Wiesław Podkański: Nie wierzę w upadek prasy drukowanej
- Upolitycznienie mediów jest procesem, który ma początek i kulminację. Polskie media są właśnie w takim kulminacyjnym momencie - mówi nam Wiesław Podkański, prezes Izby Wydawców Prasy.
- Po kulminacji upolitycznienia mediów powinno dojść do przełomu, któremu powinna towarzyszyć refleksja nad tym, w jakim kierunku zmierzamy. Myślę, że media w naszym kraju znajdują się właśnie w tym kulminacyjnym momencie. Uważam, że rozwarstwienie polityczne znacząco osłabia głos dziennikarzy jako środowiska, które jest niestety rozbite. A wiadomo przecież, że siła tkwi w jedności - podkreśla Wiesław Podkański.
Prezes Izby Wydawców Prasy, zapytany o opinię na temat burzy wokół artykułu o trotylu opublikowanego w „Rzeczpospolitej”, która trwa od kilkunastu dni, nie chciał wypowiadać się w sposób zdecydowany. - To bardzo skomplikowana sprawa. Uważam, że tzw. walutą przetargową w przypadku wszystkich mediów powinna być wiarygodność. Kwestionowanie wiarygodności - czy to dziennikarzy, czy wydawcy - nie służy budowaniu pozytywnego wizerunku mediów. Oczywiście można w tym konkretnym przypadku rozpocząć dyskusję o standardach dziennikarskich i zastanawiać się nad tym, czy autor artykułu podczas tworzenia tekstu ich przestrzegał. Wokół całej sprawy panuje ogromne zamieszanie, a głównym problemem jest to, że nałożyła się na nią polityka. Dlatego wszystko zostało tak bardzo nagłośnione - powiedział nam Podkański.
- Uważam, że za sprawą różnych regulacji formalno-prawnych wydawcy są obecnie w bardzo trudnej sytuacji. Z jednej strony mamy Kodeks Dobrych Praktyk Wydawców Prasy, a z drugiej dwie poniekąd wykluczające się regulacje prawne. Chodzi o prawo prasowe, które gwarantuje wolność słowa i niezależność redakcji, a jednocześnie nakłada na wydawcę odpowiedzialność za wszelkie treści opublikowane przez redakcję. Oznacza to więc, że wydawcy z jednej strony nie wolno ingerować w pracę redakcji, a z drugiej, jeśli redakcja opublikuje sporny materiał, to prezes wydawnictwa będzie za to odpowiadał przed sądem. Wydawcy bardzo trudno jest odnaleźć się w takiej - wręcz schizofrenicznej - sytuacji - zauważa prezes Izby Wydawców Prasy i w taki sposób komentuje kwestię zwolnienia przez Grzegorza Hajdarowicza (właściciela Presspubliki) ekipy odpowiedzialnej za publikację artykułu o trotylu.
Według Wiesława Podkańskiego, najbardziej palące problemy, z którymi muszą borykać się obecnie wydawcy, to liczne nie rozwiązane kwestie formalno-prawne.
- Polskie prawo prasowe jest niewątpliwie archaiczne. Należy dokonać dwóch generalnych zmian. Po pierwsze zdekomunizować zapisy tego prawa, a po drugie spróbować dopasować prawo do nowej rzeczywistości medialnej. To bardzo szeroki temat, który wymagałby osobnej rozmowy. Jako Izba złożyliśmy wiele propozycji, które w większości zostały przyjęte przez Ministerstwo Kultury i znalazły odzwierciedlenie w projekcie nowelizacji, który trafił do Sejmu - wyjaśnia Podkański.
Prezes IWP przyznaje też, że wiele kontrowersji narosło wokół sprawy prawa autorskiego.
- Dyskusji na ten temat towarzyszą zwykle hasła populistyczne. Tymczasem winą samego środowiska wydawców i dziennikarzy jest to, że przez ostatnie lata treści po prostu nie były chronione. I normalną sytuacją jest to, że jeśli coś zawsze było za darmo, a nagle trzeba za to płacić, to pojawiają się ogromne protesty. Należy przede wszystkim przedefiniować - w sposób odpowiadający współczesnemu stanowi mediów - zasadę dozwolonego użytku, a następnie wprowadzić takie sposoby postępowania, które będą w sposób bezwzględny chroniły własność intelektualną - mówi Podkański.
Szefa Izby Wydawców Prasy zapytaliśmy też oczywiście o opinię w sprawie mocno krytykowanego artykułu 212 kk, który umożliwia skazanie dziennikarza na karę pozbawienia wolności. - To sprawa, która ciągnie się już od kilkunastu lat. Próbujemy z tym walczyć i robimy to nie tylko dla środowiska dziennikarzy, bo problem jest o wiele szerszy. Powstaje mianowicie pytanie, czy za słowo można wsadzić do więzienia? Nasi przeciwnicy argumentują, że słowo też może zabić - mówi Wiesław Podkański.
I dodaje: „Po zmianach w prawie ukraińskim Polska niedługo pozostanie na tym polu wśród nielicznych krajów, których liderem stała się Białoruś. Dodam, że w kwestii zmiany artykułu 212 napotykamy na gigantyczny opór ze strony środowisk politycznych i prawnych, które uważają, że ten przepis to jedyny sposób, aby trzymać dziennikarzy w ryzach. My jednak będziemy nadal walczyć o zmianę prawa. Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że walcząc o odejście od procedury karnej na rzecz wyłącznie procedury cywilnej w zakresie odpowiedzialności za słowo nie mamy na myśli tylko dziennikarzy, ale wszystkich obywateli RP”.
Prezes Izby Wydawców Prasy przyznał, że zupełnie nie wierzy w przepowiadany od jakiegoś czasu upadek prasy drukowanej.
- Digitalizacja rynku prasowego to proces, który trwa i będzie trwał. Ale choć mówi się o powszechności internetu w Polsce, ja uważam, że dostęp do internetu w naszym kraju jest nadal mocno ograniczony. Taki stan rzeczy, a także zupełnie różna percepcja przekazu elektronicznego i słowa drukowanego to dwa z wielu powodów, dla których nie wierzę w upadek prasy drukowanej - mówi Podkański.
Prezes IWP dodaje także: „Poza tym trzeba przyjrzeć się poszczególnym segmentom prasy, bo przyjmowanie filozofii jednego worka jest często bardzo mylące. Jeżeli jakiś rodzaj prasy ma problemy, to często inny w tym samym czasie rozkwita. Ilustrują to dwa przykłady. W sytuacji, kiedy występują problemy z kolportażem prasy ogólnopolskiej w mniejszych miastach, rozkwita tam prasa lokalna. Z naszych informacji wynika, że takich tytułów jest już kilka tysięcy. Drugi segment rynku, który rozwija się w szybkim tempie, to prasa branżowa. Ma ona inną formę kolportażu, najczęściej B2B. Nakłady tej prasy są mniejsze, ale tytuł branżowy ze sprzedażą nawet poniżej 1 tys. egzemplarzy jest w stanie się utrzymać, jeśli dociera do bardzo jasno zdefiniowanej grupy czytelników”.
Jak zdaniem prezesa Izby Wydawców Prasy będzie wyglądał polski rynek mediów za kilka lat?
- Rynek mediów będzie jeszcze bardziej niż dzisiaj rozczłonkowany. Ta tendencja jest zauważalna już teraz. Telewizje ogólnotematyczne tracą, bardzo szybko rozwijają się za to kanały tematyczne. W internecie pozostaną wiodące portale, ale ciągle będzie rosła liczba portali specjalistycznych. Nie wiem, jak to się będzie spinało finansowo. Źródła przychodów są dwa. Z jednej strony funkcjonują płatności ze strony odbiorców, którzy płacą za wydania drukowane albo za dostęp do treści przez internet. Drugim filarem finansowania mediów są przychody reklamowe. Ze względu na ogromne rozproszenie mediów ten strumień pieniędzy też będzie rozproszony - uważa Wiesław Podkański.
>>> Bartosz Węglarczyk: „Rzeczpospolitą” czeka rewolucja
Z Wiesławem Podkańskim, prezesem Izby Wydawców Prasy oraz honorowym prezesem wydawnictwa Ringier Axel Springer Polska rozmawiamy o szeroko pojętej sytuacji na polskim rynku prasowym, burzy wokół zwolnienia z „RP” ekipy odpowiedzialnej za artykuł o trotylu, koniecznych zmianach formalno-prawnych dotyczących wydawców i dziennikarzy oraz m.in. o głównych problemach, z którymi borykają się wydawnictwa.
Krzysztof Lisowski: Trwa burza medialna wokół kwestii zwolnienia z redakcji „Rzeczpospolitej” ekipy odpowiedzialnej za publikację artykułu o domniemanej obecności środków wybuchowych we wraku Tupolewa. Coraz głośniejsze są opinie, że był to zamach na wolność słowa oraz niezależność dziennikarską. Jaka jest Pana opinia w tej kwestii?
Wiesław Podkański, prezes Izby Wydawców Prasy oraz honorowy prezes wydawnictwa Ringier Axel Springer Polska: To bardzo skomplikowana sprawa. Uważam, że tzw. walutą przetargową w przypadku wszystkich mediów powinna być wiarygodność. Kwestionowanie wiarygodności – czy to dziennikarzy, czy wydawcy – nie służy budowaniu pozytywnego wizerunku mediów. Oczywiście można w tym konkretnym przypadku rozpocząć dyskusję o standardach dziennikarskich i zastanawiać się nad tym, czy autor artykułu podczas tworzenia tekstu ich przestrzegał. Wokół całej sprawy panuje ogromne zamieszanie, a głównym problemem jest to, że nałożyła się na nią polityka. Dlatego wszystko zostało tak bardzo nagłośnione.
W tym konkretnym przypadku bardzo mocno zaangażował się w sprawę Grzegorz Hajdarowicz, właściciel Presspubliki. Jak to się ma do regulacji prawnych, które gwarantują redakcji pełną niezależność i nie pozwalają wydawcy ingerować w pracę redakcji?
Uważam, że za sprawą różnych regulacji formalno-prawnych wydawcy są obecnie w bardzo trudnej sytuacji. Z jednej strony mamy Kodeks Dobrych Praktyk Wydawców Prasy, a z drugiej dwie poniekąd wykluczające się regulacje prawne. Chodzi o prawo prasowe, które gwarantuje wolność słowa i niezależność redakcji, a jednocześnie nakłada na wydawcę odpowiedzialność za wszelkie treści opublikowane przez redakcję. Oznacza to więc, że wydawcy z jednej strony nie wolno ingerować w pracę redakcji, a z drugiej, jeśli redakcja opublikuje sporny materiał, to prezes wydawnictwa będzie za to odpowiadał przed sądem. Wydawcy bardzo trudno jest odnaleźć się w takiej – wręcz schizofrenicznej – sytuacji. Dlatego podejmujemy działania, aby prawo stało się bardziej przejrzyste, pamiętając przy tym, że media to nie fabryka gwoździ.
W związku z całą sprawą pojawiły się zarzuty wobec „Rzeczpospolitej” i Presspubliki dotyczące upolitycznienia. Ewa Stankiewicz, laureatka nagrody im. Jacka Maziarskiego powiedziała w wywiadzie nam udzielonym, że „RP” staje się tubą propagandową PO oraz premiera Donalda Tuska...
Z mojego punktu widzenia – jako czytelnika – muszę stwierdzić, że jej wypowiedź jest całkowicie niewiarygodna. Sądzę, że pani Stankiewicz myli role społeczne dziennikarza i agitatora politycznego. Takim postępowaniem nie przyczynia się na pewno do wzrostu autorytetu dziennikarzy.
Mimo to coraz częściej mamy do czynienia z problemem upolitycznienia mediów. Jest jakiś sposób, żeby rozwiązać tę kwestię?
Uważam, że upolitycznienie mediów jest swego rodzaju procesem. Ma swój początek i zmierza do punktu kulminacyjnego. Po takiej kulminacji powinno dojść do przełomu, któremu powinna towarzyszyć refleksja nad tym, w jakim kierunku zmierzamy. Myślę, że media w naszym kraju znajdują się właśnie w tym kulminacyjnym momencie. Uważam, że rozwarstwienie polityczne znacząco osłabia głos dziennikarzy jako środowiska, które jest niestety rozbite. A wiadomo przecież, że siła tkwi w jedności.
Ma Pan jakiś pomysł, żeby tę sytuację „uleczyć”?
Nie jestem cudotwórcą i nie mam gotowej recepty. Widzę, co się dzieje i jak ogromne panują napięcia. W samej Izbie Wydawców Prasy rozwiązaliśmy tę kwestię postanawiając, że jako organizacja zajmujemy się raczej tymi sprawami, które nas łączą, niż tymi, które nas dzielą. Nie rozmawiamy o treści artykułów, nie oceniamy dziennikarzy, lecz zajmujemy się kwestiami związanym z prowadzeniem biznesu wydawniczego. A tych spraw jest naprawdę dużo.
Od dawna mówi się, że w Polsce obowiązują archaiczne przepisy dotyczące rynku mediów. Mam na myśli prawo prasowe, prawo autorskie czy też słynny paragraf 212 kk, który pozwala na zamknięcie dziennikarza w więzieniu. Czy prowadzicie jakieś działania, żeby te wszystkie regulacje jakoś zaktualizować?
Tak, oczywiście. Jako Izba bardzo mocno reagujemy na wszystkie kwestie, o których Pan mówi. Zatrudniamy ekspertów, przygotowujemy analizy, prowadzimy badania, staramy się być obecni we wszystkich gremiach parlamentarnych, ministerialnych i środowiskowych, żeby o tych problemach mówić.
Jak Pan ocenia polskie prawo prasowe i które jego przepisy należałoby jak najszybciej zmienić?
Polskie prawo prasowe jest niewątpliwie archaiczne. Należy dokonać dwóch generalnych zmian. Po pierwsze zdekomunizować zapisy tego prawa, a po drugie spróbować dopasować prawo do nowej rzeczywistości medialnej. To bardzo szeroki temat, który wymagałby osobnej rozmowy. Jako Izba złożyliśmy wiele propozycji, które w większości zostały przyjęte przez Ministerstwo Kultury i znalazły odzwierciedlenie w projekcie nowelizacji, który trafił do Sejmu.
Bardzo palącym problemem jest kwestia prawa autorskiego i praw pokrewnych, która pozostaje od dawna nierozwiązana...
Tak, wokół tej sprawy narosło wiele emocji i kontrowersji, a dyskusji na ten temat towarzyszą zwykle hasła populistyczne. Tymczasem winą samego środowiska wydawców i dziennikarzy jest to, że przez ostatnie lata treści po prostu nie były chronione. I normalną sytuacją jest to, że jeśli coś zawsze było za darmo, a nagle trzeba za to płacić, to pojawiają się ogromne protesty. Należy przede wszystkim przedefiniować – w sposób odpowiadający współczesnemu stanowi mediów – zasadę dozwolonego użytku, a następnie wprowadzić takie sposoby postępowania, które będą w sposób bezwzględny chroniły własność intelektualną.
A co ze spornym artykułem 212 kk, który pozwala dziennikarza nawet zamknąć w więzieniu?
To sprawa, która ciągnie się już od kilkunastu lat. Próbujemy z tym walczyć i robimy to nie tylko dla środowiska dziennikarzy, bo problem jest o wiele szerszy. Powstaje mianowicie pytanie, czy za słowo można wsadzić do więzienia? Nasi przeciwnicy argumentują, że słowo też może zabić. Po zmianach w prawie ukraińskim Polska niedługo pozostanie na tym polu wśród nielicznych krajów, których liderem stała się Białoruś. Dodam, że w kwestii zmiany artykułu 212 napotykamy na gigantyczny opór ze strony środowisk politycznych i prawnych, które uważają, że ten przepis to jedyny sposób, aby trzymać dziennikarzy w ryzach. My jednak będziemy nadal walczyć o zmianę prawa. Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że walcząc o odejście od procedury karnej na rzecz wyłącznie procedury cywilnej w zakresie odpowiedzialności za słowo nie mamy na myśli tylko dziennikarzy, ale wszystkich obywateli RP.
Wspomniał Pan wcześniej o kwestii kolportażu. Czy widzi Pan jakieś problemy na tym polu?
Kolportaż to kwestia bardzo paląca. Mimo że teoretycznie mamy w Polsce imponującą liczbę punktów sprzedaży, to jednak zasięg dystrybucji prasy kurczy się. Coraz więcej firm kolportażowych wycofuje się z małych miejscowości i wiosek, ponieważ kioski są tam nierentowne. Choć statystycznie punktów sprzedaży jest dużo, to prasa w bardzo ograniczonym zakresie dociera do ogromnej części polskiego społeczeństwa mieszkającej poza większymi miastami. Myślę, że w tej sytuacji pojawiać się będą w mniejszych miejscowościach inne kanały sprzedaży, chociażby sklepy, gdzie jest już kolportowana prasa lokalna.
Będziecie w tej kwestii podejmować jakieś działania? Logicznie myśląc, nie można przecież pozostawić bez dostępu do mediów ogólnopolskich części społeczeństwa, która „idzie” w miliony…?
Izba Wydawców Prasy nie ma możliwości samodzielnego działania, jeśli chodzi o kolportaż. Możemy jedynie inspirować wydawców, którzy zresztą mają pełną świadomość, że ich tytuły nie docierają wszędzie tam, gdzie docierać powinny.
Co jakiś czas wieszczone są perspektywy, że prasa drukowana upadnie i wszystkie treści będą dostępne tylko za pośrednictwem internetu. Wierzy Pan w schyłek mediów drukowanych?
Digitalizacja rynku prasowego to proces, który trwa i będzie trwał. Ale choć mówi się o powszechności internetu w Polsce, ja uważam, że dostęp do internetu w naszym kraju jest nadal mocno ograniczony. Taki stan rzeczy, a także zupełnie różna percepcja przekazu elektronicznego i słowa drukowanego to dwa z wielu powodów, dla których nie wierzę w upadek prasy drukowanej. Poza tym trzeba przyjrzeć się poszczególnym segmentom prasy, bo przyjmowanie filozofii jednego worka jest często bardzo mylące. Jeżeli jakiś rodzaj prasy ma problemy, to często inny w tym samym czasie rozkwita. Ilustrują to dwa przykłady. W sytuacji, kiedy występują problemy z kolportażem prasy ogólnopolskiej w mniejszych miastach, rozkwita tam prasa lokalna. Z naszych informacji wynika, że takich tytułów jest już kilka tysięcy. Drugi segment rynku, który rozwija się w szybkim tempie, to prasa branżowa. Ma ona inną formę kolportażu, najczęściej B2B. Nakłady tej prasy są mniejsze, ale tytuł branżowy ze sprzedażą nawet poniżej 1 tys. egzemplarzy jest w stanie się utrzymać, jeśli dociera do bardzo jasno zdefiniowanej grupy czytelników.
Które media drukowane mają – Pana zdaniem – największe problemy?
Problemy mają na pewno gazety ogólnopolskie, które muszą konkurować z gigantycznymi mediami, jakimi są telewizja oraz internet. Problem mają niewątpliwie także gazety regionalne, które szukają swojej tożsamości i muszą konkurować z jednej strony z tytułami ogólnopolskimi, a z drugiej z rosnącymi w siłę mediami lokalnymi.
No właśnie, czy nie uważa Pan, że gazety regionalne straciły swoją tożsamość już dawno temu – w chwili, kiedy większość z nich została kupiona przez koncerny i doszło do centralizacji?
Myślę, że liczba eksperymentów, które przeszła prasa regionalna, nie posłużyła jej dobrze. Obecnie wiele tytułów regionalnych w żaden sposób nie przypomina tego, czym były kiedyś. Należy jednak pamiętać, że przed laty media regionalne funkcjonowały w innej rzeczywistości. Nie było internetu, dlatego gazety regionalne musiały pokazywać całe spektrum informacji, niedostępnych gdzie indziej, a teraz niektóre media je w tym wyręczają. Obserwując dzisiejsze gazety regionalne widzę, że wciąż szukają one swojej tożsamości. A nie jest to łatwe.
Myśli Pan, że uda im się tę tożsamość odnaleźć, czy raczej będą upadać?
Nie namówi mnie Pan do odrabiania lekcji za wydawców prasy regionalnej. Sądzę jednak, że jest tu autentyczne pole do nowych pomysłów.
Jak zmiany na polskim rynku mediów wpływają na poziom dziennikarstwa? Mówi się o tym, że wydawcy w celach oszczędnościowych zatrudniają osoby nieoczytane, nie mające wiele wspólnego z profesjonalizmem...
Myślę, że w Polsce mamy problem m.in. z systemem kształcenia dziennikarzy. Już dawno zastanawialiśmy się nad powołaniem własnej szkoły dziennikarskiej, podobnej do Akademii Springera, która funkcjonuje w Niemczech. Tam absolwenci tej szkoły są na rynku rozchwytywani i stanowią elitę dziennikarską. Studenci od pierwszego dnia nauki pracują w redakcji, przechodząc wszystkie szczeble redakcyjne, kształcąc się jednocześnie teoretycznie i praktycznie. Problem jest jednak dużo głębszy. Dziennikarze muszą dzisiaj pracować bardzo szybko. Czytelnicy oczekują szybkich newsów, czasami są one nie do końca sprawdzone. Jeśli rozrywka, to płytka, jeśli program polityczny, to forum kilku rozpolitykowanych ekspertów, którzy skaczą sobie do gardeł. To wszystko składa się na negatywny obraz dziennikarzy. Sądzę jednak, że polscy dziennikarze to w większości mądrzy ludzie. Problemem jest to, że muszą balansować między nie zawsze najwyższego lotu oczekiwaniami odbiorców a wysokimi standardami dziennikarskimi.
A co wskazałby Pan jako główne problemy współczesnego polskiego dziennikarstwa oraz wydawców?
Problemów jest wiele. Proces przygotowywania materiałów jest dzisiaj bardzo zubożony, a media nie mają środków na zatrudnianie grupy researcherów. Niektóre gatunki dziennikarskie nieomal umierają, np. reportaż prasowy. Kogo dzisiaj stać na utrzymywanie reportera, który potrzebuje wielu miesięcy, aby przygotować jeden tekst? Umiera też dziennikarstwo śledcze. Znikają z mediów korespondenci zagraniczni. Coraz częściej jeden dziennikarz przekazuje relacje zza granicy jednocześnie dla prasy, radia i telewizji. To są kwestie problematyczne.
Jak Pan widzi rynek polskich mediów za - powiedzmy - 5 lat?
Rynek mediów będzie jeszcze bardziej niż dzisiaj rozczłonkowany. Ta tendencja jest zauważalna już teraz. Telewizje ogólnotematyczne tracą, bardzo szybko rozwijają się za to kanały tematyczne. W internecie pozostaną wiodące portale, ale ciągle będzie rosła liczba portali specjalistycznych. Nie wiem, jak to się będzie spinało finansowo. Źródła przychodów są dwa. Z jednej strony funkcjonują płatności ze strony odbiorców, którzy płacą za wydania drukowane albo za dostęp do treści przez internet. Drugim filarem finansowania mediów są przychody reklamowe. Ze względu na ogromne rozproszenie mediów ten strumień pieniędzy też będzie rozproszony.
Co Pan myśli o takich rozwiązaniach jak Piano Media, gdzie za jedną opłatą ma się dostęp do internetowych treści różnych wydawnictw?
Jako wydawcy jesteśmy otwarci na tego rodzaju nowatorskie rozwiązania. Wiemy jednak, że Polacy bardzo niechętnie płacą za treści w internecie, co potwierdzają różne badania. Druga sprawa to fakt, że w pierwszej kolejności należy rozwiązać palące kwestie formalno-prawne, związane m.in. z prawem autorskim i prawem prasowym. Bez tego niestety nigdy nie wyjdziemy z tego labiryntu i trudno będzie wprowadzać nawet najbardziej nowatorskie rozwiązania. Domu nie można budować zaczynając od dachu, potrzebne są najpierw fundamenty.
Krystyna Mokrosińska, honorowy prezes SDP, powiedziała kiedyś, że świat wydawców, który reprezentuje Pan jako prezes IWP oraz świat dziennikarzy to dwa oddzielne światy, które się nie zrozumieją. Czy rzeczywiście tak jest?
Sądzę, że nie. Niewątpliwie są obszary, w których organizacje wydawców i dziennikarzy mogą ze sobą współpracować. Są też takie, gdzie relacje pracodawca-pracobiorca mogą czynić tę współpracę trudną. Niedawno miałem okazję spotkać się z panem prezesem Skowrońskim i wierzę, że będziemy próbowali tę współpracę prowadzić.
O rozmówcy
Wiesław Podkański był założycielem i wieloletnim prezesem Ringier Axel Springer Polska (poprzednio Axel Springer Polska), a od 2005 roku pełni funkcję prezesa honorowego firmy. Był współtwórcą i redaktorem naczelnym miesięcznika „Auto International”, a następnie sprawował funkcję dyrektora generalnego i prezesa zarządu spółki Phoenix Intermedia we Wrocławiu. Wiesław Podkański był także współzałożycielem Izby Wydawców Prasy, której prezesem jest od 2003 roku. Jest absolwentem germanistyki i filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim oraz doktorem nauk humanistycznych.
Dołącz do dyskusji: Wiesław Podkański: Nie wierzę w upadek prasy drukowanej
Stworzyc a utrzymac je na rynku. To dwa. Utrzymac je na rynku, a zarobic na nim - to trzy...
No chyba, ze za kase SKOKow beda po prostu synekury dla "samych swoich niepokornych".