, porywczy, a jednocześnie potrzebujący miłości przypomina współczesnego Jamesa Deana. Cierpi równie bardzo jak jego partner, ale w odróżnieniu od niego nie potrafi tego wyrazić i zmienić. Jack z kolei jest otwarty, gotów na zmiany, pragnie być na zawsze razem ze swoim przyjacielem, nawet za cenę rozpadu własnego małżeństwa.

Obaj są postaciami żywcem wyjętymi z greckich tragedii i dramatów szekspirowskich. Ciąży nad nimi nieuchronne fatum. Przejęci są tym, co będzie, jeśli ludzie dowiedzą się o ich zażyłości. Obawiając się wykrycia ich związku, spotykają się tylko w górach i odosobnieniach. Ennis wypuszczając się na wypady z Jackiem oszukuje żonę. Alma domyśla się celów wspólnych wypraw męża z jego przyjacielem i jest tym załamana. Małżonka Jacka, wobec braku większego zainteresowania ze strony męża, poświęca się bez reszty pracy w firmie swojego ojca. Tak naprawdę cała czwórka jest pokrzywdzona. Nie potrafią, bądź nie chcą znaleźć rozsądnego wyjścia z sytuacji.

„Tajemnica Brokeback Mountain” to niestereotypowa, lecz klasyczna historia miłosna. Choć nie zawiera żadnego reżyserskiego komentarza, stanowi oskarżenie społeczeństwo o nietolerancję i niezrozumienie. Siła tej opowieści tkwi w emocjach, które wywołuje. Przypomina nam, że człowiek jest istotą bardziej skomplikowaną niż na ogół sądzimy.


2. PLAC ZBAWICIELA *****

Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze nakręcili porażający portret rodziny nie potrafiącej poradzić sobie w trudnej polskiej rzeczywistości.

Młode małżeństwo – Beata (Jowita Budnik) i Bartek (Arkadiusz Janiczek) - wraz z dwójką synków przeprowadzają się do Teresy – matki Bartka (Ewa Wencel). To ma być tylko krótki pobyt, bo wkrótce mają odebrać mieszkanie skredytowane przez teściową. Kiedy okazuje się, że ich deweloper zbankrutował i na mieszkanie nie ma szans, w rodzinie stopniowo zaczyna się wszystko psuć. Teresa ma pretensje do synowej, że ta nie może znaleźć pracy, zaś do syna, że jest życiowym nieudacznikiem. Po ciągłych kłótniach i wzajemnych oskarżeniach, Beata wyjeżdża z dziećmi do rodziców na wieś. Kiedy wraca, okazuje się, że jej mąż odnowił dawny romans i postanowił wyprowadzić się do kochanki. Zdesperowana kobieta podejmuje wszelkie próby, aby jej małżonek wrócił. Nieuchronnie zbliża się tragedia.

Film nawiązuje do pamiętnego „Długu”, ale odwraca sytuacje. Tam groźba i związane z nią poczucie osaczenia nadeszło z zewnątrz w postaci demonicznego egzekutora fikcyjnego zobowiązania. Tutaj niemożność wyjścia z sytuacji wynika niejako z wewnątrz, jest nienamacalna, tym większą powoduje bezsilność. Film w sposób bezkompromisowy dotyka spraw dotyczących bezpośrednio nas samych, bo wydarzenia z kamienicy na placu Zbawiciela tak naprawdę mogą być udziałem każdego.

Krauzowie w mistrzowski sposób ukazują skomplikowane relacje pomiędzy członkami rodziny. Nie wskazują winnego końcowego dramatu. Pokazują, że jeśli coś w życiu załamuje się, tak jak sprawa z mieszkaniem, kiedy nie potrafimy sobie z czymś poradzić, wówczas staramy się bronić. Jedni - tak jak teściowa - bronią się poprzez atak i oskarżenia, inni - jak Bartek porzucają rodzinę. Najbardziej słabi – jak Beata poddają się i uciekają w siebie.

Niewątpliwie to ona – żona i matka małych dzieci - jest najbardziej pokrzywdzona i w końcu jej desperacki czyn powoduje, że mąż i teściowa próbują naprawić swoje błędy. W odróżnieniu od pesymistycznego zakończenia „Długu”, w tym przypadku pojawia się światełko nadziei. Twórcy na koniec przywracają wiarę w człowieka.

