Kryzysy wizerunkowe w „Dzień dobry TVN" i "Vivie". "Odpowiedzialność za takie praktyki ponosi naczelny"
W ostatnich dniach doszło do dwóch głośnych kryzysów wizerunkowych w mediach mainstreamowych: jeden dotyczył "Dzień dobry TVN" (TVN Discovery Polska), a drugi magazynu "Viva" (Edipresse Polska). Kto powinien odpowiadać w redakcjach za tego typu sytuacje? - Odpowiedzialność za takie praktyki ponosi naczelny - uważa dziennikarka Karolina Korwin-Piotrowska.
W przypadku programu śniadaniowego pracę stracił reporter Adam Feder po tym, jak wyemitowano jego materiał o wyglądzie koreańskiego piosenkarza, artysty K-popu Jeona Jung-kooka. Emisję jego sondy ulicznej poprzedziła zapowiedź prowadzących: Anny Kalczyńskiej i Andrzeja Sołtysika, którzy komentowali wygląd piosenkarza - Sołtysik parsknął śmiechem, słysząc jego nazwisko.
Feder natomiast pytał przechodniów, co sądzą na temat uznania Jung-kooka za najprzystojniejszego mężczyznę. Trzymał przy tym portret nie Jung-kooka, tylko jego kolegi z zespołu BTS - Junga Ho-seoka. Komentarze pytanych osób były mocno krytyczne, a niektóre dosadne, co wywołało oburzenie fanów K-popu. Hasztag #tvnisoverparty był w dzień emisji materiału najpopularniejszym tagiem na Twitterze.
TVN i Discovery po fali krytyki internautów w wydanym oświadczeniu przeprosili Jeona Jung-kooka i Junga Ho-seoka z zespołu BTS, a także jego fanów za żarty z wyglądu. Nadawcy poinformowali, że wszczęli w tej sprawie wewnętrzne postępowanie. Zwolniony dziennikarz, który najpierw nie chciał sprawy komentować, w piątek opublikował w swoich mediach społecznościowych oświadczenie, w którym ocenił, że „zrzucanie z sań nie jest elegancką taktyką radzenia sobie z kryzysem”.
Z kolei jeśli chodzi o „Vivę” - w jej serwisie opublikowano w środę wywiad z aktorką Anną Marią Sieklucką - odtwórczynią głównej żeńskiej roli w filmie reżyserii Barbary Białowąs - „365 dni”, na podstawie powieści Bianki Lipińskiej z pytaniami o jej intymne sprawy. Po fali krytyki redakcja usunęła wywiad i przeprosiła.
Spotkało się to z falą krytyki nie tylko internautów, ale także wielu dziennikarzy, ostatecznie z Praszyńskim rozwiązano umowę.
- Szczególne i szczere przeprosiny kierujemy w stronę Pani Anny Marii Siekluckiej - zaznaczył zarząd Edipresse Polska w komunikacie przekazanym portalowi Wirtualnemedia.pl. - Przyznajemy, że zaistniała sytuacja nie powinna mieć miejsca, a wywiad tego rodzaju nie powinien pojawić się na stronie viva.pl, ani na żadnej innej wydawanej przez naszą firmę. Zapewniamy, że wyciągnęliśmy wnioski z zaistniałej sytuacji i wprowadzamy dodatkowe wewnętrzne procedury weryfikacji publikowanych treści - dodał kierownictwo firmy. - Jednocześnie podjęliśmy decyzję o zakończeniu współpracy z Panem Romanem Praszyńskim, a także podjęliśmy stosowne kroki w stosunku do osób odpowiedzialnych za publikację wywiadu na naszej stronie internetowej - dodano.
Zwolnienie dziennikarza za autoryzowany wywiad do absurd
Pytany przez nas o to, kto powinien ponieść konsekwencje obu sytuacji Bartłomiej Łęczek, zastępca redaktora naczelnego Grupy „Super Express” ocenia, że rolą dziennikarza jest pokazywanie prawdy, a nie zastanawia się nad tym, co jest poprawne pod względem światopoglądowym.
- Z tej perspektywy redaktor Adam Feder popełnił błąd, pokazując widzom złe zdjęcie koreańskiego gwiazdora. Czy to powód do wstydu dla redaktora? Jak najbardziej, ale nie jest to powód dla którego dobrego fachowca należy wyrzucać z pracy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Feder został rzucony na pożarcie, a przecież jeśli nawet ktoś zawinił, to nie tylko i nie przede wszystkim on - ocenia Bartłomiej Łęczek.
