Michał Sadowski, Brand24: marzyłem o medialnej ciszy
To była wielka ulga. Pamiętam, że zastanawialiśmy się, co zaczną mówić ci wszyscy, którzy wcześniej uznali, że już po nas. Myślałem sobie: „to teraz wam wszystkim pokażemy” - tak chwilę podpisania porozumienia z Facebookiem wspomina Michał Sadowski, CEO Brand24. Firma zajmująca się monitoringiem internetu wychodzi z kryzysu, chce teraz wzmocnić swoją wartość i skupić się na generowaniu zysków.
Brand24 ma za sobą największy kryzys biznesowy i wizerunkowy. Pod koniec sierpnia 2019 profile firmy oraz jej prezesa Michała Sadowskiego na Facebooku i Instagramie zostały zablokowane. To miał być konsekwencja prasowej publikacji sugerującej, że Brand24 w niedozwolony sposób pozyskuje dane do swojej usługi. Blokada trwała pół roku. Sadowski w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl zaznacza, że jej skutki mogą być odczuwalne nawet dwa lata.
Już w całym 2020 roku wyniki firmy mocno obciążyła blokada: przychody zmalały o 14,6 proc., a strata netto wzrosła z 996,8 tys. zł do 1,35 mln zł. Jednak w czwartym kwartale ub.r. Brand24 zanotował spadek wpływów o 5,1 proc. do 3,51 mln zł, a wynik operacyjny poszedł w górę z 598 tys. zł straty do 180 tys. zł zysku.
Z kolei w pierwszym kwartale br. firma zanotowała wzrost liczby użytkowników o 18 procent rok do roku. Obecnie z platformy korzysta 3610 klientów (w kryzysie ta liczba spadła do ok. 3 tys.).
Co by Pan zrobił, gdyby dziś rano znowu się okazało, że Facebook zablokował Brand24?
Michał Sadowski, CEO Brand24: Pewnie podszedłbym do tego dużo spokojniej i bardziej zadaniowo. W końcu mam już takie przejście w swoim dorobku doświadczeń. Wiem już jak dokładnie wygląda procedura przejścia takiej weryfikacji po stronie Facebooka. Liczę jednak, że po ostatnich sytuacjach mamy w firmie garść przeciwciał, które chronią nas przed tego typu „przygodami”.
Jakie były największe problemy, z którymi Brand24 musiał się wówczas zmierzyć?
Podstawowym problemem był komunikacja. Z klientami, z akcjonariuszami, z załogą, a byliśmy jednocześnie w kontakcie z trzema firmami doradczymi, z prawnikami po stronie Facebooka, z naszą radą nadzorczą. Z szeregiem bytów na raz, i to wszystko trzeba było pogodzić. Naprawdę miałem wówczas poczucie żonglowania tą komunikacją. To było czasochłonne, stresogenne. Po raz pierwszy byliśmy na takiej ścieżce. Mieliśmy doświadczenie w budowanie biznesu, tworzenia start-upu, a nagle manewrowaliśmy na płaszczyźnie korporacyjno-prawniczej. Zerowe doświadczenie, a trzeba było się szybko doktoryzować. Także media w tej sprawie nie pomagały. Trochę się wówczas „odczarowałem”. Bo na początku byłem przekonany, że media staną za nami, będę nas wspierać w walce ze światowym gigantem. To była spirala, która napędzała spadki klientów. Marzyliśmy wówczas o medialnej ciszy. Ten kryzys spowodował istotny odpływ klientów, to było bolesne. Łącznie 6 miesięcy doświadczaliśmy spadków wynikających z blokady na FB. Ale od wiosny 2020 rok znowu rośniemy.
Co Pan poczuł, gdy udało się podpisać porozumienie z FB?
To był czas pierwszego lockdownu. W drugiej połowie marca ub.r. dostaliśmy informacje o podpisanym porozumieniu. Szybko wrzuciliśmy komunikat giełdowy. To była wielka ulga. Pamiętam, że zastanawialiśmy się wówczas, co zaczną mówić ci wszyscy, którzy wcześniej uznali, że już po nas. Dla mnie osobiście to było uczucie radości wzmocnione chęcią dalszej walki. Myślałem sobie: „to teraz wam wszystkim pokażemy”.
