Marcin Gaworski: napędza mnie bycie pionierem
„Jesteście obłędni!” - krzyczał Marcin Gaworski do publiczności ze sceny rockowego zespołu Grape, którego był liderem w czasie studiów na SGH. Po studiach wyjechał z kumplem na saksy do Londynu, a potem od podstaw rozkręcił dział digitalu McCann Erickson. Kim jest założyciel obsypanej lawiną nagród 180heartbeats + Jung v Matt, która zajęła dziesiąte miejsce na świecie wśród najbardziej kreatywnych niezależnych agencji według Cannes Lions?
Chłopak z burzą kręconych włosów w ręcznie robionym swetrze na drutach z położonego 33 km od stolicy Tarczyna, słynnego od czasów jagiellońskich z sadów, głównie jabłkowych. Znajomi ze studiów wspominają, że zawsze łatwo nawiązywał kontakt, promieniował ciepłem i poczuciem humoru.
- Uśmiechnięty, opiekuńczy, dowcipny, pełen energii. Z nim nie można się było nudzić. Zachowywał się jak idealny starszy brat, choć był jedynakiem – mówi jego koleżanka z czasów studenckich, która była z nim na stażu w RTL7 (obecnie TVN 7). - Marcin równie dobrze mógł zostać gwiazdą TVN. Miał potencjał, pomysły i potrafił ciężko pracować. Ale myślę, że uwierał go system zależności w telewizji.
Dziś Marcin Gaworski jest szefem 180heartbeats + Jung v Matt, niezależnej agencji kreatywnej znad Wisły, która „planuje, tworzy i dopieszcza komunikację, która ekscytuje” dla lokalnych i międzynarodowych marek. - Chcemy, by serca ich odbiorców biły szybciej. Wierzymy w siłę innowacji – takie motto widnieje na stronie jego agencji, która zdobyła ponad 320 nagród i wyróżnień na polskich i międzynarodowych festiwalach reklamowych, w tym: Cannes Lions, Clio Awards, Epica Awards, Effie Awards, KTR, Media Trendy, Golden Arrow Eurobest, Art Directors Club of Europe.
Agencja 180heartbeats + Jung v Matt znalazła się też w „TOP 20 Najbardziej Efektywnych Agencji 20-lecia Effie” i otrzymała tytuł dziesiątej na świecie najbardziej kreatywnej niezależnej agencji według Cannes Lions 2019, Agencji Reklamowej Roku KTR 2020, a ostatnio została wyróżniona Diamentem Forbesa 2021.
Jesteście obłędni!
Zdaniem Natalii Krzyśków, client service directora w Streetcom Poland, menadżerki z ponad 14-letnim stażem w realizacji kampanii reklamowych w międzynarodowych i polskich agencjach reklamowych i domach mediowych 180heartbeats + Jung v Matt to jedna z najbardziej kreatywnych agencji na polskim rynku.
- Realizuje projekty, które wyznaczają rynkowe trendy zarówno pod kątem kreacji, designu oraz pomysłów na eventy. Mogę spokojnie powiedzieć, że jest w tym ogromna zasługa Marcina, który dzięki swojej wizji, osobowości i atmosferze w pracy potrafi przyciągnąć najbardziej utalentowanych ludzi z branży - mówi Krzyśków, która zna Marcina Gaworskiego od czasów studiów na warszawskiej SGH. Potem pracowali w tej samej branży.
- W czasie studiów niekoniecznie wyróżniał się ocenami lub dokonaniami. Ale zawsze wyróżniała go osobowość. Jest ciepły, otwarty, pełen pokory, zrozumienia i szacunku dla innych. Jest też niesamowicie ciekawski. Bardzo go interesował świat, ludzie, nowe technologie, ale zawsze dokładnie wiedział czego chciał. Ten miks cech powoduje, że przyciąga naprawdę fajnych ludzi, z którymi od ponad dekady tworzy niesamowite projekty – mówi Krzyśków.
