SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Spowiedź SEOwca. "Presja walki o ruch wykańcza ludzi pracujących w portalach"

Kto pracował w portalu w dobie Google i Facebooka, ten się w cyrku nie śmieje. A jeśli już, to przez łzy. Zapraszam na dużą rozmowę z Jakubem Sawą, doświadczonym digitalowcem o tym, jak to jest naprawdę z tym Google, SEO, Discoverem i walką o ruch u wydawców.

Jakub Sawa, archiwum prywatne Jakub Sawa, archiwum prywatne

O czym przeczytasz w tej rozmowie?

  • kim są ci “ludzie od SEO” w wydawnictwach? 
  • dlaczego ciągle nie mogą dogadać się z dziennikarzami
  • o presji wśród ludzi mediów wynikającej z ciśnienia na wzrost ruchu
  • o kulisach współpracy z Google
  • o patologiach, do których doprowadził i Google, i wydawcy
  • o zarobkach w SEO
  • o tym co denerwuje dziennikarzy, szefów mediów i ludzi SEO
  • o tym, które SEO jest najtrudniejsze
  • dlaczego “dobrze to już było”
  • o “szamanach” SEO

Wiesz, jak w prosty sposób wkurzyć grupę dziennikarzy? 

Zależy w jakim wieku: takich 50+ czy raczej 20+? 

Jednych i drugich. 

To dwa światy i dwa różne problemy. Do starszych wystarczy przyjść i powiedzieć: “Cześć, ja jestem od SEO, dzisiaj piszemy o temacie X i Y, bo to trenduje”. A tym młodszym, że nie mogą na żywca przeklejać wszystkiego z Chata GPT i coś od siebie też muszą napisać. 

Powszechna jest narracja w stylu “nie będzie nam SEO mówić, jak i o czym mamy pisać”. Nawet jak przychodzę z danymi, w odpowiedzi dostaję w twarz “ja mam 20 lat doświadczenia i wiem, jak to działa”. 

O kim to gorzej świadczy? O takim dziennikarzu czy SEOwcu, który nie potrafi wyjaśnić, dlaczego to ważne? 

Starsi stażem dziennikarze mają często problemy ze zrozumieniem cyfrowego świata. Przykład: mają dużego skilla w tworzeniu tytułów głównych artykułów, ale problem z dodatkowym tytułem pod SEO, w którym trzeba napisać wprost o czym jest tekst. A nie daj Boże potem muszą wymyślić jeszcze inny tytuł pod Facebooka. 

To tzw. rogate dusze, które nie zgadzają się z zasady na systemowe rozwiązania. To wynika z braku zrozumienia biznesu wydawniczego. Dziennikarze przez lata nie byli informowani o wynikach i nie wiedzą lub nie chcą wiedzieć, skąd się biorą pieniądze. Dziennikarze zadają innym wnikliwe pytania, a często nie zadają sobie prostego: jak wydawnictwo zarabia kasę, żeby mi zapłacić? I brak chęci zrozumienia tego powoduje różne konflikty.  

Ile w dzisiejszym SEO jest faktycznej wiedzy eksperckiej, a ile intuicji, testowania, zgadywania? 

Zależy od roli i doświadczenia danego specjalisty, ale nie da się jechać tylko na szkiełku i oku. Nie mamy dostępu do tego, jak naprawdę działają algorytmy. Styl pracy SEOwca to efekt lat doświadczeń, na które składają się testy pozwalające potwierdzić lub obalić różne hipotezy. Dobry specjalista 70% czasu poświęca na pracę operacyjną, a pozostałe 30% na śledzenie rynku, czytanie case studies innych oraz własne testy. Bardzo często wydawcy zapominają, że to nie jest gra “my vs Google”, tylko my vs tysiące innych wydawców vs Google. 

Twój najlepszy test? 

Na 100-200 starych artykułach, które nadal były aktualne. Zrecyklingowaliśmy je i okazało się, że przy odpowiedniej obróbce są w stanie zrobić sporo ruchu. 

Zrecyklingowaliście, czyli przepisaliście to samo na nowo z AI czy po prostu zaktualizowaliście datę publikacji na aktualną i udawaliście, że to nowy tekst? 