Wówczas Pan przyznał, że "w ostatnich miesiącach Brand24 zmierzył się z najtrudniejszym wyzwaniem biznesowym w historii spółki”, a „efekty będziemy odczuwać jeszcze przez jakiś czas”. Potrafi Pan oszacować, ile to potrwa?
Tego rodzaju efekty w naszym przypadku mogą być odczuwalne nawet dwa lata. Tyle trwa średni cykl życia klienta, więc jak się nasz biznes trochę przemieli, te skutki będą całkowicie wyeliminowane. Ale zawsze w historii naszych wzrostów te kilkumiesięczne tąpnięcie będzie widoczne. Jednak muszę przyznać, że w bieżących wskaźnikach biznesowych już dawno przestaliśmy to widzieć. Brand24 rośnie szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. W IV kwartale 2020 roku pierwszy raz pokazaliśmy zysk. To był też najlepszy sprzedażowo okres w historii spółki. To dla nas powód do dumy, że kilka miesięcy po zakończeniu kryzysu, udało nam się odnotować taki rekordowy kwartał.
Wcześniej jednak spółka musiał mocno ciąć wydatki na marketing czy wynagrodzenia.
W sumie ścięliśmy w tym czasie 40 proc. kosztów. Najpierw zdecydowaliśmy się na te, które były relatywnie bezbolesne, niezwiązane z ludźmi. Ale na pewnym etapie musiało dojść także do ograniczenia zatrudnienia. Zrezygnowaliśmy etatów, na które nie było nas stać. Zatrudnialiśmy wówczas ok. 70 osób, teraz mamy powyżej 50 osób. Ale chcę podkreślić, że nawet w tej chwili staramy się tych ludzi ściągać z powrotem. Część ludzi wraca, a część nie, pewnie uznali, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi.
Ta kryzysowa sytuacja nauczyła Pana czegoś jako lidera firmy?
Oczywiście. Przede wszystkim tego, że nie ma kryzysu, z którego nie można wyjść. Dziś działałbym w takiej sprawie pewnie mniej emocjonalnie. W tym okresie dowiedzieliśmy się też nowych rzeczy o naszym produkcie. Cały ten okres można przecież potraktować, jako trudny, gigantyczny test, w którym zakręciliśmy nasz istotny kurek i zobaczyliśmy jak wygląda konwersja, czy jak zachowują się klienci. Cała sytuacja pokazała nam też, że nawet bez FB i Instagram wciąż mogliśmy nasz produkt sprzedawać. Łącznie pozyskaliśmy w czasie kryzysu tysiąc abonamentów.
Planujecie przejść z New Connect na rynek główny GPW. Czego się Pan spodziewa po tym ruchu?
Giełda nauczyła mnie, że totalnie nie da się przewidzieć, tego co się będzie działo. Wielokrotnie mieliśmy sytuację, w której pokazywaliśmy super wyniki, które powinny doprowadzić do skoku kursu, a nasz wartość spadała, a gdy z kolei pokazywaliśmy wydarzenia związane ze spółką, które moim zdaniem nie były za bardzo istotne, efekt był odwrotny. Ponieważ na bieżąco widzę kurs spółki i nasze wewnętrzne metryki to mam wrażenie totalnego braku korelacji. Trudno więc mi spekulować, co będzie na GPW. Ale zapewni to nam większą płynność czy dostęp do większych funduszy. Liczę, że z czasem w akcjonariacie Brand24 pojawi się poważny gracz, który inwestuje właśnie na GPW. Na pewno sytuacja na rynku zmienia się dynamicznie, także w kontekście kryzysu związanego z Covid-19, ale obecnie Brand24 wydaje się być na pandemię odporny.
