„Fatalne zauroczenie” we współczesnych dekoracjach. Recenzja nowości SkyShowtime
Na SkyShowtime zadebiutował serial „Fatalne zauroczenie” będący uwspółcześnioną wersją słynnego filmu z Michaelem Douglasem i Glenn Close. Thriller z 1987 roku do dzisiaj cieszy się powodzeniem wśród nowych pokoleń widzów. Czy remake ma szansę przyciągnąć równie liczne grono odbiorców?
Z zapowiedzi twórców, Alexandry Cunningham („Dirthy John”) i Kevina J. Hynesa („Perry Mason”), wynikało, że serial skupi się na punkcie widzenia bohaterki, czyli Alex Forrest (w tej roli Lizzy Caplan).
Film z Michaelem Douglasem w roli Dana Gallaghera przedstawiał męską perspektywę, ukazując przy tym postać kobiecą jako osobę niezrównoważoną psychicznie, działającą destrukcyjnie na siebie i swoje otoczenie.
Puenta była następująca: Dan zbłądził, ale to nie jego wina, że miał pecha i trafił na tak zaburzoną osobę, jak Alex (Glenn Close). Ta uproszczona wizja relacji między kochankami miała zostać zmodyfikowana w serialu tak, aby nadać głębi motywacjom bohaterów. Czy to się udało?
Dwie osie czasu
Niestety nie do końca. Wielkim wyzwaniem jest przebrnięcie przez pierwsze odcinki, które grzeszą nudą, a nie perwersją i emocjami charakteryzującymi film. Wprowadzenie w akcję główną wydaje się rodzajem testu cierpliwości dla widza. Co prawda, od pierwszych minut poznajemy nową strukturę historii, tzn. wiemy, że Dan spędził 15 lat w więzieniu za zabójstwo Alex, a retrospekcje będą nas prowadziły przez cały okres od kiedy bohaterowie się poznali, aż do rozwiązania zagadki, czy to naprawdę Dan jest mordercą. Samo spotkanie Dana (w tej roli Joshua Jackson) i Alex (Lizzy Caplan), którzy pracują razem w prokuraturze w Los Angeles (Dan jako prokurator, a Alex w biurze wspierającym ofiary przestępstw), przedstawione jest w tak nieinteresujący sposób, że – na tym tle - dużo bardziej atrakcyjna wydaje się opowieść o Mike’u, czyli koledze Dana, jawiącym się jako tajemnicza i złożona postać.
To wszystko, co miało być nowe i atrakcyjne, sprawdza się jedynie na papierze. Wiemy, że bohaterowie poznali się około 2008 roku, ponieważ w tym czasie Dan rozmawia o głośnej sprawie Casey Anthony. Mimo uwspółcześnienia historii, wnętrza mieszkań, biura i sala sądowa stylizowane są nieco retro tak, że pierwsze fotosy z serialu, jak i zwiastun sugerowały estetykę rodem z końca lat 80. Zresztą nitka narracyjna, stanowiąca retrospekcję tym właśnie odróżnia się od czasów współczesnych, pełnych komputerów, smartfonów i aplikacji. W bieżącej osi czasu córka bohatera słucha akademickich wykładów o Jungu, które ewidentnie mają być warstwą dodaną, wzbogacającą serial i mającą dowieść, że jest „mądrzejszy” od filmowego oryginału.
Duet kochanków
Lizzy Caplan jako Alex jest mniej ekspresyjna niż Glenn Close, dzięki czemu początkowo wzbudza większe zaufanie. Caplan ma świetny warsztat aktorski, w jej przypadku minimalne gesty i mimika dają oczekiwany efekt tajemnicy. Przenikliwe spojrzenia bohaterki wywołują mocniejsze wrażenie niż krzyk i groźby. Z kolei Dan wydaje się facetem, któremu romanse w ogóle się nie przydarzają, więc przez większość odcinków jego mina mówi: „przepraszam, że to zrobiłem”. Ale co się właściwie wydarzyło?
W serialu podobnie jak w filmie wszystko zaczyna się od jednego weekendu, który na zawsze ma zmienić życie bohaterów. Wersja filmowa dzisiaj wydaje się nieco tandetna i zbyt ekspresyjna, mimo że w okresie, gdy film powstał, został zasypany licznymi nominacjami i nagrodami filmowymi. Nie sposób jednak nie odnieść dzisiaj wrażenia, że postaci napisane grubą kreską nie przedstawiały złożoności swojego charakteru, a jedynie jego przerysowany wycinek. Serial stara się zniwelować wszelką przesadę i nadmierne dramatyzowanie, ale różnie z tym bywa. Nuda też może zabić.
Nadmierne psychologizowanie
Wydaje się, że Alexandra Cunningham chciała stworzyć nowoczesny serial na bazie dobrze znanej historii, zreinterpretować ją na nowo, uwypuklić to, co film pominął. Można się domyślić, że chodziło o oddanie głosu kobiecie, poważne potraktowanie chorób psychicznych, zerwanie z wyobrażeniem, że to Alex jest czarnym charakterem rujnującym życie niewinnej rodzinie. Zadanie to jednak przerosło twórców, ponieważ ich pomysły pozostają w sferze deklaracji. Serial mówi nam o psychologii tylko tyle, ile wykładowca Ellen zdąży powiedzieć o Jungu.
Cunningham ma na swoim koncie produkcję „Dirthy John”, która mimo usiłowań nie wyszła z szufladki „tandetne true crime” i nie awansowała do przegródki „quality tv”. Tak samo wygląda sytuacja „Fatalnego zauroczenia”. Nie wiem też, dlaczego rok 2008 tak bardzo przypomina 1987. Sceny erotyczne, randki bohaterów są wiernie odwzorowane z wersji filmowej, z powodzeniem można porównywać konkretne kadry, żeby zauważyć ich symetrię.
Jeśli cenicie „Fatalne zauroczenie” sprzed lat, serial może zabić w was entuzjazm do tej historii. Jeśli jednak nie znacie oryginału, możecie zaryzykować seans. Nie będzie to niestety udana wyprawa w głąb ludzkich obsesji i namiętności.
Trzy odcinki serialu „Fatalne zauroczenie” dostępne są na SkyShowtime, kolejne co poniedziałek na platformie.
Dołącz do dyskusji: „Fatalne zauroczenie” we współczesnych dekoracjach. Recenzja nowości SkyShowtime