Testowaliśmy jedno i drugie. I taki prosty test przełożył się na wzrost rzędu 10-15% więcej wizyt z Google.  

A nie jest tak, że dziś praca z SEO – poza ewidentnymi błędami technicznymi, które można szybko znaleźć, to trochę takie szamaństwo i tańczenie wokół ogniska, rzucając zaklęcia i licząc, że któreś zadziała? Sukces tu zależy od zbyt wielu czynników, na które nie do końca ma się wpływ.  

Odwrócę lekko pytanie. Wiesz czym się różni specjalista SEO, który ma trzy lata doświadczenia od takiego, który ma go dwadzieścia? 

Czym? 

Ten pierwszy przyniesie ci 100-stronicowy raport z audytu z ogólnikami, które może i są zgodne z ogólnymi wytycznymi, ale nijak mają się do specyfiki twojego portalu. Ten drugi da ci 1-2 kartki A4 i tam będą konkretne rzeczy do poprawy, które przyniosą ci zauważalne efekty i wzrost wizyt z Google

Każdy SEOwiec chętnie doradzi i pokaże palcem, co trzeba poprawić, ale wiesz, gdzie zaczyna się problem? Gdy zapytasz go: “no dobra, ale jakie dasz mi gwarancje, że to zadziała”. I nagle nikt ich nie chce dawać.  

Dlaczego każdy wydawca potrzebuje jasnych deklaracji, że jak zrobimy A, to będziemy mieć B? Czasem da się to zrobić i policzyć, ale często to kwestia badania i testowania różnych hipotez.  

To zrozumiałe, że chce się sprawdzić to na co mam zaraz wydać masę pieniędzy. Zwłaszcza że często wymaga to dalszych prac IT, czyli kolejnych kosztów. 

W takim przypadku trzeba mówić wprost. Musimy wprowadzić taką zmianę, podejrzewamy, że może dać taki wzrost ruchu. Jeśli jej nie zrobimy, to jest ryzyko, że np. na pewno nie będziemy rosnąć, a zaczniemy spadać. I na podstawie tego szacuje się ryzyka i decyduje. To historia o zarządzaniu i ocenie ryzyka. Dokładnie tak samo jest z prawnikami, którzy mówią: jeśli coś zrobimy to narażamy się na ryzyko procesowe na poziomie 30%, które może kosztować nas 200 tys. złotych, ale i tak zarobimy 1 mln zł. 

Działy SEO są dziś chłopcami do bicia? Że jak ruch spada, a generalnie pod tym względem na rynku nie jest różowo, to pretensje szybko idą w waszą stronę? 

Tak. Bycie SEOwcem, zwłaszcza w wydawnictwach, jest bardzo stresującym miejscem pracy. Działamy na rynku, w którego centrum jest czarna skrzynka i nie wiemy, co w niej siedzi. Do tego w ostatnich czasach Google przyspieszył z tempem update’ów. W ostatnim roku było ich kilkanaście, to już hardkor, patrząc na ostatnią dekadę, gdzie duży update zdarzał się na kilka lat. 

Specjaliści SEO są postrzegani trochę jako magicy, którzy “coś tam wiedzą, coś tam robią”, ale nie do końca potrafią wytłumaczyć co. Nie pomaga też sposób w jaki się komunikują, mówią zawiłym językiem do osób, które nie mają technicznej wiedzy. I oczywiście, jak są wzrosty to “to moja zasługa”, ale jak są spadki to zwalają winę na IT, redakcję czy nieprzewidywalne algorytmy. Nie każdy potrafi przyjąć porażkę “na klatę”. 

A może złożyło się wiele czynników, na które nie mieli wpływu, był dobry (lub zły) timing, trochę szczęścia (lub pecha) i... po prostu tak wyszło, ale nie chcą powiedzieć tego wprost? 

Jeśli nie stosujesz żadnych dziwnych praktyk, nie jedziesz po bandzie z generowaniem tekstów, kradnięciem contentu, jakimiś dziwnymi  spamerskimi linkami czy “sztuczkami” wbrew polityce Google, to ciężko jest wytłumaczyć, dlaczego nagle ten ruch aż tak spada, gdy technicznie ze stroną wszystko jest ok. Dlatego ważne jest, czy “twoja góra” wie, jak działa internet.  
   
Trochę straszne, że takie 50-70% biznesu, bo tyle ruchu z Google mają różne strony, zależy od czegoś, na co realnie nie masz wpływu.  

Bardzo. Wielu szefów nie jest w stanie tego zaakceptować, dlatego warto o tym mówić. Podobnie jak o wypaleniu zawodowym w branży mediów online. Mało kto o tym mówi, często zamiata się to pod dywan lub nie zauważa, a to bardzo duży problem wśród osób, które zarządzają mediami lub specjalistów od pozyskiwania ruchu. I nie chodzi tylko o SEO, ale także o działy social mediów, które przez ostatnie 3-4 lata też dostają po dupie w skutek zmian algorytmów Facebooka.

Presja na wzrost jest tak duża, są rozliczani z czegoś na co nie mają łatwo przekładalnej sprawczości? 

Dokładnie tak. Wzrost oglądalności to prosta miara rozwoju, ale nie dasz rady ciągle dynamicznie rosnąć pod względem ruchu. Dochodzisz do sufitu i zaczynasz się od niego odbijać, a ostateczna presja spada, wiadomo, na prezesa, naczelnego, szefa SEO itd. Wtedy często dochodzi do zmiany, bo jest nadzieja, że jak przyjdzie nowy woźnica, to koń pod górkę będzie szybciej ciągnął ten wóz. No nie będzie. Mogą co najwyżej ściąć koszty, zatrudniając tańszego szefa, czym poprawią wynik, ale nie ma takich magików, którzy przyjdą i zrobią “pyk”, mieliśmy zero, mamy sto, gdy odbijasz się od szklanego sufitu.  

Nie ukrywasz, że chorowałeś na depresję. Czy wynikało to właśnie z tej presji? 

To były sprawy osobiste, natomiast stres nie jest czymś, co leczy depresję, a raczej ją wzmacnia. Życie w ciągłym napięciu i presji na robienie wyników, zwłaszcza w nie do końca kontrolowanym środowisku, nie pomaga. 

Widziałeś ostatni felieton Wojciecha Orlińskiego o SEO-SREO? 

Niestety tak. 

Czy wydawcy wyhodowali sobie SEO-bogów? Tu cytat: “Internetem rządzą dziś algorytmy oszukujące algorytmy oszukujące algorytmy oszukujące algorytmy wystawiające faktury. (...) Pojawił się nowy, wysokopłatny zawód „specjalisty od SEO”. (...) Dziś specjaliści od SEO są de facto nadredaktorami obernaczelnymi. Narzucili nam, jakie mają być tytuły oraz pierwsze zdania artykułów (...). Co gorsza, narzucają też tematy” 

SEOwiec SEOwcowi nierówny. Jeśli ktoś ma doświadczenia ze specjalistą, który mówi: macie nastukać 10 milionów kliknięć i redakcja po raz 75 musi pisać, czy dzisiaj jest niedziela handlowa, to rozumiem frustrację.  

Zdarzają się redakcje, w których faktycznie to SEO lub szerzej mówiąc specjaliści od wzrostu ruchu mają decydujące zdanie, ale nie jest tak wszędzie. Spójrz na to inaczej, przecież gdybyśmy dzisiaj mieli rok 2015 i większość ruchu byłaby z Facebooka, to takimi nadredaktorami byliby szefowie social mediów, a nie SEO. A w przyszłym roku może będą to szefowie od AI. Jeśli osoby, które mają dużą wiedzę na temat pozyskiwania ruchu, są ważną częścią procesu odpowiedzialnego za strategię, to tylko się cieszyć. Spójrz na Gazetę.pl. Tam redaktorem wicenaczelnym był Krzysiek Kardas, który wyrósł z zespołu SEO, a drugą wicenaczelną jest Sylwia Olczak, która z kolei wyrosła z social mediów.  

Czujesz się odpowiedzialny za “zgównienie’ internetu? 

To dobre pytanie, na które nie ma łatwej odpowiedzi, bo równie dobrze możesz winić termometr za to, że masz gorączkę. Co do zasady myślę jednak, że SEOwcy mogą czuć się w pewnym zakresie za to odpowiedzialni na równi z redaktorami naczelnymi i dyrektorami wydawniczymi.  

Dlaczego tak dużo SEOwców, którzy pracują w firmach w pewnym momencie odchodzi na swoje i oferuje usługi konsultacyjne? 

Myślę, że to wynika właśnie z tego życia w napięciu i oczekiwaniu ciągłych dowózek ruchu. Jest nieustanna presja na wyniki, nierzadko przy cięciu zasobów na ich osiąganie.  

A nie jest tak, że mogą po prostu wtedy kasować drożej, nie mieć już tej całej odpowiedzialności za efekt, a jedynie wskazywać palcem, co zrobić? 

Nieprzewidywalność pracy z Googlem potrafi wykończyć. Kiedyś było to bardziej poukładane, jeśli miało się know-how, to przez kilka lat można było działać we względnie przewidywalnym środowisku i panować nad sytuacją. Lata temu był update algorytmu o nazwie Pingwin, który wywrócił stolik do góry nogami. Myślę, że wtedy jakaś połowa specjalistów na rynku zaczęła zajmować się czymś innym. I czuję, że w ciągu 2-3 lat może być podobnie. 

Ale będąc na swoim akurat te problemy nie znikną.  

Jako konsultant masz możliwość wyboru z kim współpracujesz, nie musisz zajmować się zarządzaniem ludźmi czy procesami. Ostatnie pięć lat spędziłem w “Gazecie Wyborczej”, która jest – powiedzmy – trudnym klientem. Tam nie ma jak w innych redakcjach  newsroomu, gdzie siedzi 20 wykonujących polecenia redaktorów online. Musisz przyjść z argumentami, przekonywać, pokazać dane, a ostatecznie i tak redaktor naczelny – co zrozumiałe – stawał po stronie dziennikarzy, więc ciągle odbijasz się od muru. 

Google popsuł internet/media Discoverem? 

To jedna z patologii, mamy nieprzejrzysty mechanizm, na którym tak wielu wydawców opiera swój biznes. Wiesz, jak powstał Discover? Gdy Google+ został zamknięty, doszli do wniosku, że potrzebują jakiegoś mechanizmu, który będzie działał na zasadzie social mediów, czyli nic nie wyszukujesz, a i tak dostajesz content. Powoduje to właśnie wspomniane wcześniej patologie wydawnicze, z clickbaitowymi tytułami mającymi się nijak do po raz 100 powtarzanych tych samych treści. Dziś już nawet sam Google przyznaje, że nie panuje nad swoimi algorytmami, bo zbudował mechanizmy, które są samouczące się np. ludzie definiują parametr końcowy, którym jest zadowolenie użytkownika nie mniejsze niż X, a zarobek nie mniejszy niż Y i te mechanizmy już same żonglują wynikami.  

Od młodszego pokolenia inżynierów Google usłyszałem, że ich starsi koledzy, którzy pracują w Google dłużej może jeszcze wiedzą, jak coś działa, bo byli przy tworzeniu, ale młodzi, którzy przyszli do firmy później nie mają już o tym pojęcia, bo nie są dopuszczani do takiej wiedzy. Słyszą tylko, że algorytmy Google są nieomylne i najlepsze na świecie. Każdy ma tylko swój wycinek, którym się zajmuje.  

Uwielbiam te wszystkie teoretyczne, pięknie brzmiące wytyczne od Google: jakościowe treści, zoptymalizowane strony, mobile first itd, a potem wchodzę w Discovera i widzę bait za baitem, albo mój ulubiony ostatnio przykład, portal na samej górze wyników, który nie miał nawet mobilnej wersji swojej strony i na telefonach odpalał się jakiś potwór, którego ledwo dało się przeczytać. I bądź tu mądry.  

To, co Google napisało w swojej dokumentacji, można interpretować na różne sposoby. Bo co to znaczy “twórz jakościowe treści”? Moim zdaniem jest to napisane tak specjalnie, żeby sprawiać pozory przejrzystości biznesu, ale przecież do sądu z tym nie pójdziesz, bo będziesz powoływał biegłych z oceniania, czy tekst jest jakościowy? Google weźmie trzech swoich, którzy powiedzą, że nie jest i dziękuję, do widzenia. 

Wydawcom opłaca się jeszcze dbać o ruch z Searcha tak jak kiedyś, przy tak dużej mocy Discovera? On jest jak narkotyk, daje szybkie i mocne strzały tu i teraz. 

Tak. Jeśli skupiasz się tylko na Discoverze, zaczniesz produkować tylko bardzo słabe artykuły, których będziesz miał coraz więcej w serwisie. Search i Discover są ze sobą mocno połączone, bo to na wynikach z Searcha Google przez lata ćwiczył parametry, które oceniają jakość serwisu i artykułów. I to jest trochę zatruwanie wyników z Searcha słabym contentem pisanymn pod Discovera. Coraz częściej widzę korelacje spadku ruchu z Discovera z negatywną oceną portalu przez Google Search. Dlatego ważne jest opracowanie odpowiedniej strategii dotyczącej "czyszczenia" takiej treści. 

Gdybyś został szefem Searcha/Discovera w Googlu to jaka byłaby główna zmiana, którą byś wprowadził? 

Jest bardzo dużo technik spamowych, które nadal działają. Jedna to tzw. parasite SEO, czyli wykorzystywanie autorytetu mocnej domeny w celu szybkiego wbicia w wyniki wyszukiwania własnych artykułów. Można to robić przynajmniej na dwa sposoby - albo kupujesz tzw. artykuł sponsorowany w znanym serwisie, albo tworzysz treści w popularnych serwisach z user generated content (red. Reddit). W pierwszym przypadku jest nad tymi treściami jeszcze jakaś kontrola - wydawcy, w drugim - nie ma żadnej, "hulaj dusza, piekła nie ma". Z tym na pewno chciałbym się rozprawić. 

Ulubione pytanie, które musi paść: “is SEO dead”? A już poważniej, jak bardzo ziściły się wszystkie czarne scenariusze związane z wpływem AI na wyniki wyszukiwania? 

To zależy... 

Wiesz, że to ulubiona odpowiedź SEOwców?  

Tak, i prawników. Dziś mamy internet dwóch prędkości. W Unii Europejskiej, która jest obwarowana wieloma różnymi zakazami i nakazami oraz internet poza UE. Rozmawiałem z kilkoma osobami, które w USA zajmują się wydawnictwami. Tam żyją w propagandzie sukcesu, więc mało kto przyzna się publicznie, że im pospadało, ale jak dopytywałem, to jednak odczuli mocno te spadki w organicznych wynikach, bo AI Overviews jest już wdrożony na masową skalę. Jeśli jesteś portalem bazującym tylko na evergreenach dostarczających ruch z Searcha, to jesteś w gorszej sytuacji, niż wydawca bazujący na Discoverze czy Google News.  

Z Googlem można się dogadać, liczyć na jakieś indywidualne podejście? 
 
To też jest normalna firma i wbrew pozorom można tam załatwić różne rzeczy, tylko musisz znać odpowiednich ludzi. Nie mają oficjalnych formularzy, przez które możesz się z nimi kontaktować. Ale np. w Facebooku możesz wypełnić formularz i dostaniesz odpowiedź. 

Zazwyczaj powiedzą, że u nich działa i nic nie załatwisz, będziesz odsyłany przez parę tygodni “od okienka do okienka”. 

Ale przynajmniej masz taką możliwość. W Google nie. Kiedyś w jednym z dużych wydawnictw oogle zupełnie przestał odpytywać naszą serwis newsowy, zero, nic., co oczywiście wpłynęło na ogromne spadki ruchu, bo nowe artykuły przestały się indeksować, ot tak po prostu. Sprawdziliśmy to do poziomu rozmowy z dostawcami sieci. Wszystko  po naszej stronie było okej, a nagły spadek zapytań do zera sugeruje, że coś jest nie tak. Nic nie pomagało, więc zebraliśmy wszystkie dowody i wysłaliśmy je do przedstawiciela Google w Polsce z pytaniami, sugerującymi, że Google gnębi dziennikarstwo w Polsce. Nie wiem, czy to był przypadek, czy nie, ale trzy dni później wszystko wróciło do normy. Wyobrażam sobie scenariusz, w którym ktoś z polskiego Google napisał do kolegów z centrali w USA, że jest taka a taka sprawa, zaraz może być gównoburza i warto przyjrzeć się temu bardziej wnikliwie. Albo był to po prostu jakiś bug po stronie Google, którego nie można było nigdzie zgłosić. 

Więksi wydawcy mają łatwiej w tej relacji i istnieje taka bezpośrednia linia kontaktowa? 

Lata temu pracowałem w Onecie, mieliśmy domenę Republika, gdzie oferowaliśmy ludziom hosting stron. Pewnego razu skontaktował się z nami ktoś z Google i powiedział, że na tej domenie ktoś stworzył absurdalne ilości spamerskich stron i mamy dwa tygodnie na posprzątanie tego, albo zbanują całą domenę. Posprzątaliśmy i było po sprawie.  

Miło. “A mogli zabić”. 

Oni też przejmują się wizerunkiem i to może być dźwignią, która pomaga działać z Google. Artykuły w dużych i poważanych tytułach o tym, jak to Google dojeżdża wydawców raczej im nie pomagają. Czytają to akcjonariusze, opinia publiczna, decydenci. 

Największy absurd, z jakim się spotkałeś? 

I absurd, i patologia. Największe agencje SEO, które – tu upraszczam, chodzi o zaburzone proporcje – mają 1 specjalistę SEO, 30 handlowców, 10 prawników i obsługują SEOowo setkę klientów. I ciągle naganiają nowych. Nieświadomi klienci podpisują umowy, bo chcą mieć wsparcie SEO i obsługę dużej agencji, ale nie doczytują, że taka umowa wiąże ich np. na minimum dwa lata, a wcześniejsza rezygnacja to duże kary. Na pięć największych agencji SEO cztery działają w ten sposób, ale nie mogę wymienić ich nazw, bo dostanę pozew. Natomiast w świecie SEO jest to dość powszechna wiedza.  

To gigantyczny biznes w świetle prawa i absurdalne jest to, że to wciąż istnieje. Tam są naprawdę ogromne ilości ludzi wprowadzonych w błąd, ale wszystko dzieje się w białych rękawiczkach: przecież podpisałeś umowę, nikt cię nie zmuszał. A że są to umowy B2B, to ochrona jest mniejsza i ci ludzie są pozostawieni sami sobie. Na Facebooku tworzą się grupy osób, które chcą zbiorowo pozywać takie agencje. 

Które SEO jest najtrudniejsze? Wydawnicze?  

Trudniejsze jest to z branż afilicyjnych, tam jest bardzo duża konkurencja, ale to głównie walka o linki, by oszukać algorytmy. Tam też nikt nie przejmuje się domeną, jeżeli ją "spali", to kupi i postawi 10 kolejnych. Media nie mogą sobie na to pozwolić.  SEO wydawnicze jest bardziej skomplikowane, tu linki nie są tak istotne, bo portale są z zasady częściej cytowane. Tutaj musisz mieć nie tylko wiedzę techniczną, ale i rozumieć psychologię dziennikarzy, by wyjaśnić, co, jak i dlaczego mają robić oraz musisz rozumieć biznes, żeby przekonać decydentów do podjęcia projektów. W Polsce są może dwie agencje, które mają dobrze rozkminione SEO wydawnicze, bo też wywodzą się z wydawnictw. Rozumieją specyfikę pracy. Jeśli do wydawcy przyjdzie nawet najlepsza agencja, która zajmuje się Searchem, to przy tak dużym ruchu z Discovera oni efektów ich pracy nie zobaczą przez lata. A taka agencja nie rozumie jak działa Discover czy Google News. Discover to czarna magia dla 98% ludzi z szeroko pojętego SEO. 

Ile dziś zarabia się w branży SEO? Rekrutując SEOwców słyszałem naprawdę różne, także bardzo wysokie stawki.  

Zależy gdzie pracujesz. Agencje nie są najlepiej płatnymi miejscami. Ekspert z 10-15 letnim doświadczeniem wydawniczym u wydawcy jest w stanie zarobić 20 tys. złotych miesięcznie. Specjalista z 5 letnim doświadczeniem, myślę, że może bez trudu otrzymać 10 tys. Złotych. Można i więcej, ale wtedy poza stricte SEO takie osoby biorą na siebie dużo więcej tematów związanych z szeroko pojętym growthem. 

Czy jest różnica w SEO na polskim rynku, a tym np. w USA? 

SEO w Polsce jest dużo bardziej oparte na technologii, nasi rodzimi SEOwcy są lepiej wyedukowani, jeśli chodzi o techniczne SEO i narzędzia. Przeciętny specjalista w Polsce wie więcej niż w USA. Mniej boimy się eksperymentów. Jeśli w Polsce powiesz klientowi, że wygenerujesz mu np. 1000 artykułów i mrugniesz okiem, że będzie tam trochę AI, to wejdzie w to. W Stanach Zjednoczonych w takim momencie oni wstaną od stołu i będzie to koniec rozmowy. Nie ma dyskusji na ten temat.  

A co dzisiaj jest już passe w SEO?  

Poza dowalaniem stron słabymi linkami, myślę, że tzw. programatyczne SEO, czyli automatyczne generowanie dużej ilości podstron opisujących zagadnienia na dany temat np. 1000 zł netto ile to brutto, 1001 zł netto ile to brutto, 1002 zł netto ile to brutto i tak dalej. Działa to świetnie, ale raczej nie jest to coś, co powinni robić duzi wydawcy.   

Jeśli miałbyś zostawić szefów firm wydawniczych z jedną myślą, to co by to było. Żeby nie cisnęli SEOwców tak bardzo? 

Nie, myślę, że to zorientowanie na wynik powinno zawsze być, ale z umiarem i zdrowym rozsądkiem. Zostawiłbym ich z myślą, że nie ma ludzi nieomylnych. I gdy ktoś przychodzi do Was z rekomendacją, warto pytać “ale dlaczego tak?”.Otaczajcie się ludźmi, którzy często mają inne zdanie (wynikające z ich wiedzy), a nie takimi, którzy przybijają tylko piątki. 

A jak wyjaśniłbyś babci i dziadkowi, co robisz w pracy? 

Że zajmuję się marketingiem internetowym. 

A jak spytają, wnusiu, ale co to jest ten marketing internetowy? 

To powiem, że pomagam ludziom znaleźć różne rzeczy w internecie. 

 

Jakub Sawa to doświadczony ekspert digitalowy z ponad 25-letnim stażem w obszarze wzrostu organicznego i innowacji cyfrowych. Jako były dyrektor wzrostu organicznego (Organic Growth Director) w Agorze (Wyborcza.pl) oraz szef SEO w Ringier Axel Springer Polska, specjalizuje się w growth hackingu, SEO i e-commerce, nieustannie dzieląc się wiedzą ze społecznością (wydaje newsletter o SEO). Obecnie świadczy usługi konsultacyjne i wdraża innowacyjne rozwiązania dla swoich klientów.

Dołącz do dyskusji: Spowiedź SEOwca. "Presja walki o ruch wykańcza ludzi pracujących w portalach"

30 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
nieeeeeeeeeeee
Kto to SEO???
Jak doczytałem do miejsca, gdzie gość mówi, że ktoś tam ma skilla, to przerwałem lekturę.
23 4
odpowiedź
User
XYZ
Szkoda że dziennikarze nie rozumieją SEO, a SEO nie rozumieją dziennikarzy...
12 1
odpowiedź
User
Romuś
Serio tak trudno zrobić clickbajtowy tytuł?
Przecież wystarczy napisać:
"Nie uwierzycie co powiedziała gwiazda! Tylko u nas!"
Po czym pod koniec długiego artykułu dowiadujemy się, że nic nie powiedziała, bo nawet z gwiazdą nie rozmawiali.
Można też:
"Polityk xyz pójdzie do więzienia?"
Oczywiście dowiadujemy się, że o nic nie jest oskarżony, a chodzi o to, że jakiś anonim na Twitterze, napisał że xyz powinien siedzieć.
16 2
odpowiedź