SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Czy „The Bear” to „Rodzina Soprano” na nowe czasy? Recenzja trzeciego sezonu serialu Disney+

„The Bear” po pierwszym sezonie został okrzyknięty tym wielkim serialem, na który skierowane są spojrzenia krytyków i widzów tęskniących za złotą erą telewizji. Drugi wzmocnił to wrażenie, ale przy okazji premiery najnowszej odsłony, amerykańscy recenzenci pisali o historii rodziny Berzatto z mniejszym entuzjazmem niż dotychczas.

„The Bear”, Disney+ i Hulu „The Bear”, Disney+ i Hulu

Widzom wciąż mającym przed sobą seans z „The Bear” warto wyjaśnić, że to bardzo specyficzna produkcja, a przy tym szczególnie wymagająca w pierwszym sezonie. Jako że akcja rozgrywa się w małej chicagowskiej knajpce serwującej kanapki z wołowiną w stylu włoskim, gdzie pracują temperamentni potomkowie włoskich imigrantów, nikt nie rozmawia szeptem, a kłótnie są na porządku dziennym. Cały pierwszy sezon to właściwie jedna wielka awantura. I to nie zabawna komedia pomyłek jak w sitcomie lat 90., albo rodzinne przekomarzanie w polskim serialu codziennym, ale taka konkretna, pełna agresji i wybuchów krzyku pomieszanego z rękoczynami. Bardzo trudno to znieść osobom z nadwrażliwością sensoryczną.

Strefa ciszy

Kiedy już sądziłam, że po prostu nie przebrnę przez kolejne odcinki, odkryłam, że poza krzykiem, jest tam coś więcej. A mianowicie cała historia pogubionych milenialsów ze wszystkimi ich neurozami, narcyzmem, lękami i nadmiernymi ambicjami. Tak poznajemy Carmena (Jeremy Allen White) przejmującego restaurację po zmarłym bracie. Knajpka jest dla niego całym światem, bo perfekcjonizm i presja, którą sam sobie narzuca, nie pozwalają mu robić czegoś na pół gwiazdka, albo dobrze, ale jeszcze nieidealnie. Każdy dzień pracy jest dla Carmy’ego jak pójście na wojnę. To, z czego wynikają zachowania i decyzje bohatera, okazuje się z czasem, gdy poznajemy resztę rodziny z obrazka.

Kluczowy dla opowieści jest szósty odcinek drugiego sezonu. Mógłby stanowić oddzielne dzieło filmowe i również doskonale by się obronił. Pozwala nam zrozumieć, jak bardzo jest to serial o trumie, a nie o jedzeniu. Z odcinka świątecznego dowiadujemy się, że Berzatto to dysfunkcyjna rodzina, gdzie dorosłe dzieci wciąż żyją w cieniu despotycznej matki. Świąteczne spotkanie to, tradycyjna już okazja, żeby wylewać żale i wbijać szpile pod płaszczykiem troski. Wszystko, co dzieje się w odcinku, jest dalekie od „żyli długo, śmiejąc się do rozpuku”. Tym bardziej dziwi, dlaczego serial nominowany jest do nagród Emmy w kategorii komedia. W tym roku zdobył aż 23 nominacje i znowu jako produkcja komediowa (m.in. obok „Zbrodni po sąsiedzku”), a przecież nikomu po seansie nie jest do śmiechu.

Z rodziną tylko na zdjęciu

„The Bear” nonszalancko zaprasza nas do życia rodziny Berzatto, ale jak już usiądziemy przy ich stole, to trafiamy na rozmowę o tym, dlaczego ktoś ma ochotę rzucić w kogoś innego widelcem i dlaczego wszyscy sobą gardzą. Prym wiedzie matka (w tej roli fenomenalna Jamie Lee Curtis), której pojawienie się sprawia, że inne spory milkną. Niewinne anegdoty i rozmowy o przeszłości zderzają się z jej temperamentem i skutkami zbyt częstego sięgania po kieliszek. Dzieci usiłują schodzić z drogi, a jak ktoś przypadkowo pojawi się w polu widzenia, będzie tego długo żałował. Świąteczny stół ugina się pod ciężarem wyśmienitych dań, ale cóż z tego skoro mało kto da radę coś przełknąć, gdy pretensje i oskarżenia wymieniane są między członkami rodziny częściej niż serwetki podczas kolacji.

