Reporterzy bez Granic krytycznie o lustracji dziennikarzy
Robert Menard - sekretarz generalny Reporterów bez Granic oraz Elsa Vidal - dyrektorka Biura Europejskiego Reporterów bez Granic krytycznie piszą o lustracji w Polsce.
Jak oczyścić przeszłość?
Wejście w życie 15 marca polskiej ustawy lustracyjnej przypomina niezwykle bolesny i ciągle aktualny charakter kwestii dziedzictwa komunizmu, jak i metod, którymi posługują się byłe demokracje ludowe, by stawić mu czoło i rozliczyć się z nim.
Kilka miesięcy temu w Rumunii prezydent Traian Basescu został oczyszczony z zarzutów o współpracę z reżimem komunistycznym. Jego bułgarski odpowiednik Georgi Parwanow przyznał się w zeszłym roku do związków z byłymi tajnymi służbami. Ale jego współpraca, jako historyka, została uznana przez wielką cześć społeczeństwa za nieszkodliwą i ponownie wybrano go na prezydenta. Rok temu nagrodzony Oskarem węgierski reżyser Istvan Szabo przyznał, że współpracował z tajną policją, by ratować szkolnego kolegę, któremu grożono śmiercią za uczestnictwo w powstaniu z 1956 roku.
Natomiast Warszawa zdecydowała się ostatnio oczyścić kraj z osób publicznych, które pomagały rządowi komunistycznemu. I nie chodzi jedynie o polityków, ale też między innymi o naukowców, dyrektorów szkół i dziennikarzy.
Taki sposób rozliczenia się z przeszłością budzi najgorsze obawy. Opiera się on na wierze w „polityczną czystość”, która przypomina retorykę partii komunistycznej, pretekst do wszelkich polowań na czarownice. Jak nie widzieć podobieństw między oświadczeniem, które muszą podpisać dziś dziennikarze a deklaracją lojalności wobec reżimu, którą kiedyś musieli podpisywać opozycjoniści? Czy trzeba przypominać, że sama opozycja demokratyczna zalecała ludziom podpisywanie tych dokumentów, by uniknęli dodatkowych kłopotów? Podpisać nie zawsze znaczy współpracować.
O jaką władzę i jaką współpracę chodzi? O władzę doskonale znającą się na manipulacjach, zręcznie kompromitującą swoje ofiary, do tego stopnia, że dzisiaj ustawa lustracyjna może uchodzić za jedną z jej ostatnich perwersji. Jak wśród „współpracowników” odróżnić tych, którzy byli nimi biernie bądź nieświadomie od prawdziwych informatorów i tych, których śledzono? Niezbyt wiarygodne archiwa nie dostarczają jasnych odpowiedzi.
Jak przetrwać rozpowszechnienie podejrzeń i upojenie czystką? Jak sobie poradzić z mitem publicznego wyznania i właściwą mu dwuznacznością? Przecież każdy zagrożony człowiek może wyznać to, co go ochroni. Czy Polacy nie powinni tego rozumieć, skoro pamiętają o tym w Czechach?
Mamy zresztą prawo zastanawiać się po co zmuszać dziennikarzy (między innymi) do publicznej spowiedzi, skoro Instytut Pamięci Narodowej niezależnie od niej opublikuje, najpóźniej do 15 września, listę współpracowników organów bezpieczeństwa z czasów PRL. Skąd to parcie do denucjacji, do samooskarżania?
Ostatnia ustawa lustracyjna wprowadza i legalizuje istnienie kategorii obywateli pozbawionych wolności publicznej wypowiedzi. Tymczasem polska Konstytucja mówi wyraźnie, że „cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu jest zabroniona” oraz, że „każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji”. Dziennikarze, którzy odmówią podpisania oświadczenia lustracyjnego narażają się na dziesięcioletni zakaz publikacji. Jeśli są zatrudnieni w mediach publicznych i oświadczą, że współpracowali z tajnymi służbami, będą automatycznie zwolnieni z pracy.
Proces lustracji, jeszcze przed wejściem w życie ostatniej ustawy, udowodnił problematyczność polegania na zawartości teczek tajnych służb. Niektóre zostały częściowo zniszczone, inne spreparowane przez tajną policję, by kompromitować dysydentów. Na przykład dziennikarz Karol Małcużyński został błędnie oskarżony o współpracę. Oczyścił się dopiero przed sądem. Były doradca prezydenta Andrzej Krawczyk musiał w lutym tego roku podać się do dymisji po ujawnieniu dokumentu, który podpisał w 1982 roku, by wyjść z aresztu. Nawet założyciel Solidarności, Lech Wałęsa, musiał stawić czoło tego typu oskarżeniom. Skala lustracji – szacuje się, że obejmie nawet 700 000 osób – skazuje oskarżonych na lata oczekiwania na wyjaśnienie ich spraw. Lata życia w cieniu zarzutów, lata wstydu i niemożności pracy w zawodzie.
Oczywiście zwolennicy ustawy lustracyjnej mają przewagę: mogą używać argumentu-maczugi. Tego, który polega na imputowaniu przeciwnikom ustawy, że zapewne mają coś do ukrycia. Bo inaczej dlaczego by się sprzeciwiali?
Oczywiście osoby publiczne powinny dać dowód swej uczciwości. Oczywiście ofiary rządów komunistycznych mają prawo wiedzieć. Ale sama metoda opiera się na zniewoleniu i pozbawi wiele osób ich praw podstawowych. Dopóki Polska ciągle będzie określać się poprzez opozycję do własnej komunistycznej przeszłości, albo odwrotnie - poprzez nostalgię za nią, ciągle będzie nią zdeterminowana. Zamiast pozostawać pod ciężarem tej przeszłości Warszawa mogłaby skorzystać ze wspaniałej wolności wśród wyzwolonych narodów, by zastanowić się nad własną przyszłością.
Reporterzy bez Granic bronią uwięzionych dziennikarzy i wolności prasy na świecie, to jest prawa do informowania i bycia informowanym, zgodnie z artykułem 19 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Reporterzy bez Granic mają dziewięć sekcji narodowych (Niemcy, Austria, Belgia, Kanada, Hiszpania, Francja, Szwajcaria, Szwecja i Włochy), przedstawicielstwa w Abidżanie, Bangkoku, Londynie, Moskwie, Nowym Jorku, Tokio i Waszyngtonie oraz korespondentów w ponad stu dwudziestu krajach.
Autor: tłum. Jerzy Szygiel, polski korespondent Reporterów bez Granic
Dołącz do dyskusji: Reporterzy bez Granic krytycznie o lustracji dziennikarzy