W tym wypadku wychwalanie, że film jest świetnie zagrany na czele z rewelacyjną rolą Ewy Wencel, jakże odmienną od tej z serialu „M jak miłość”, doskonale sfilmowany, posiadający prostą i przez to dobitną narrację, są nie na miejscu. Ważne jest, że twórcy pokazując bez zbędnego komentarza to, co nas boli, trafiają w czułe miejsce. Film powoduje, że żołądek podchodzi człowiekowi pod gardło. Pozostawia uczucie, jakby coś chwyciło, trzymało mocno i jeszcze długo po seansie nie chciało puścić.


3. TRZY POGRZEBY MELQUIADESA ESTRADY *****

Rewelacyjny, mocny reżyserski debiut Tommy Lee Jonesa („Pomiędzy niebem a ziemią”, „Ścigany”, „Faceci w czerni”). Poruszający film o sile przyjaźni, wierności, winie i odkupieniu.

Teksas na granicy z Meksykiem to leniwe prowincjonalne zadupie. Żyją tam Amerykanie zbyt leniwi, aby poprawić stan swojej nieciekawej egzystencji. Obok nich ciężko pracują na farmach tęskniący za domem meksykańscy uchodźcy wyznający proste i uczciwe zasady. Jeden z nich, Melquiades Estrada (Julio Cesar Cedillo), zostaje zabity przez nadgorliwego młodego strażnika granicznego (Barry Pepper). Policja nie interesuje się sprawą szybko chowając zwłoki zamordowanego w zbiorowym grobie.

W obronie zabitego przyjaciela staje Pete Perkins (Tommy Lee Jones), człowiek o twardym i niezłomnym charakterze. Zmusza strażnika do wspólnego przetransportowania zwłok do rodzinnej miejscowości Estrady w Meksyku. W czasie podróży lekkomyślny chłopak przechodzi istne piekło i duchową przemianę.


4. VOLVER *****

Pedro Almodovar jak nikt inny potrafi pokazać kobiety, które są zdane wyłącznie na siebie. One naprawdę mają siłę.

Raimunda (Penelope Cruz) wraz z córką Paulą (Yohana Cobo) oraz siostrą Sole (Lola Duenas) kursują pomiędzy Madrytem, gdzie mieszkają, a prowincjonalną La Manchą, gdzie dorastały. W ich życiu mężczyźni są praktycznie nieobecni. Ostatni z nich, Paco, mąż Raimundy (Antonio de la Torre), zostaje śmiertelnie ugodzony nożem przez Paulę, swoją przybraną córkę, kiedy próbuje zgwałcić dziewczynę. Raimunda chowa ciało w pustej restauracji, oddanej jej pod opiekę przez sąsiada, który wyjechał z miasta. Zbrodnia staje się sekretem matki i córki, i jak to u Almodovara, nie jedynym. Sole jedzie w tym czasie na wieś na pogrzeb ciotki (Chus Lampreave). Tam na własne oczy widzi ducha zmarłej matki Ireny (Carmen Maura), która ukazuje się również Augustinie (Blanca Tortillo), sąsiadce i przyjaciółce sióstr z dziecięcych lat. Odżywa wówczas wspomnienie tragicznej nocy podczas której w pożarze zginęli rodzice Raimundy i Sole. Ku przerażeniu Sole, jej zmarła matka oznajmia, że przybyła z zaświatów, aby pojednać się ze swoimi córkami.

Wbrew pozorom Almodovar nie nakręcił horroru, ale film w którym kobiety są w centrum uwagi. Nie ma tu miejsca dla mężczyzn, a więc nie ma pożądania i seksu, bo z reguły z tej perspektywy współczesne kino patrzy na kobiety. Bohaterki filmu nie są też wielkimi heroinami. Są przeciętne, każda z nich na swój sposób próbuje sobie radzić ze swoim życiem.