Rok 2020 Brand24 zakończył stratą – 1,35 mln zł, ale w ostatni kwartale ub.r. przekroczyliście próg rentowność i wypracowaliście 180 tys. zł zysku operacyjnego.
I to nie będzie jednorazowy wystrzał. Chcemy już przejść na stronę stałego pokazywania zysków, także w kolejnych kwartałach. Sam jestem bardzo zadowolony z ostatnich wyników Brand24, tym bardziej biorąc pod uwagę kryzys związany z FB. Przeorganizowaliśmy też trochę firmę w ostatnim czasie, firma jest bardziej zwinna, a koszty dużo bardziej trzymamy w ryzach. Przed nami fajny czas regularnych zysków. W 2021 roku będę pewnie jeszcze mniejsze, ale w kolejnych latach powinny być już wielomilionowe, przy jednoczesnych inwestycjach w spółkę.
Już w zeszłym roku próbowaliście wzbogacić ofertę i wprowadziliście monitoring podcastów czy newsletterów. Jest zainteresowanie tymi nowościami?
Wiele rzeczy, które wdrażamy, okazuje się funkacjami praktycznymi. Monitoring podcastów, newsletterów, a także TokToka wskazałbym jako trzy elementy, które istotnie wpływają na dane przeglądane przez klientów. Marki korzystające z Brand24 mogą, dzięki temu dowiedzieć się, że pojawiła się o nich wzmianka w newsletterze „New York Timesa”. Z kolei sam TokTok totalnie zdominował wyniki dla niektórych marek. Ta platforma dominuje niesamowite zasięgi. Sam zresztą używam TikToka do publikacji materiałów dotyczących mojej pasji - fotografii, i obserwują, że pozwala to dotrzeć do milionów ludzi. W rok stworzyłem profil, który ma 100 tys. śledzących i 10 mln odsłon. Zasięgi totalnie nieosiągalne przy pomocy Facebook czy Instagrama. Widać to też w danych Brand24.
A planujecie monitorować Clubhouse?
Pytała nas już o to garść klientów. Monitoring Clubhouse mógłby być trudny, bo ta platforma nie oferuje transkryptów. One są często obecne na Spotify czy iTunes i pomagają zdiagnozować czy pojawiła się wzmianka na temat marki. Ilość danych potrzebna do przetworzenia samego audio była by na razie dla nas zbyt dużo. Tym bardziej, że na razie nie wiem czy Clubhouse nie będzie jedynie chwilowym viralem. Takich inicjatyw, którym nie udało się utrzymać popularności, było już sporo. Dużo mocniej chcielibyśmy wdrożyć pierwszy realny monitoring Linkedina, nad którym pracujemy.
Jakie ma Pan cele na najbliższą biznesową przyszłość?
Po pierwsze to rozwój samego Brand24, jako narzędzia. Chodzi o zmianę użyteczności produktu, interfejsu, nowe funkcje i nowe metryki. To oznacza transformację produktu, z takiego, który dostarczał dane, w taki, który dostarczy wnioski. Po drugie – to nowe produkty. Obecnie w portfolio Brand24 jest 3,5 tys. klientów. To ogromny potencjał, aby wyjść do nich z produktami komplementarnymi do Brand24, które powstaną na bazie tej technologii, ale będą rozwiązywać nieco inne problemy. W tym roku chcielibyśmy pokazać kolejny produkt z tej grupy. Dziś na pewno jesteśmy bardziej niż kiedykolwiek zmotywowani do tego, żeby udowodnić wartość spółki, że jesteśmy w stanie stale generować zyski. I na tym się w tej chwili skupiamy.
Michał Sadowski to założyciel Brand24. To narzędzie używane obecnie przez tysiące klientów z ponad 120 krajów. Mentor w nowojorskiej edycji Founder Institute. Startup Founder of the Year w konkursie The Next Web Startup Awards. Autor książki "Rewolucja Social Media". W wolnym czasie gitarzysta i fotograf.
Dołącz do dyskusji: Michał Sadowski, Brand24: marzyłem o medialnej ciszy
Co wtedy będzie sprzedawał brand 24?