Nie ma osoby, która powiedziałaby o nim choć jedno złe słowo. Dariusz Andrian, CEO agencji VMLY&R Poland i prezes SAR podkreśla, że Marcin ma osobowość, poczucie humoru i tym sobie zjednuje klientów. - Jest takim typem osoby, z którą chce się pracować i przebywać, która ma wiedzę, kompetencje i umie ludzi za sobą porwać. To pokazuje jakim jest człowiekiem – mówi.
Tym bardziej, że zdaniem Andriana w bardzo trudnym momencie wszedł na rynek z własną agencją. - Było wtedy wiele projektów, ale nikt nie zbudował trwałej pozycji na rynku. Jemu się udało. To nie jest efemeryda, gwiazda jednego sezonu, tylko agencja, która się rozwija, zbudowała sobie status i w świecie reklamy mocno zaistniała. Miałem wielu wspólników, z którymi zakładałem biznes, natomiast gdybym miał to robić od nowa, Marcin jest pierwszą osobą, która przyszłaby mi do głowy - mówi Andrian.
Menadżer, kiedyś wokalista zespołu rockowego
Grzegorz Berezowski, CEO firmy NapoleonCat, podkreśla, że Marcin jest urodzonym liderem. - On zawsze nim był - kapitan drużyny piłkarskiej, frontman zespołu muzycznego... Jego największą siłą jest umiejętność słuchania i rozumienia potrzeb innych ludzi, współpracowników czy klientów. Ludzie są dla niego ważni i potrafi dać im to odczuć. Co istotne, to jest jego naturalna, a nie wyuczona na potrzeby "zarządzania biznesem" cecha. Czas, który spędziłem z Marcinem wspólnie tworząc kilka biznesów, nauczył mnie bardzo wiele i pozwolił zrozumieć, co w praktyce oznacza i jaką siłę daje połączenie serca i rozumu w przywództwie - przekonuje.
O tym, że Marcin był w czasach studenckich liderem i wokalistą rockowego zespołu „Grape” przypomina tez Tomasz Smaczny, edukator rodzicielski, który studiował razem z Gaworskim na SGH, a potem w ramach polsko -francuskiego Programu Studiów Europejskich kształcącego kadry na potrzeby struktur unijnych i pracy w Polsce będącej członkiem UE. – Po zakończeniu studiów zrobiliśmy sobie półroczną przerwę na saksy w Londynie ku utrapieniu naszych rodziców. Potem niemal równolegle rozpoczęliśmy karierę zawodową w agencji McCann-Erickson Polska – wspomina.
Wielokrotnie przyglądał się, jak zachowuje się w czasie koncertów. Podziwiał za luz, który prezentował na scenie i dużą łatwość w nawiązywaniu kontaktu z publicznością. - Odnosiłem wrażenie, że „Grape” miał swoją wierną rzeszę fanów przede wszystkim dlatego, że lubili oni chłopaków z zespołu, którzy roztaczali pozytywną aurę. Pod koniec każdego występu, kiedy zespół dostawał brawa, Marcin zwykle odpowiadał w podziękowaniu: „Jesteście obłędni!” – opowiada Tomasz Smaczny.
Z perspektywy czasu i sukcesu zawodowego, jaki odniósł, dostrzega jak dużo te słowa mówiły o Marcinie Gaworskim i jego wpływie na otaczających go ludzi. – Potrafi dostrzec i docenić osoby, które mają wpływ na jego pracę. Oddaje z nawiązką energię, którą sam od ludzi otrzymuje, dodając im skrzydeł – uważa.
Do dziś gdy ma wolną chwilę, szef agencji 180heartbeats + Jung v Matt chwyta gitarę i gra kawałki rockowe, na przykład ulubionego zespołu U2.