Natomiast odnosząc się do wywiadu w „Vivie” komentuje: - Sytuacja redaktora Romana Praszyńskiego jest zupełnie inna. Dziennikarz spróbował bardzo ryzykownej konwencji prowadzenia wywiadu, co wzbudziło falę krytyki odbiorców. Faktem jest jednak, że rozmówczyni wywiad autoryzowała. Teraz słyszymy, że pytania nie odpowiadały linii wydawnictwa. Jeżeli tak jest, to wydawnictwo nie powinno wywiadu publikować. Zwolnienie dziennikarza za autoryzowany wywiad to absurd – podkreśla zastępca redaktora naczelnego Grupy „Super Express”.
Odpowiedzialność za takie praktyki ponosi naczelny
Natomiast dziennikarka Karolina Korwin-Piotrowska, która żywo komentowała sytuację w social mediach przypomina o sytuacji z okładką „Faktu” o synu Leszka Millera. - Kto podał się do dymisji? Naczelny. To była świetna praktyka, zdecydował się na ten krok i tym samym zamknął tym usta wszystkim. Odpowiedzialność za każdą tego typu praktykę ponosi naczelny - nie dopilnował, a ktoś powinien wziąć to na klatę i podać się do dymisji. Zawsze jest ktoś na górze, kto jest pierwszą instancją do zwolnienia - uważa.
Według dziennikarki, jeśli chodzi o „Dzień dobry TVN” zwolniono reportera, któremu zlecono materiał i go zrealizował. - Wszyscy wiedzą, że co najmniej kilka osób musiało go widzieć – poza nim samym i montażystą. Zgadzam się z jego oświadczeniem - to odwracanie kota ogonem. Nie chodziło tylko o ten materiał, a o komentarze prowadzących, które można było interpretować rasistowsko. Zresztą nie tylko w Polsce tak je interpretujemy, a również w Azji, w Korei fani K-popu tak je ocenili. Przede wszystkim powinien za tę sytuację odpowiedzieć wydawca. To osoba nie tylko odpowiedzialna za cały program, ale też czyta scenariusz, przygotowuje materiały do emisji, kto powinien powiedzieć prowadzącym: „słuchajcie, uspokójcie się”. Od tego jest, to jego obowiązki - zaznacza.
Korwin-Piotrowska dodaje, że to „dramatyczne, że pracę stracił reporter”. - Zwalnia się osobę, która wykonała swoją pracę, a ktoś ją zaakceptował. Opowiadanie banialuk, że nikt wcześniej nie widział tego materiału i przepraszanie w stylu „nie wiedzieliśmy”, to przeprosiny a’la Chajzer. To medialny green washing - zwolnimy kogoś, bo tak wypada, powołamy „wewnętrzne zespoły”, zaproponujemy „wewnętrzne procedury”. Co to w praktyce znaczy? Do tej pory przez lata nie działały. Jeżeli po aferze z atakiem paniki nie wyciągnięto żadnych wniosków, to jakie są podstawy, aby uważać, że teraz zadziałają? - pyta retorycznie.
Jej zdaniem z „Vivą” historia jest podobna. - O tym, że Roman Praszyński robi seksistowskie wywiady było wiadomo od dawna. Wiedziałam o tym od lat - z wiadomości od aktorek i celebrytek, które pisały do mnie również po tej sprawie. Krótko potem Joanna Jędrusik też o tym publicznie powiedziała, wszyscy wiedzieli, że Praszyński lubi „mokre” tematy - mówi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl dziennikarka.
Sama miała mieć taki wywiad - z Piotrem Najsztubem, który pytał o „Top Model”. - Pierwsze kilka pytań, jakie padło, były o moje życie erotyczne. W autoryzacji je wycięłam. Ostrzegano mnie przed tym, że Piotr Najsztub lubi rozmawiać w ten sposób. Przyzwolenie na takie rozmowy było od dawna. Praszyński jest tego kontynuacją. Ktoś mu na to pozwalał, ktoś mu przyklaskiwał. Wiadomo, jaką drogę przechodzi wywiad – czyta go naczelny lub wydawca, wysyłany jest do autoryzacji. Ktoś przejmuje nad nim kontrolę. Przechodzi przez naczelnego lub przez wydawcę strony. Nikt nie przekona mnie, że pan Praszyński sam wstawił ten wywiad na stronę. Ktoś musi przynajmniej „rzucić okiem” na tekst przed publikacją - tłumaczy nam.