Systematycznie wracają do przeszłości i do stron rodzinnych. Dla Almodovara to też kolejny powrót do przeszłości, tym razem, jak sam wspomina, bez cierpień na planie, które przeżywał kręcąc poprzednie filmy. I to się da odczuć, bo „Volver” (wrócić) jest równie dobry, jak „Złe wychowanie”, ale w odróżnieniu od filmu sprzed dwóch lat, pozbawiony został seksualnych wynaturzeń i udziwnionych postaci. Duża w tym zasługa aktorek Almodovara, które reżyser przed laty wylansował, a teraz po raz kolejny spotkał się z nimi na planie.

Cała kobieca ekipa zagrała wyśmienicie (mężczyźni występują tu zaledwie w dwóch epizodach). Oczywiście najbardziej błyszczy piękna Penelope, tym razem nie tylko swoją urodą, ale przede wszystkim udanie wcielając się w postać rzutnej dziewczyny prowadzącej restaurację i ukrywającej bolesną tajemnicę. I oczywiście Carmen Maura, niemłoda już, ale błyszcząca życiowym doświadczeniem, która na ekranie po prostu jest.

Warto dodać, że film ogląda się świetnie. Almodovar pozostaje ulubieńcem intelektualistów, ale jestem pewien, że ta mądra, wciągająca opowieść o zaradnych kobietach z wietrznej La Manchy spodoba się każdemu.


5. WSZYSTKO GRA *****

Były tenisista staje przed wyborem – pieniądze i dostatnie życie albo prawdziwa miłość i bieda. W tym filmie, jak w mało którym, rzeczywiście wszystko gra na tip top.

Woody Allen znany jest z komedii rozgrywających się wśród nowojorskiej inteligencji. Tym razem twórca „Annie Hall” nie nakręcił farsy, parodii, ani typowej satyry. Porzucił Nowy Jork dla Londynu. Połączył romans z baśnią w amerykańskim stylu od pucybuta do milionera. Jak się okazuje w finale, jest to dramat. Tyle, że dosyć przewrotny.

Reżyser jak zwykle miał nosa do aktorów. W głównych rolach obsadził młodych zdolnych. Doskonała obsada, przede wszystkim piękna Scarlett Johansson jako Nola Rice. Spotyka ją młody i atrakcyjny nauczyciel tenisa Chris Wilton (Johnattan Rhys Meyers). Przypada mu od razu do gustu, ale jest już zajęta przez jego ucznia Toma Hewetta (Matthew Goode), syna brytyjskiego milionera (Brian Cox). Chris z kolei przypada do gustu Chloe (Emily Mortimer), siostrze Toma. Ich rodzice zatrudniają go w swoim imperium. Tyleż ambitny, co przebiegły chłopak szybko pnie się po szczeblach kariery. Wkrótce wychodzi za Chloe, jednak cały czas próbuje podejść Nolę.

Krytycy rozpływają się w zachwytach nad grą i urodą panny Johansson. I słusznie, bo Scarlett jednocześnie potrafi być niewinna, niespełniona, wyzywająca i kusząca, aby po chwili stać się nieznośną histeryczką. Jest najpełniejszą postacią w tym filmie - femme fatale i zagubionym dzieckiem w jednej osobie. Zdecydowanie to najciekawsza rola w tym filmie.

Allen kręci średnio jeden film rocznie, ale dawno już nie był w tak dobrej formie. Widocznie dobrze zrobiła mu przeprowadzka do Europy. Podobno jego następne dzieło powstaje w Paryżu, a on myśli już o Madrycie. Nic dziwnego, klimat jego filmów zawsze był bliższy Europejczykom niż Amerykanom. Ciekawe czy spodobałoby mu się w Warszawie?


Najgorsze:

1. JA WAM POKAŻĘ! *

Już dawno nie widziałem tak nieudanego filmu. Przy tej upiornej produkcji serial „M jak miłość” to mistrzostwo świata.

W kontynuacji megahitu „Nigdy w życiu” opartego na romansidle Katarzyny Grocholi, Judyta (Grażyna Wolszczak) nadal ma wielkie problemy zarówno w pracy i w życiu prywatnym. Jej ukochany Adaś (Paweł Deląg) wyjeżdża na stypendium do Stanów Zjednoczonych. Niesforna córka Tosia (Maria Niklińska) na zmianę opróżnia lodówkę, kocha się bez zabezpieczenia ze swoim chłopakiem i kłóci się z matką. Judyta, w dalszym ciągu pracująca w redakcji kobiecego pisma, odpowiada na listy z problemami czytelniczek.