Światowy sznyt i brak kompleksów za granicą. „Moje pokolenie musiało tego szukać”
Edukacja na SGH i sam PSE miały na niego ogromny wpływ. - Te studia bardzo nas otworzyły na inne kultury i języki. Obcowanie z zagranicznymi wykładowcami, wymiana studencka - to kształtuje, daje taki światowy sznyt. Dzisiejsze pokolenie ma to, czego nie miało moje – zupełny brak kompleksów jeśli chodzi o wyjazdy za granicę i patrzenie szerzej, niż tylko na Polskę. Moje pokolenie musiało tego szukać. Studia na SGH-Sciences Po pozwoliły nam dotknąć tego świata, my się go już później nie baliśmy – zauważa Marcin Gaworski.
I te zagraniczne wzorce trudno przeoczyć. Ważny jest dla niego brak biurokracji, rozmawianie na tym samym poziomie oczu, zaufanie do ludzi - nie muszą odbijać karty, bo to, co robią świadczy o tym, jak mu się z nimi współpracuje.
Londyńskie doświadczenie też miało duże znaczenie. - Spaliśmy na materacach ze Smakiem (Tomaszem Smacznym). To na pewno nauczyło mnie przedsiębiorczości. Trzeba być odważnym, silnym i dążyć do celu, nie przejmować się, że coś nam się stanie. Pamiętam, że pożyczałem Smakowi kasę, bo miałem 100 funtów więcej od niego. Do tego kółka od walizki nam się urwały i musieliśmy nosić walizkę ważącą 30 kg. To była lekcja życia - wspomina z uśmiechem.
Potem z Grzegorzem Berezowskim (założycielem NapoleonCat) i jeszcze jednym kolegą pomyślał o tym, żeby stworzyć własną agencję. Najpierw jednak trafił do wykluwającego się dopiero digitalu agencji McCann Erickson. Trafił tam przez przypadek. - To był moment, gdy wszedłem i trzy osoby siedziały obok sterty gazet „Internet i świat”. Ludzie się jeszcze przez modem łączyli. Wkrótce odszedł kierownik i Marek Janicki, prezes agencji, mówi do mnie: „Nie ma nikogo, kto by się znał na tym internecie. Może ty?”.
- To był moment, gdy musiałem sobie poradzić, być silnym, wytrzymać i to się udało. Kwestia zaufania i współpracy, a moja SGH się wtedy przydała i sposób, w jaki się uczyliśmy, robiliśmy projekty, pracowaliśmy. To są dziś kompetencje przyszłości, których w szkole się nie uczy: kreatywność, rozwiązywanie problemów, niepoddawanie się - tłumaczy Gaworski.
180heartbeats, czyli herbatniki
Z małego digitalu pod jego skrzydłami powstała agencja interaktywna na 150 osób. W 2007 roku przyszedł moment przełomowy: poszedł do prezesa i powiedział: „Skoro pracujemy jak na swoim, to daj nam jakieś udziały w tej firmie”. - Prezes odpowiedział, że to korporacja i nie ma szans. No dobra, to zakładamy swoją – postanowiliśmy. We trójkę, z Grzegorzem i Mikołajem zrzuciliśmy się na firmę, na początek mieliśmy 100 tys. złotych. Wszystko poszło na biuro - ARBO Media wynajęło nam jedno pomieszczenie - oraz na pensje pracowników. My sami w pierwszych miesiącach nie wypłacaliśmy sobie pensji - przypomina.
Wiedzieli, że chcą ekscytować marketerów, konsumentów i samych siebie. Te emocje były punktem wyjścia do nazwy. Grzegorz Berezowski, który wiele lat trenował judo, twierdził, że jak wchodzi na matę, to aby wygrać musi mieć tętno co najmniej 180.
- Chcieliśmy podnosić tętno naszym klientom i konsumentom. Domena 180hb.com była wolna i tak założyliśmy agencję. Na pewno nasza nazwa przyczyniła się do wielu śmiesznych sytuacji. 180heartbeats? Jak to wymawiać? Ciągle ktoś przeinaczał i było mnóstwo śmiechu. W końcu Media Marketing Polska napisał o nas “herbatniki” i tak zostało do dziś – opowiadał w wywiadzie Gaworski.
Reklama jest dla humanistów
Dariusz Andrian, CEO VMLY&R, mówi, że nie bez przyczyny reklamę w Polsce budowali ludzie, którzy się nią wcześniej w ogóle nie zajmowali. Jego zdaniem dla lat 90. typowe były szybkie kariery osób, które wcześniej robiły różne rzeczy i nagle zajęły się reklamą, nie wiedząc nawet, co to znaczy.
- W reklamie nie było kontinuum. PRL-owskie ikoniczne, komiczne reklamy były raczej przedmiotem żartów. Nikt nie wiedział, jak robić nowoczesną komunikację i dopiero menedżerowie, ekspaci z Zachodu zaczęli nam to pokazywać. Dlatego do tego zawodu wchodziły świeżaki ze swoimi kompetencjami wszechstronnej wiedzy, kapitału kulturowego, czyli rozmawiania różnymi kodami i budowania skutecznej komunikacji z konsumentami – tłumaczy Dariusz Andrian.
Prezes SAR uważa, że nie bez przyczyny studenci i absolwenci kierunków humanistycznych dobrze się odnaleźli w tej pracy. - Marcin i ja jesteśmy z takiego pokolenia drugiego rzutu. Pierwszy rzut to była połowa lat 90., kiedy zaczynaliśmy studia, natomiast drugi rzut to druga połowa lat 90., kiedy ten świat reklamowy został już poukładany - mówi.
Razem pracowali jeszcze w agencji McCann Erickson, której dział digitalowy Marcin rozwinął od czterech osób do stu kilkudziesięciu. - To był najszybciej rozwijający się wtedy dział jednej z największych, międzynarodowych agencji w Polsce. Taki, na który przez długi czas patrzyło się z przymrużeniem oka. Bo to był początek rozwoju internetu w Polsce i mały budżet - tzw. mały McCann pracujący w dużym McCannie, na który patrzyliśmy trochę lekceważąco – wspomina.
Dariusz Andrian pamięta, że zaczął się przyglądać Marcinowi i jego zespołowi i zobaczył w nich coś niesamowitego. - Świeżość, entuzjazm, poczucie, że podbijają świat i że on się zmienia. Absolutnie mieli rację. Minęło kilka lat i okazało się, że ta część biznesu ma przyszłość w porównaniu do tej tradycyjnej reklamy, która cały czas jest ważna, natomiast aż tak bardzo biznesowo się nie rozwinęła. Natomiast nowe media, cyfrowa komunikacja, umiejętność poruszania się w świecie cyfrowym okazały się konieczne, żeby być w tym biznesie i być skutecznym w pozyskiwaniu konsumentów – podkreśla.
Gaworski złamał status quo świata reklamy
Szef VMLY&R dostrzega jeszcze inną rzecz, która udała się Marcinowi. Złamał status quo starego świata reklamy. Na rynku wyłoniły się agencje sieciowe, które miały silnych liderów, budowały sobie portfolio, fajne kejsy, które siłą rzeczy dawały udział w przetargach i pozyskiwały nowe budżety.
Wchodząc do tego świata, gdy po odejściu z McCanna założył własną agencję, czuł, że jest już ukonstytuowany pewien świat leaderów, do którego trudno się dobić, bo to wymaga wysiłku, PR-u, „pokazania, że potrafisz”. Miał mniejsze zasoby i firmę, ale poczucie, że może tę samą jakość dostarczać, tylko musi przekonać o tym rynek, zdominowany przez tradycyjne agencje budowane na początku świata reklamy, w tym pierwszym rzucie.
- To jest wielki sukces Marcina, że on ten status quo złamał, pewnie jako jedna z pierwszych agencji cyfrowych, która odważnie weszła na rynek i powiedziała: „My możemy robić komunikację na tym samym poziomie, możemy robić rzeczy, które są skuteczne dla klientów”. I rynek zaczął weryfikować tę obietnicę, która okazała się być z pokryciem. Agencja dostarczała jakość, robiła bardzo fajne kampanie i z takiego cyfrowego wojownika, który chciał ten status quo złamać, stał się uczestnikiem tego rynku i pełnoprawnym partnerem – podsumowuje.
Andrian bardzo podziwia Marcina Gaworskiego za to, że umiał się w tym odnaleźć, miał entuzjazm i budował fajny zespół. Wiele osób z tego zespołu robi dalej kariery w innych firmach, co też świadczy jego zdaniem o dobrej ręce menedżerskiej Marcina.
- Ważna jest kultura organizacyjna jego firmy i sposób komunikowania, który był nietypowy. Gdy Marcin wchodził do świata wielkiej reklamy, korzystał z narzędzi cyfrowych, społecznościowych. Na przykład na różnych festiwalach bardzo często streamował na żywo odbiór swojej nagrody, co było wcześniej niespotykane. Był jedną z pierwszych osób, które zaczęły to robić, później się to upowszechniło – mówi CEO VMLY&R.
- Te relacje pokazywały dystans, luz, poczucie humoru, próbę zrzucenia trochę tego blichtru. Z drugiej strony, że świat komunikacji się zmienia. I myślę, że to też jest jego zaleta, że umie wyczuć to, co jest trendem, czego potrzebują odbiorcy. Dba o to, żeby to było wyróżnialne, oryginalne a to było zawsze kwintesencją dobrej komunikacji. Komunikacji, która przykuwa uwagę, nie jest nudna. I sam sposób prowadzenia agencji, nazwa agencji – 180heartbeats mówi, że to interakcja, która ma wywołać ekscytację, entuzjazm, mam nadzieję, że nie zawał. Myślę, że to jest bardzo spójnie wymyślony projekt – przekonuje.
Każda agencja ma swoje kampanie emblematyczne, które się wspomina i kojarzy. - Marcin ma takie. To przede wszystkim "Niezniszczalna Tęcza na Placu Zbawiciela". To jego projekt, który został nagrodzony na festiwalu w Cannes, ale jednocześnie rezonował na polskim rynku, nie tylko w kontekście działań stricte komunikacyjnych, ale także kulturowych, społecznych - chwali Andrian.
Jak wspomina Gaworski, do ostatniej chwili agencja utrzymywała wydarzenie w tajemnicy. - Bardzo ważne było bezpieczeństwo i uniknięcie prowokacji ze strony przeciwników społeczności LGBT. Dlatego podczas jedynej próby na placu Zbawiciela zamiast tęczy na kurtynie pojawiła się ogromna piłka nożna - bo przypomnijmy, że był to początek czerwca i akurat trwał mundial.
Zaskoczyła go ogromna liczba osób, która przyszła zobaczyć tęczę i wyrazić swoje poparcie - w tym warszawiacy, wiele starszych osób, uczestnicy Parady Równości – również z innych krajów. Większość, w tym społeczność LGBT, pozytywnie odebrała udział komercyjnej marki. Tysiące osób dosłownie świętowały powrót tęczy.
- Cyfrowa tęcza, za którą stał Marcin i jego agencja, to bardzo ciekawe wykorzystanie innowacji, która jest pretekstem do storytellingu. To jest trop, którym podąża dzisiejsza komunikacja, czyli łączenie technologii z kreatywnością. Tego chcą klienci, żeby konsumentów angażować skutecznie. Ta kampania była oczywiście kontrowersyjna, ale myślę, że sposób realizacji był ciekawy i oryginalny. To wartość, z której agencja Marcina jest znana - ocenia prezes SAR.
Warto robić coś dobrego dla branży
Marcin Gaworski podkreśla kilka razy, że ważne jest, aby reklama była z misją, a nie był to tylko i wyłącznie biznes. Chodzi o to, żeby wykorzystywać umiejętności komunikacyjne do obrony słabszych. - W kampanii Zalando jako pierwsi pokazaliśmy bliżej pokolenie Z i jego wartości - równość, różnorodność, inkluzywność. Wszystkie te wartości są bardzo ważne w naszej misji. Cieszy nas także, że może realizować takie kampanie, bo dla Zalando i wielu marek jest teraz ważne, by wykorzystać swój wpływ społecznie - tłumaczy.