Według Karoliny Korwin-Piotrowskiej w „>>Vivie<< nadal nikt nie rozumie, co się stało”. - Media walczą o przeżycie, a ponieważ tam maksymalnie przesunęli granice przyzwoitości, nie zauważyli, że ją przekroczyli. Dość późno zorientowali się, co się dzieje. Praszyński na pewno zrobił zły wywiad – seksistowski i ohydny, ale ten kto go zatwierdził natychmiast powinien stracić pracę. Redaktor naczelna go zaakceptowała – tym bardziej, że typu materiały ukazywały się już wcześniej. Gdybym to ja miała podjąć decyzję, to pracę straciłby: wydawca strony, redaktor naczelna lub dostałaby naganę, oraz dziennikarz, ale tak naprawdę jest ostatnim ogniwem w tym łańcuchu. My – dziennikarze - mamy szefów. Tabloid był w stanie na zachowanie właściwie – tam natychmiast redaktor naczelny podał się do dymisji. To też pytanie o kwestię funkcjonowania prasy kobiecej, mediów lifestylowych. Czekam na kolejną akcję mydlącą oczy - o równości i prawach kobiet. To temat na długą dyskusję – podsumowuje.
Feder współpracował z „Dzień dobry TVN” od połowy ub.r.
Adam Feder współpracował z „Dzień dobry TVN” od połowy ub.r., po tym jak rozstał się z Superstacją, w której wiosną ub.r. prowadził pasmo „Bez ograniczeń”. Przedtem przez ponad dwa lata był związany z Nowa TV jako reporter programu „24 godziny” (zdjętego z anteny pod koniec 2018 roku) i autor własnego cyklu „Federacja”.
Wcześniej przez 13 lat pracował w Telewizji Polskiej, jako reporter TVP Info, „Wiadomości”, „Panoramy” i „Teleexpressu”.
W środę rzeczniczka prasowa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Teresa Brykczyńska przekazała portalowi Wirtualnemedia.pl, że do urzędu wpłynęły cztery skargi na TVN: dotyczyły dyskryminujących, obraźliwych komentarzy pod adresem zwycięzcy rankingu „100 najprzystojniejszych mężczyzn świata”, którym został koreański piosenkarz Jeon Jungkook. Wszystkie skargi były napisane w języku polskim.
Stacja musi liczyć się z negatywnym odbiorem
Tomasz Sikorski, account director w United PR Grabowski Zaborowska mówi wprost, że kontrowersyjna narracja, która pojawiła się w „Dzień dobry TVN”, postawiła stację w złym świetle. - Oczywiście nie jest tak, że kontrowersje same w sobie są złe, nawet w teoretycznie lekkiej w formie telewizji śniadaniowej (w Good Morning Britain Piers Morgan też jest kontrowersyjny). Nikt też nie odmówi prowadzącym prawa do posiadania własnego zdania na różne tematy i tego, że coś im się może nie podobać. Jednak prezentując odmienność jednostronnie i z zamiarem obśmiania jej, stacja musi się liczyć z negatywnym odbiorem wśród części widzów. Świat się zmienia, ludzie są bardziej otwarci na różnorodność, a przy tym sprawniejsi cyfrowo, więc ich siła oddziaływania rośnie i może to w przyszłości istotnie wpłynąć na oglądalność programu - podkreśla Tomasz Sikorski.
Zwraca przy tym uwagę, że w przypadku odbudowy strat wizerunkowych kluczową kwestią jest wiarygodność, a ją można budować tylko działając zdecydowanie i konsekwentnie. - TVN wydał oświadczenie, w którym odcina się od narracji zaproponowanej w programie i zapowiedział wewnętrzne postępowanie wyjaśniające. Na ten moment bezpośrednie konsekwencje dotknęły jedną z odpowiedzialnych osób - reportera, który rzeczywiście popełnił błędy (dobrał wypowiedzi pod tezę, pomylił zdjęcia). Być może stacja nie powiedziała w tej kwestii ostatniego słowa i działania dyscyplinujące dotkną też innych pracowników, ale równie ważne jest zadbanie o to, by tego typu sytuacje nie miały już miejsca w przyszłości - analizuje nasz rozmówca.
Odzyskanie wizerunku wymaga zdecydowanego działania
W ocenie Grzegorza Millera, właściciela agencji MillerMedia zawiodło wiele elementów, które nie powinny zawieść - niewystarczające przygotowanie reportera, brak uważnej kolaudacji materiału oraz pomysłu na temat.