Coś jednak zaczyna się psuć. Czuje, że długo już tam miejsca nie zagrzeje. Urywa się również kontakt z Adamem, a jej rodzice (Marta Lipińska, Krzysztof Kowalewski) dają jej się ponad miarę we znaki. Na domiar złego Tosia, jak na złość próbuje zbliżyć ją do znienawidzonego byłego męża (Cezary Pazura). Judyta zaczyna mieć tego wszystkiego dosyć.

I widzowie mają dość już po pierwszych minutach filmu. Od samego początku atakowani są podniosłą muzyką Piotra Rubika pasującą do filmu jak pięść do nosa. Zalewani reklamami product placement częściej widzą fioletowe puszki z żarciem dla kotów, okładkę popularnego kobiecego tygodnika ze zdjęciem Edyty Górniak i jogurty actimela niż głównych bohaterów.

Aktorstwo jest tak drewniane, że aż wstyd. Czy panna Maria Niklińska aby na pewno studiuje w szkole teatralnej? Najpierw niech uzupełni braki warsztatowe, a dopiero potem może zabrać się za kino. Manieryczny Cezary Pazura wygłupia się tak samo jak w innych filmach, co już nikogo nie dziwi, ani nie śmieszy. Paweł Deląg z zasady gra kiepsko i może dlatego wypadł najlepiej. A co do Grażyny Wolszczak, to na jej miejscu wstydziłbym się wystapić w takiej szmirze. Cezary Harasimowicz zrobił swojej żonie wielką krzywdę pisząc wraz z Katarzyną Grocholą beznadziejny scenariusz, który się kupy nie trzyma.

Twórcy mogliby uratować film, gdyby poszli w pastisz gatunku. Zabawa konwencją jest chyba dla nich nieznanym pojęciem. Zamiast zrobić parodię płaczliwych lover story, wzięli swoje „dzieło” na poważnie. Przez to efekt jest podwójnie żenujące. Wstyd, mości panowie filmowcy!


2. OSZUKAĆ PRZEZNACZENIE 3 *1/2

Wendy (Mary Elizabeth Winstead) po tragicznej przejażdżce rollercoasterem przewiduje śmierć swoich szkolnych znajomych. Horror dla niewiele wymagających nastolatków.

Dziewczyna ma widzenie tragicznego wypadku swoich przyjaciół podczas przejażdżki w wesołym miasteczku. I rzeczywiście, dochodzi do tragedii. Teraz zagrożone są osoby, które dzięki interwencji dziewczyny zdecydowały się wysiąść z pechowego urządzenia. Wraz z jednym z nich, Kevinem (Ryan Merriman), na podstawie wskazówek ze zdjęć, które wykonała podczas nieszczęśliwej imprezy, próbuje uchronić koleżanki i kolegów. Oczywiście na próżno. Wendy i Kevin są świadkami śmierci kolejnych osób w coraz bardziej nieprawdopodobnych sytuacjach.

W ten sposób mamy następny młodzieżowy gniot. Twórcy postarali się, żeby granica wieku w kinach na ich filmie była jak najniższa. A wiadomo nie od dziś, że na najgłupsze filmy chodzi najwięcej ludzi. Kina okupują zwłaszcza młodzi niewybredni, dokładnie tacy jak bohaterowie filmu żywcem wyjęci z serialu „Beverly Hills 90210”. Horror ten różni się tym od pamiętnego serialu, że zawiera więcej krwi płynącej po ekranie z dokładnością do pięciu minut. Strach jest dozowany tak, żeby za bardzo nie raził. Reszta nie ma większego sensu.


ex aequo STAY ALIVE *1/2

Nastolatkowie mordowani po kolei przez Krwawą Hrabinę, bohaterkę gry komputerowej. Jeden z najgorszych horrorów jakie widziałem.


3. SAMOTNOŚĆ W SIECI **

Drętwy internetowy romans odpychający tak samo, jak prezentowane co chwilę zimne miejskie krajobrazy ze szkła i stali.