Mówi też o różnorodności. - Mówi też o różnorodności. - To jest trochę modne słowo, wszystkie agencje stawiają teraz na diversity. Pytanie - na ile jest to głęboka i przemyślana strategia działań. W naszej agencji pracują bardzo różne osobowości i dbamy o taki klimat, by czuły się docenione, ważne, W ramach Talent Programu zatrudniamy także osoby z zagranicy. W ten sposób szukamy talentów i nie tylko mamy możliwość doskonalenia angielskiego. To także otwarcie się innych, dobry trening empatii, życzliwości, bycia ludzkim - opowiada.
Magda Łukasiuk, która jest szefową PR w agencji, przygotowała projekt sprawdzający, czy kobiety w branży marketingowej są traktowane tak samo jak mężczyźni.
- Wspieramy takie projekty, bo one są ważne, żeby budować społeczeństwo różnorodne, w modelu zachodnim, a nie wschodnim. To jest ryzykowne ze względu na to, że trend rządowy jest zupełnie inny. My idziemy w kontrze, robimy te wszystkie projekty w pewien sposób narażając biznes. Nie robimy projektów państwowych, nie bierzemy udziału w przetargach publicznych, a przecież moglibyśmy. Uważam, że to, w co wierzymy i co robimy, jest ważniejsze niż reklama i zarabianie pieniędzy - podsumowuje Gaworski.
Jako jedna z niewielu firm w tej branży, jego agencja ma miękki HR. Zazwyczaj w agencjach dominują twarde modele, które rozliczają czas pracy.
- Mamy miękki już od lat. Dbamy o ludzi, bo sukcesy są efektem ich wysiłku. Nie ma owocowych czwartków, ale są inne rzeczy budujące kulturę firmy. Ktoś na przykład wraca z urlopu i przywozi poczęstunek. Mamy poniedziałkowe kawy, gdy zarząd spotyka się ze wszystkimi i nie ma trudnych pytań. Są spotkania, gdy rozmawiamy o naszych porażkach, wyciągamy wnioski i uczymy się od siebie nawzajem. Czyli taka organizacja ucząca się. Podobnie w kwestii wprowadzania do firmy nowych ludzi - każdy pracownik odbywa szereg spotkań z HR i ze mną. To pozwala wprowadzić go w ten klimat - mówi Gaworski.
W 180heartbeats + Jung v Matt nie ma gabinetów, wszyscy rozmawiają w open space, zarząd podobnie. Nie ma godzin przyjęć zarządu - każdy może podejść i zapytać. - Nie ma hierarchii. Wszyscy jesteśmy równi. Zamiast tego mamy naszą misję wywołania przyspieszonego bicia serca u odbiorców. I to żyje, bo wszyscy chcą robić jak najlepsze rzeczy. Jak przychodzą konkursy kreatywne, to nie jest tak, że przez rok pracujemy nad jednym projektem i potem go zgłaszamy. Dzieje się to po prostu naturalnie. Nie ma ściemniania, robienia ghostów. Wszyscy rozmawiamy na tym samym poziomie - mówi.
W te wartości Gaworski wpisuje też innowacyjność. Łączymy kompetencje - na przykład zespół technologii spotyka się z zespołem kreatywnym i razem wymyślają grę na Google Assistanta. W agencji cyklicznie organizujemy także spotkania „Brain train", na których ludzie mogą się wzajemnie uczyć od siebie. Ostatnio jeden designerów powiedział, że interesuję się NFT i zrobił o tym „Brain train". To jest integracja, której brakuje ludziom w obecnych czasach również ze względu na pandemię. Dla resetu zespół 180heartbeats +Jung v Matt jeździ na integral l na wyspę na Mazurach. I tam w trzydniowym odosobnieniu są ze sobą.
180heartbeats + Jung v Matt podbija Cannes Lions
Cannes Lions to najważniejsze święto w kalendarzu całej branży. Przed pandemią, kreatywni i marketerzy z całego świata od 1954 roku spotykali na Riwierze Francuskiej, by wymienić się doświadczeniami i wspólnie celebrować kreatywność. Punktem kulminacyjnym każdego dnia festiwalu jest uroczysta gala wręczenia nagród za najlepsze kreacje reklamowe minionych 12 miesięcy. W tym roku z uwagi na to, że rok temu festiwal się nie odbył, zostały przyznane Lwy za 2020 i 2021 rok. Agencja Marcina postanowiła nie rezygnować ze społecznego charakteru wydarzenia i zorganizowała wspólne oglądanie relacji z festiwalu na swoim podwórku, przy Szpitalnej. Przewidziano także francuskie przysmaki oraz rose.
- Nasza najważniejsza wartość to fakt, że pozostajemy nieusatysfakcjonowani. To znaczy jesteśmy zadowoleni z tego, co robimy, ale wiemy, że zawsze można coś zrobić lepiej. To taka wewnętrzna potrzeba, żeby być jeszcze lepszym. I wokół tych wartości są budowane inicjatywy HR-owe, jak Brain train, smaki wakacji, wyjazdy integracyjne, pierwsze piątki miesiąca, kiedy spotykamy się przy piwku. Bo z tej atmosfery właśnie biorą się pomysły – wymienia CEO 180heartbeats + Jung v Matt.
Jego zawodowe marzenie? - Chciałbym umieć łączyć kreatywność z technologią albo technologię z kreatywnością. Ten świat start-upowy jest pociągający. Nie znaczy to, że chciałbym założyć nowy start-up. 180heartbeats + Jung v Matt było kiedyś start-upem i nadal nim jest w sensie wartości, dynamiki, zmiany, ciągłego pivotowania i poszukiwania nowych usług marketingowych.
Zdaniem Marcina Gaworskiego każdy projekt jest kluczowy i czegoś uczy. - Praca nad każdą kampanią jest od początku do końca zupełnie inna. To nie jest praca powtarzalna, sztampa. Patrzymy na trendy, na to, co się dzieje w społeczeństwie, szukamy insightów, sprawdzamy, co się dzieje w technologii. Świat się bardzo zmienia. Musimy iść do przodu, odkrywać te trendy i pokazywać je klientom, wykorzystywać w kampanii. To jest niezwykle rozwijające i to mnie napędza.
Sylwetki Wirtualnemedia.pl
Czytaj także: Krzysztof Ziemiec: Wallenrod w złotej klatce
Czytaj także: Kim jest Łukasz Ciechański, który przyszedł do Trójki "żuć gumę i orać konkurencję"?
Czytaj także: Kuba Wojewódzki: król prowokacji i silvers-nastolatek, nie widać jego następcy
Czytaj także: Marcin Gaworski: napędza mnie bycie pionierem
Czytaj także: Krzysztof Stanowski gwiazdą mediów społecznościowych
Czytaj także: Robert Mazurek: Skazany na masakrowanie
Czytaj także: Zachwyca Kurskiego, oburza opozycję. Kim jest Miłosz Kłeczek z TVP Info
Czytaj także: Bartosz Węglarczyk: dziennikarz-celebryta czy zakładnik wydawcy
Dołącz do dyskusji: Marcin Gaworski: napędza mnie bycie pionierem
W ogóle chwalenie się aktywacjami wykonywanymi pod nagrody, które nie mają żadnego zasięgu: oby ten trend skończył się jak najszybciej. Podobnie jak chwalenie się pracą dla śmieciowych producentów jedzenia czy producentów wody z cukrem - za 10 lat agencje będą to ukrywać, dziś pieją, bo Karolak zagrał w ich reklamie "burgera".