- Nade wszystko jednak brak wiedzy prowadzących, kim jest omawiana osoba i jak popularnym we współczesnej kulturze młodzieżowej jest K-pop. Uważam, że konsekwencje powinny być wyciągnięte wobec całego zespołu, prowadzącego program - zarówno wobec reportera i prowadzących, jak i realizujących program. Takie słowa i taki reportaż nie powinny pojawić się na antenie tak dużej stacji. Konsekwencje wizerunkowe dla programu i stacji są bardzo poważne - a oświadczenie (poprawne w treści) nie zostało przez fanów K-popu przyjęte za prawdziwe. Zwłaszcza, że przy okazji zarówno fani K-popu, jak i konkurencja oraz prawicowi publicyści wypomnieli TVN-owi inne obraźliwe wpadki prowadzących program śniadaniowy. Wskazują, że fragment programu stoi w sprzeczności wobec innych, publikowanych przez stację treści, w których stoi ona na stanowisku obrony godności ludzkiej i sprzeciwia się ksenofobii. Odzyskanie wizerunku przez stację wymaga teraz czasu i zdecydowanego działania - chociażby odsunięcia na kilka miesięcy prowadzących program od występowania na wizji. Nadto wyrażanie publicznie krytycznych opinii o urodzie kogokolwiek jest nietaktem w naszej kulturze i taką elementarną wiedzę powinni posiadać prowadzący program - zaznacza Grzegorz Miller.
TVN nie może tolerować zachowań ocierających się o ksenofobię
Zdecydowanie łagodniejsza w ocenie TVN jest Eliza Misiecka, dyrektorka agencji Genesis PR, która przypomina, że wpadki na wizji się zdarzają - zwłaszcza, że natłok informacji sprawia, że prowadzący często nie mają czasu by sprawdzić pewne informacje.
Eksperta uważa, że w zaistniałej sytuacji stacja zareagowała szybko i właściwie.
- Dobrze, że prowadzący przeprosili - ważne, by wyciągnęli też naukę z takich sytuacji. Trudno oczekiwać, że prowadzący - który przecież codziennie pracuje na pozycję swoją i stacji - zostanie zwolniony po jednej wpadce. Nie mam poczucia, że sprawa ta może dotykać rasizmu - bardziej braku wyczucia. Według mnie ważniejszym elementem takich sytuacji jest to, byśmy wszyscy uczyli się większej tolerancji na przyszłość, niż wyciąganie konsekwencji w postaci zwolnień. Prowadzący mogliby natomiast podjąć pewne działania społeczne, które mogłyby pokazać ich zaangażowanie i zmianę postaw. Przykładowo nawiązać współpracę i pomagać osobom zmagającym się z brakiem tolerancji w Polsce - mówi Eliza Misiecka.
Ryszard Solski, prezes agencji Solski Communications przyznaje, że wprawdzie może do pewnego stopnia zrozumieć żartobliwą konwencję programu, ale jego zdaniem autor audycji najwyraźniej przekroczył granicę kultury i dobrych obyczajów. - A TVN, który zawsze szczycił się wysokimi standardami etycznymi, nie może tolerować zachowań ocierających się ksenofobię. Uważam więc, że stacja zareagowała prawidłowo - dlatego nie sądzę, by ten incydent trwale wpłynął na jej wizerunek. Na pewno jednak stacja powinna przypomnieć o swoich zasadach wszystkim dziennikarzom i współpracownikom. Skoro zaś sami prowadzący zrozumieli swój błąd i przeprosili, to nie wydaje mi się, by poza taką "rozmową dyscyplinującą" potrzebne były jakieś dodatkowe konsekwencje służbowe – komentuje Ryszard Solski.
Ludzie mediów muszą uważać na swoją aktywność
Prof. Dariusz Tworzydło z Uniwersytetu Warszawskiego twierdzi z kolei, że każdy kto podobnie jak stacja TVN popadnie w kryzys wizerunkowy musi podjąć szybkie i stanowcze działania. - Przeprosiny, wyciągnięcie konsekwencji wobec winnych, działania naprawcze to oczywiście istotna, czasem kluczowa rzecz. Aczkolwiek ważne jest także czy autorzy błędu oraz stacja wyciągną wnioski. Już za kilka dni temat przestanie być aktualny, będzie o tym cicho, wyczerpie się. Na paskach będą się pojawiały nowe newsy. Ta lekcja pokazuje, że szczególnie osoby uznawane za liderów opinii, mające duże zasięgi, muszą uważać na swoją aktywność. Nie mają przyzwolenia na wszystko. Muszą się liczyć z konsekwencjami przy każdym wypowiedzianym słowie bądź podjętej aktywności - podkreśla nasz rozmówca.
Według danych Nielsen Audience Measurement w 2019 roku „Dzień dobry TVN” oglądało średnio 449,2 tys. osób, co dało 9,31 proc. udziału w oglądalności tego pasma, wobec 521,2 tys. widzów i 10,78 proc. rok wcześniej.
Dołącz do dyskusji: Kryzysy wizerunkowe w „Dzień dobry TVN" i "Vivie". "Odpowiedzialność za takie praktyki ponosi naczelny"