Erotyk „Cały ten seks” to diagnoza życia seksualnego Polaków? Recenzja pierwszego polskiego filmu fabularnego Amazona
Film „Cały ten seks” wyprodukowany przez Ewę Lewandowską i Tomasza Mandesa (odpowiedzialnych za „365 dni” i „Heaven in Hell”) inspirowany jest australijską komedią romantyczną „The Little Death” Josha Lawsona. W oryginale było pięć par, w polskiej wersji jest ich sześć. Seans zostawia widza z dużym znakiem zapytania w głowie, ponieważ nie jest to rzecz całkowicie nieudana, ale niektóre wątki są kuriozalne i karkołomne.
Największym problemem filmu w reżyserii Tomasza Mandesa jest mnogość wątków. Tak też było w „The Little Death”, ale gdyby opowiedzieć jedną przemyślaną historię o kryzysie w życiu pary z dość długim stażem, można się w taką opowieść zaangażować. Tymczasem otrzymujemy narrację na temat sześciu różnych par, których losy w pewnych sytuacjach się splatają, ale nie ma to większego znaczenia. Twórcy odhaczają jedynie kolejny zabieg fabularny dla uatrakcyjnienia całości.
Fantazja z piekła rodem
Gdy już w pierwszych minutach poznajemy Marka (Piotr Stramowski) i Annę (Anna Karczmarczyk) i od słowa do słowa, bohaterka zdradza swojemu partnerowi, że chciałaby zostać zgwałcona, a on tę fantazję próbuje wcielić w życie, to można się zastanawiać, czy ten film ma scenariusz i czy jesteśmy w kapsule czasu, która wysadziła nas w 2003, a do dwójki bohaterów dołączy zaraz Michał Milowicz, albo Tomasz Karolak. Ten bardzo zły pomysł można by uratować, gdyby dać głos Annie i dowiedzieć się, co się kryje za tym pragnieniem i w jakikolwiek sposób ją poznać. Tymczasem jedyne co o niej wiemy to, że jest fryzjerką, czeka na pierścionek zaręczynowy od partnera, z którym jest siedem lat i… chce zostać zgwałcona. I tyle. Koniec historii.
W relacjach innych par dzieje się różnie, ale już nie tak kuriozalnie, chociaż duet Alicja i Robert (Piotr Witkowski) dzielnie stara się pobić opowieść o gwałcie. Alicja (Magdalena Lamparska) po latach związku odkrywa, że podniecają ją łzy męża, co prowadzi do absurdalnych sytuacji, które bohaterka usilnie prowokuje. Czasami aż trudno uwierzyć, że to się dzieje w filmowym uniwersum naprawdę. Mimo że „Cały ten seks” nie jest rubaszny w stylu znanym sprzed dwóch dekad, a aktorzy naprawdę grają, nie wygłupiając się przy tym (film ma świetną obsadę – Katarzyna Warnke, Magdalena Lamparska, Piotr Witkowski, Piotr Stramowski, Michał Czernecki), to jednak uproszczenie problemów w związkach jest nader widoczne.
Erotyk czy komedia?
Nie do końca też wiadomo, czy mamy do czynienia z komedią – zakładam, że za zabawne mogą być uznane początkowe perypetie Alicji i Roberta, ale nie jest to subtelny żart, ani udany. Historia z gwałtem jest poza wszelkimi kategoriami więc trudno to ocenić jako dobry pomysł scenarzystów (autorzy scenariusza to Łukasz Światowiec i Michał Maruda), a pozostałe są dosyć nudne i przewidywalne. Najciekawiej wypada wątek zagrany przez Katarzynę Warnke i Michała Czerneckiego. Zakładając jednak, że mamy do czynienia z erotykiem, a nie przaśnym polskim romkomem, to obroniłby się bez wstawek planowanych jako zabawne. Zwłaszcza że na koniec dostajemy bardzo nietypowe i warte uwagi spotkanie Amelii (Wiktoria Filus) i Maksa (Mateusz Więcławek). Gdyby od rozmowy tych dwóch postaci zaczął się „Cały ten seks” zamiast fantazji o gwałcie, film zyskałby i zachęcił do oglądania widzów unikających klasycznych komedii romantycznych.
Przypuszczam, że w zamyśle twórców, „Cały ten seks” miał być nowoczesny i otwarty na dyskusję, nikogo niewykluczający. Tak było w teorii. W praktyce mówimy o parach heteroseksualnych, w większości tradycyjnie myślących o swojej przyszłości (presja związana z oczekiwaniem na pierścionek zaręczony), ale nawet pomijając to, jacy są bohaterowie, scenariusz szwankuje w tych miejscach, gdzie zwykle zgrzytają romkomy – nagłe, nieuzasadnione zmiany decyzji, jedno wydarzenia sprawia, że ktoś wykasowuje swoje wcześniejsze poglądy, ktoś decyduje się zostać w związku, którego z całego serca nie znosił latami itd.
W polskim kontekście
Serial Canal+ zatytułowany „Planeta Singli. Osiem historii” miał podobne problemy, jak „Cały ten seks”, ale tam udanych historii było jednak więcej. Decydując się na taką formułę, zawsze coś się traci – skupienie na postaciach, rozbudowywanie ich życiorysów, zagłębianie się w ich przeszłości. Dostajemy za to sześć historii, z których być może dwie zapadną nam w pamięć na nieco dłużej niż czas seansu.
Z opowiadaniem o seksualności i ujmowaniem rodzimego kontekstu kulturowego znacznie lepiej poradził sobie serial „Sexify” Netfliksa. Film „Cały ten seks” stara się być bardzo uniwersalny, dzieje się wszędzie i nigdzie, oderwany jest od polskich realiów. Widzimy jedynie biurowiec korporacji i „szklane domy” świadczące o zamożności bohaterów, którzy mało nas obchodzą. Mamy też narratora, który przekazuje nieco poradnikowej wiedzy na temat problemów w związkach.
Czy warto obejrzeć?
Gdyby nie obsada aktorska, powodów do obejrzenia filmu Tomasza Mandesa byłoby jeszcze mniej. Na szczęście Katarzyna Warnke, Wiktoria Filus, Magdalena Lamparska błyszczą na ekranie. Podobnie jak Piotr Stramowski i Piotr Witkowski, chociaż tę obsadę wolałabym oglądać w lepiej napisanej fabule. Warnke i Witkowskiego możecie zobaczyć w „Absolutnych debiutantach” na Netfliksie. Ten serial zdecydowanie lepiej opowiada o różnych życiowych inicjacjach. „Cały ten seks” można potraktować jako niezobowiązującą rozrywkę na weekend.
Film „Cały ten seks” od 10 listopada dostępny jest na platformie Amazon Prime Video.
Dołącz do dyskusji: Erotyk „Cały ten seks” to diagnoza życia seksualnego Polaków? Recenzja pierwszego polskiego filmu fabularnego Amazona