Dwa sezony zbudowały obraz neurotycznych milenialsów, którzy chcą zrobić coś ze swoim życiem, ale nie wiedzą jak. Carmen wybrał ścieżkę pracoholizmu i perfekcji, jego brat Michael drogę używek, a kuzyn Richie (Ebon Moss-Bachrach) w wieku 45 lat odkrył, że jeszcze nie wie, co robić, ale przynajmniej wie, że czego nie chce. Praca w knajpie, na naszych oczach zmieniającej się w fancy miejscówkę, to ich kolejne uzależnienie.

Być jak Tony Soprano?

Znając dom, gdzie wychowało się rodzeństwo Berzatto, trudno dziwić się porównaniu do „Rodziny Soprano”. W końcu Livia, matka Tony’ego Soprano była równie urocza co Donna, matka Carmy’ego. Bohater w sytuacjach stresowych dokonuje autosabotażu i umacnia poczucie, że wszystkie negatywne komentarze, które usłyszał na swój temat w pracy i życiu osobistym, są faktami. Jego neurotyczny charakter daje o sobie znać w najważniejszych momentach serialu. Zawsze sprowadza na bohatera kłopoty. Carmie gdy tylko przez chwilę zapomni o tym, że sam dla siebie jest największym wrogiem, bywa nawet szczęśliwy. Szybko jednak wyprowadza się z błędu i wraca do starych schematów. Oglądanie tego, jak sprowadza na siebie katastrofę jest tak samo emocjonujące jak czasy, gdy oglądaliśmy Soprano zmagającego się z depresją.

Trauma międzypokoleniowa i zespół stresu pourazowego, przekazywane niczym pałeczka w sztafecie pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny, są budulcem „The Bear” i stanowią panoramę problemów współczesnych trzydziesto- i czterdziestolatków. Dlaczego więc trzeci sezon spotkał się z chłodnym przyjęciem?

Do trzech razy sztuka?

Twórca, czyli Christopher Storer zdecydował się wcisnąć hamulec fabularny i zamiast rozwoju swoich postaci, postawił na impresję o dyscyplinie i samodoskonaleniu. Próbkę tego, co nas czeka w trzecim sezonie, daje pierwszy odcinek. Akcja toczy się następnego dnia, po tym, co widzieliśmy w finale drugiej odsłony. Toczy, to właściwie zbyt dużo powiedziane. Przez większość czasu towarzyszymy Carmy’emu w tworzeniu nowych zasad pracy. Oglądamy retrospekcje, gdy terminował w najlepszych restauracjach, gdzie był szykanowany, mobbingowany i właściwie nie miał żadnego życia poza pracą. Co najciekawsze, Carmy uważa pracoholizm za optymalny styl życia i mimo że nikt już nie wydaje mu poleceń, sam chce narzucić sobie podobny rygor niczym toksyczni szefowie z przeszłości.

W trzecim sezonie niewiele się dzieje, co jest rozczarowujące o tyle, że twórcy przyzwyczaili nas do emocji buzujących pomiędzy bohaterami niczym wrzątek pod pokrywką garnka. Carmy i Richie to bracia/nie-bracia, kłócący się, a pięć minut później wyznający sobie miłość, z kolei duet Carmy i Sydney (Ayo Edebiri) tworzą wspólnicy; teoretycznie mogą na siebie nawzajem liczyć, ale kilka razy Carmy okazał się słabym ogniwem. Z emocji rodziły się zapadające w pamięć odcinki, jak pierwszy czy finał sezonu drugiego. Tym razem kłótni również nie brakuje, ale nie mają one przełożenia na istotny rozwój fabularny.

Zawieszenie akcji na rzecz impresyjnej podróży przez najlepsze kuchnie świata, w których uczył się Carmy to niekoniecznie dobry pomysł. W dwóch pierwszych sezonach, mimo licznych retrospekcji, twórcy zachowali umiar, ale tym razem postanowili pójść na całość. Afabularność nie przypadła jednak do gustu krytykom i amerykańskiej widowni, co nie wróży najlepiej ocenie tego sezonu.

Fakt, że przygotowywanie dań przez Carmy’ego można porównać do treningu baletnicy (ten sam wysiłek, zaangażowanie, poświęcenie życia prywatnego i czasu wolnego oraz mordercza dyscyplina) fascynuje i równocześnie zdumiewa. Okazuje się bowiem, że praca szefa kuchni to sport ekstremalny, dosłownie i w przenośni.

Mimo że trzeci sezon nie stanie się tematem do żywiołowych rozmów jak poprzednie; „The Bear” to wciąż angażujący, niełatwy w odbiorze serial z potencjałem na bycie wybitnym. Duża w tym zasługa świetnej obsady aktorskiej i pasji twórcy, który zna się na kuchni, nie tylko tej wykwintnej.

Serial „The Bear” dostępny jest w ofercie Disney+.