„Ona” (Magdalena Cielecka), nieszczęśliwa w związku, ni z tego, ni z owego wysyła emaila na przypadkowo wybrany adres. Odpisuje jej Jakub (Andrzej Chyra) i w ten sposób zawiązuje się między nimi internetowa korespondencja. Początkowa nieufność szybko mija, oboje wymieniają się coraz bardziej otwartymi przemyśleniami i zwierzeniami dotyczącymi miłości i własnej przeszłości. Wysyłają do siebie maile z pracy („Ona” pracuje w bliżej nieokreślonej korporacji – może wydawnictwie, zaś on jest pracownikiem naukowym i wykładowcą akademickim). Następnie przechodzą do rozmów przez komunikator internetowy. W końcu decydują się na spotkanie. Jedno mieszka w Warszawie, drugie w Monachium, więc umawiają się w… Paryżu.

W ten sposób powstał korowód pocztówkowych scen z Polski, Niemiec, Francji i Nowego Orleanu, dokąd Jakub wyjeżdża na wykłady. Pomiędzy miejskie krajobrazy wplecione zostały epizody nie mające żadnego znaczenia dla akcji. Może w tym nadmiarze zamierzano ukryć miałką fabułkę, wlokące się koszmarnie sceny, dialogi bardziej banalne od tych z powieści Harlequina, drewniane aktorstwo i brak bladego nawet pojęcia o Internecie?

Film jest tak koszmarnie rozlazły, że trudno wytrzymać w fotelu do końca. Twórcy widocznie nie mieli pojęcia w jaki sposób spożytkować pieniądze wszechobecnego mBanku, którego logo widoczne jest nawet na niemieckiej ulicy.


4. KRÓTKA HISTERIA CZASU **

Komercyjny debiut Dominika Matwiejczyka, znanego z produkcji offowych, jest żenująco słaby.

Tomek (Mateusz Damięcki) stara się być przykładnym studentem fizyki dopóki nie spotyka Julii (Kamilla Baar). Zakochuje się w niej, ale ta zajęta jest już przez jego kumpla Jarka (Krzysztof Zych). Kiedy Tomek zaczyna marzyć o Julii, napotyka nachalną Martę (Lucyna Piwowarska – Dmytrów). Zaraz potem znajduje się na imprezie, która już kiedyś się wydarzyła. Na szczęście jest na niej Julia. Czyżby cofnął się w czasie?

Widzowie natomiast cofają zdumieni tym, że TVP wyłożyła pieniądze na takie nie wiadomo co. O tym filmie nie da się powiedzieć niczego dobrego. Nie dość, że nudny, bez pomysłu, to jeszcze słabo zrobiony. Reżyser będący w zasadzie w wieku swoich bohaterów wkłada w ich usta jakieś bezsensowne dialogi przyprawiające ich i jego samego o śmieszność. Aktorstwo jest sztuczne na czele z kuriozalną rolą Marka Probosza jako profesora Wolańskiego. Widać, że reżyser nie ma wprawy, myli konwencje. Raz traktuje materiał jak infantylny romans dla nastolatków, a następnie jak głupią komedię obyczajową. Aktorzy grają według własnego widzimisię, tak jakby nikt ich nie prowadził.

Krótko mówiąc, powstał kolejny film dla nikogo. Żal mi tylko młodych, utalentowanych aktorów, bo marnują swój talent grając w gniotach takich jak ten.


5. KOCHANKOWIE ROKU TYGRYSA **

Młody polski oficer (Michał Żebrowski) uciekając przed Rosjanami z Syberii trafia do rodziny chińskiego myśliwego.

Jacek Bromski zaserwował nudną folklorystyczną sielankę z lat 1913/1914. Kompletnie nie miał pomysłu ani na fabułę, ani na pogłębienie postaci Chińczyka, jego żony i córki przebranej za chłopca. Zabawne, że Żebrowski dopiero po roku zamieszkiwania w jednej izbie orientuje się, że to tylko przebieranka.

Na pięć minut przed końcem filmu, w „podzięce” rodzicom dziewczyny za to, że ocalili mu życie od kuli, uwodzi ich córkę i słusznie zostaje wygnany ze wsi. Cóż, reżyser widocznie chciał pokazać Chińczykom, że Polacy potrafią być wyjątkowo niewdzięczni.

Dołącz do dyskusji: Najlepsze i najgorsze filmy 2006

0 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl