Trend Ghibli ogarnął sieć. Czy tworzenie takich grafik jest legalne i etyczne?
Viralowy trend animacji w stylu Ghibli dzieli internautów. Dla jednych to tylko zabawa, dla innych obraza pod adresem japońskiego studia i jego założycieli, a przede wszystkim kradzież twórczości. Każdej ze stron sprawa Ghibli unaoczniła jednak nie tylko potęgę nowego ChataGPT, ale i wyzwania, jakie niesie za sobą GenAI. Czy wrzucanie swoich zdjęć do GPT jest bezpieczne? Czy kreowanie obrazków na wzór znanych artystów jest legalne? A w końcu, do czego ta technologiczna rewolucja nas zaprowadzi? O to zapytałam ekspertów.

Nawet ChatGPT nie da nam odpowiedzi, ile obrazków w stylu studia Ghibli wygenerowali w minionym tygodniu jego użytkownicy, ale przytłaczającą skalę „ghiblizacji” widać gołym okiem w mediach społecznościowych. Wystarczyło, że Sam Altman, szef OpenAI, wymienił swojego awatara na obrazek w stylu animacji japońskiego studia, żeby sieć zalały podobne grafiki wygenerowane przez AI, wiernie naśladujące kreski mistrza Hayao Miyazakiego, japońskiego rysownika, współzałożyciela Studia Ghibli, reżysera takich filmów jak „Mój przyjaciel Totoro”, „Księżniczka Mononoke” czy „Chłopiec i czapla”.
Obrazki w stylu „Ghibli” pojawiły się już nie tylko na kontach zwykłych użytkowników, ale i ważnych instytucji (Biały Dom na X), a ostatnio zaczęły być nawet używane w komunikacji marek w mediach społecznościowych.
Po pierwszym zachwycie wielu użytkowników naszła jednak refleksja: czy to fair, że każdy może wygenerować sobie taką animację w konkretnym stylu, z pominięciem autorów, ich woli, ich pracy, a przede wszystkim należnego im wynagrodzenia? Czy modele językowe, które tak idealnie zostały wytrenowane na kresce Ghibli, pozyskały te dane legalnie? Czy wrzucanie swoich zdjęć do takich przeróbek jest bezpieczne? Prowadzi nas to do rozważań filozoficzno-futurologicznych: do czego zaprowadzi nas ten przełom technologiczny, który dzieje się na naszych oczach?
Ghibli jest przecież tylko przykładem, co sama zresztą sprawdziłam, prosząc ChatGPT o stworzenie animacji w stylu twórczości Andrzeja Mleczki. Czat nie tylko bezbłędnie oddał charakterystyczną „kreskę” znanego rysownika, ale i – co zaskoczyło mnie najbardziej – jego poczucie humoru, „wymyślając” w dymkach dialogi, które podobnie jak z obrazem, w ciemno można by przypisać znanemu autorowi.
O wspomnianych dylematach natury etycznej, prawnej, ale i szansach i zagrożeniach zwianych z możliwościami, jakie otwiera przed nami GenAI, w nawiązaniu do sprawy Ghibli rozmawiałam z ekspertami różnych dziedzin: prawa, sztuki, reklamy, nowych technologii. W większości zgodzili się co do jednego: generowanie za pomocą AI grafik stylizowanych na oryginalne treści znanych twórców jest żerowaniem na ich twórczości, a prawo nie nadąża za technologiczną rewolucją.
Czytaj także: Czy AI zabija krytyczne myślenie? "Bezmyślnie formułowanie promptów to plaga"
Rafał Pikuła, dziennikarz Spider’s Web na co dzień zajmujący się tematyką związaną z nowymi technologiami, w tym AI, nie ma wątpliwości, że „ghiblizacja” nie jest ok.
– Ludzie generują te obrazki, nie wiedząc, że w ten sposób uderzają w swoich ulubionych twórców, tak naprawdę ich okradając. Stosunek Miyazakiego do AI jest powszechnie znany, mówił, że po prostu to nie jest sztuka. Nawet jeśli traktujemy to tylko jako zabawę, w pewnym momencie dojdziemy do momentu, że sztuki już po prostu nie będzie, ponieważ twórcy przestaną ją tworzyć. Kiedy odbierzemy pracę twórcom, pozostanie już tylko sztuka generowana przez AI i tak naprawdę będzie kopia kolejnej kopii – mówi Pikuła, zwracając uwagę na to, że nie dbając o dobrostan artystów, kradnąc ich twórczość, degradacji ulega cała kultura. Do czego może to doprowadzić?
– Do takiego techno-świata, w którym artysta, czy to ilustrator, grafik, ale też dziennikarz, pisarz, muzyk, jest tylko dostarczycielem danych do trenowania AI. W sztuce generowanej sztucznie nie będzie ludzkich emocji, ludzkich przeżyć, a przecież sztuka jest po to, żeby wyrażać właśnie to, co ludzkie, wyrażać emocje.
Jak na sprawę z Ghibli i GenAI patrzą sami twórcy? Andrzej Milewski, rysownik satyryczny i komentator, publikujący m.in. na łamach „Gazety Wyborczej” jako “Andrzej Rysuje”, stara się nie demonizować następstw, jakie niesie ze sobą rozwój technologiczny, o którym rozmawiamy w kontekście GenAI.
– Przychodzi mi na myśl przykład architektów, urbanistów. Przecież kiedyś architekci rysowali wszystko ręcznie na jakichś wielkich stołach. Teraz to się robi w komputerach, ale zawód architekta nie zniknął, tylko się zmienił. Z tą pracą kreatywną wszystkich pozostałych twórców teraz jest podobnie. Problem w tym, że te wszystkie AI po prostu kradną rzeczy. Zasysają czyjąś twórczość, nie respektując praw autorskich – zauważa, a generowane na wzór konkretnych twórców obrazki wprost nazywa plagiatem. – To jest tak, jakbyśmy po prostu zlecili rysownikowi namalowanie plagiatu jakiegoś rysownika. To jest to samo, tylko że zrobione przez maszynę.
Jak zareagowałby w sytuacji, gdyby to obrazki z AI w stylu „Andrzej Rysuje” stały się viralem takim jak te Ghibli?
– Byłoby mi wszystko jedno do momentu, gdyby ktoś nie próbował komercyjnie na tym zarobić i się pode mnie podszywać – przyznaje, w dalszej części rozmowy zgadzając się poniekąd z tymi opiniami w dyskusji o Ghibli, które mówią o tym, studio padło ofiarą własnego sukcesu, a masowe grafiki w tym stylu wcale mu nie szkodzą, a wręcz przeciwne, popularyzują twórczość Miyazakiego.
Jak przyznaje, Milewski, on sam do czasu viralowego trendu Ghibli, który opanował social media, nie widział o istnieniu japońskiego studia. O ile jednak popularność danego stylu może być miarą sukcesu jego twórcy i przekładać się na tzw. soft power, to te argumenty nie przekonują żadnego z mich rozmówców, kiedy mowa o komercyjnym zastosowaniu tego typu obrazków.
– Widzę problem w sytuacji, kiedy marki takie jak Coca-Cola czy McDonald's, które mają ogromne pieniądze, żeby zapłacić twórcy za sztukę, wykorzystują jego obrazki generowane AI. To jest po prostu żerowanie na twórczości – mówi Pikuła.
– Jest takie piękne określenie, że sztuczna inteligencja daje bogatym to, czego do tej pory nie mieli. Czyli kreatywność. Do tej pory w starym systemie ci bogaci jednak musieli korzystać z pracy twórczej. Musieli płacić twórcom, no bo mieli tylko pieniądze. A za pieniądze trzeba było kupować sztukę. Teraz odbiera się twórcom właśnie to soft power.
Prawo w tyle za technologiczną rewolucją
Na wykorzystywanie przez znane marki obrazków w stylu Ghibli, w publikacji na LinkedIn, zwrócił niedawno uwagę Marcin Rossa, dyrektor kreatywny z Creait.me, specjalizujący się w GenAI.
– To tylko świadczy o tym, jak branża reklamowa jest w tym zakresie niedojrzała i niedoedukowana – przyznaje w rozmowie z Wirtualnemedia.pl, nie kryjąc zdumienia tym, jak niektóre marki bezrefleksyjnie wykorzystują grafiki AI w swojej komunikacji. – Nawet gdybyśmy nie zastanawiali się nad tym, w jakim stopniu to jest złamanie prawa autorskiego, to pod względem etycznym to, co obserwujemy, jest bardzo nie w porządku
W podobnym tonie wypowiada się także Mateusz Chrobok, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa i AI: – W tej dyskusji o ghiblizacji jest także kwestia etyki i praw autorskich. Prawo nie nadąża za technologią i właśnie to rodzi największy problem. Taka sytuacja sprawia, że granice są płynne, przez co w zasadzie nikt nie wie, co wolno, a czego nie. Warto zwrócić tu uwagę na tę dysproporcję: kiedy zwykli użytkownicy korzystają z cudzych dzieł, spotykają się z karami, a gdy robią to wielkie korporacje, takie jak OpenAI, jest to traktowane jako „rozwój technologii”. Niefajnie, prawda? Obecnie na całym świecie trwa podobna debata o trenowaniu modeli na dziełach artystów bez ich zgody (swoją drogą w UK ostatnio odbywały się głośne protesty w tej sprawie). Co z tego wyjdzie? Czas pokaże.
O skomplikowanym aspekcie prawnym “ghiblizacji” rozmawiałam z Krzysztofem Czyżewskim adwokatem, partnerem w kancelarii Czyżewscy, ekspertem z zakresu prawa własności intelektualnej i prawa mediów. Jak przyznał, sprawa Ghibli, to czy studio wyjdzie z roszczeniami na drogę sądową i jakie rozstrzygnięcie przyniesie ewentualny proces, budzi szczególną uwagę prawników zajmujących się prawem autorskim.
– Do tej pory wszyscy mówili jedno: nie można przekopiowywać określonych konkretnych elementów twórczych z dzieł: zdjęcia, wizerunku, grafiki, ale prawo autorskie nie chroni metody, techniki, sposobu, bo to są pomysły. I one nie są chronione prawem autorskim. No i pojawiła się właśnie sytuacja z Ghibli, bo tak naprawdę treść tych rysunków nie jest autorstwa Ghibli, tylko mamy szczególny sposób rysowania, szczególny sposób budowania tego obrazka. Mamy sytuację, w której gdybyśmy nie wiedzieli, że to stworzyło AI, to każdy by powiedział: to jest animacja Studio Ghibli. To jest ich rysunek. I to jest tak naprawdę największe w tej chwili wyzwanie, przed jakim stoimy przy ocenie AI i tego jak daleko może pójść, co jest chronione - mówi Czyżewski.
Jak to potraktować? - Ciężko powiedzieć, wymyka się to dotąd stosowanym metodom, formułom ocen. Do tej pory, idąc wprost za przepisami, to co zostało skopiowane? Sposób wykonania dzieła, technika zastosowana, maniera do tej pory nie były absolutnie chronione, ale na pierwszy rzut oka każdy, kto widzi te rysunki, które teraz się pojawiają po prostu masowo i nawet korporacje wykorzystują je do swoich działań, każdy rozsądnie myślący od razu widzi, że coś jest nie tak, że poszło to już za daleko. Tylko że przepis, na którym do tej pory rysowaliśmy granice pomiędzy dozwolone a niedozwolone, obecnie, w tej sytuacji nie spełnia swojej roli – przyznaje Czyżewski, wyliczając, z jakimi pytaniami mierzą się w tej sprawie prawnicy.
– To, co stworzy sztuczna inteligencja, w ogóle nie jest utworem, ale czy technika jest utworem, czy ona może być monopolizowana na gruncie prawa autorskiego? Nie. Moim zdaniem musi się jednak wytworzyć próba objęcia ochroną tego w inny sposób. Np. od strony nieuczciwej konkurencji albo od strony dóbr autorskich, twórczych. Istnieje coś takiego jak dobro osobiste chronione kodeksem cywilnym, prawem autorskim, w postaci nie tyle korzystania z utworu to dobro to twórczość, pewna więź twórcy z utworem, coś, co wykracza poza tekst kopia nie-kopia. Myślę, że to jakiś przyczółek przyszłej oceny działalności AI. Przy ocenach też pewnie będziemy patrzeć na ile dochodzi do podpięcia się pod rozpoznawalność, renomę twórczą – tłumaczy. Potrzebę regulacji widzą jednak nie tylko twórcy, zaznacza ekspert w dziedzinie prawa.
– Wszyscy są zaniepokojeni. Twórcy są zaniepokojeni, bo okazuje się, że w trzy sekundy można zrobić coś, na co oni pracowali lata i za co oni brali pieniądze. I nabywcy są zaniepokojeni, bo oni nie wiedzą, co dostają. Czy dostają utwór chroniony, czy niechroniony. Czy nie narusza to niczyich praw? Czyli to jest utwór, czy to nie jest utwór? Jak to powstało, czy ktoś konkurencyjny nie będzie mógł tego jakoś wykorzystać? Pojawia się kwestia poufności danych, więc zaniepokojenie widać z każdej strony rynku w tej chwili – przyznaje.
Jakie rozwiązanie w kontekście wykorzystywania twórczości przez AI najczęściej wskazują moi rozmówcy? Zgodnie podkreślają, że twórcy powinni być po prostu wynagradzani, sprzedawać swoją twórczość na zasadzie licencji.
Zdaniem Rafała Pikuły, mógłby powstać specjalny fundusz, z którego właściciele modeli językowych opłacaliby twórców. Marcin Rossa w idealnym świecie widzi tego typu sytuacje tak: – Firma dogaduję się z artystą. Na przykład taki McDonald's powinien skontaktować się ze studiem Ghibli i powiedzieć, bardzo nam się podoba wasz styl. Chcielibyśmy od was wykupić licencję na wypromptowanie tego w GenAI. Ile by to kosztowało?
Na razie jednak prawo nie nadąża za technologią. A jak wygląda kwestia bezpieczeństwa danych? Czy to, co wrzucamy do ChatGPT, jest bezpieczne?
– Odpowiedź zapewne nie usatysfakcjonuje wszystkich, ponieważ: to zależy – mówi Mateusz Chrobok. – Oczywiście nie będziemy mieć kontroli nad tym, co stanie się z takim zdjęciem. Może zostać zapisane, użyte do dalszego treningu albo nawet wykorzystane do generowania kolejnych grafik. Czy to fajne i bezpieczne? Niezbyt. Jednak warto spojrzeć na to też z drugiej strony - czy nasz wizerunek nie znalazł się już w internecie? Zdjęcia praktycznie każdego z nas już gdzieś wypłynęły. Czy to przy okazji konkursu recytatorskiego w czwartej klasie podstawówki, relacji z meczu na stadionie, wszechobecnego monitoringu czy social mediów. Wyszukiwanie ich jest częściowo możliwe, np. za pomocą takich narzędzi jak Tineye. I żeby nikt mnie źle nie zrozumiał, nie mówię, że ochrona wizerunku nie ma znaczenia i nie powinniśmy uważać, gdzie publikujemy nasze zdjęcia. Chodzi mi o podkreślenie, że nasze dane nie zawsze są tak unikalne, jak nam się wydaje. Jeśli zależy nam na ich bezpieczeństwie, ale jednocześnie chcemy tworzyć “śmieszne obrazki” oparte na naszych zdjęciach, to najlepszym rozwiązaniem będzie korzystanie z modeli lokalnie (na naszych komputerach - red.) - wtedy wszystko, co przesyłamy, nie powinno nigdy trafić do “serwera-matki” (do czasu, aż sami tego nie wrzucimy np. w sociale) – radzi ekspert ds. cyberbezpieczeństwa i AI.
Piotr Konieczny z portalu Niebezpiecznik.pl, pytany o kwestię bezpieczeństwa danych, zwraca uwagę na to samo. – Należy mieć świadomość, że nawet jeśli my powstrzymamy się przed wgraniem naszego zdjęcia do rozwiązań tzw. AI, to ktoś inny może to zrobić za nas. Takie zdjęcia mogą być przechowywane przez różne modele lub zostać wykorzystane do ich szkolenia, wszystko zależy od polityki prywatności... ale, to i tak nie ma większego znaczenia. Bo wiele z firm, w tym chyba każda tworząca swoje modele AI, tak czy inaczej zasysa wszystkie publiczne fotografie z internetu i przetwarza je bez naszej zgody. Jeśli więc zależy nam na prywatności, to nie publikujmy naszych zdjęć nigdzie. I nie dajmy się nikomu fotografować. Tylko, czy to dziś możliwe? – pyta retorycznie.
Jak zauważa mój rozmówca, obecnie dostępne są zresztą narzędzia graficzne zdecydowanie lepsze w obróbce obrazów niż te od OpenAI. – Trzeba mieć więc świadomość, że nasz wizerunek może być dowolnie przerobiony przez dowolną osobę dysponującą darmową aplikacją. Jako społeczeństwo musimy nauczyć się żyć w tej nowej rzeczywistości, gdzie nie wszystko, co widzimy, jest tym, czym się wydaje – podkreśla.
Nie taki AI straszny, jak go malują?
Mimo kontrowersji, jakie budzi sprawa Ghibli i GenAI moi rozmówcy dostrzegają także pozytywne strony tej technologii. – Dzięki niej nie ogranicza nas już wyobraźnia, tak jak było do tej pory, nie ograniczają nas też kwestie logistyczne i organizacyjne – tłumaczy Rossa, zaznaczając, że AI to narzędzie, które niekoniecznie musi być wyłącznie zagrożeniem dla twórców. Co więcej, w odpowiednich rękach może dać niebywałe efekty.
– Każdy z nas ma w telefonie aparat fotograficzny, ale nikt nie powie o sobie, że jest fotografem. Dlatego, że fotograf wie, jak ustawić światło, wie, jak ustawić czas, jak ustawić przysłonę. A co najważniejsze, wie, jak ustawić kadr. I dopiero wtedy naciska guzik, czyli ten wyzwalacz, który nam tworzy to zdjęcie. Tak samo jest GenAI. To my jako twórcy wiemy, jak to wykorzystać jego możliwości, bo mamy w głowie obraz, i wizję, a GenAI jest dla nas narzędziem, które przesuwa granice kreatywności, daje nowe możliwości i likwiduje ograniczenia, które do tej pory były.
Jak prognozuje Pikuła, w przyszłości wytwory spod ręki człowieka, a nie generycznie wytworzone przez GPT staną się po prostu dobrem luksusowym. – Myślę, że tak będzie z literaturą czy z twórczością tworzoną przez człowieka, że ona będzie dalej obecna, ale będzie tym czymś premium.
Podobne przemyślenia ma Andrzej Milewski. – Jakieś tam zagrożenia pewnie są, ale są wyolbrzymiane, jak przy okazji każdego nowego wynalazku. Autorska twórczość stworzona przez człowieka, narysowana ręką człowieka będzie warta więcej, podobnie jak buty zrobione na zamówienie, przez rzemieślnika, a nie przez maszynę.
Dołącz do dyskusji: Trend Ghibli ogarnął sieć. Czy tworzenie takich grafik jest legalne i etyczne?
Przez wiele lat większość filmów (poza dosłownie kilkoma) nie doczekała się nawet porządnego dubbingu ze strony dystrybutora, firmy Monolith (i wciąż jest dystrybuowana z lektorem, co jest totalnym nieporozumieniem i ogranicza popularność).
P.S.: W streamingu prawa do filmów Studia Ghibli ma w Polsce Netflix.
Mocno niedoceniane w naszym kraju. Przydałaby się lepszy dystrybutor.