Rinke Rooyens: Bawi mnie szumne prognozowanie, że internet zabija telewizję. Przecież to nieprawda
- Setki razy słyszałem, że coś można zrobić trochę słabiej, ale dużo taniej, ale ja wiem, że to będzie widać, że produkt przestałby być premium. Stawiam na swoim i potem to widać na słupkach oglądalności - mówi producent Rinke Rooyens w rozmowie z Wirtualnemedia.pl o firmie Rochstar, realizowanych projektach, przyszłości telewizji, i pomyśle na zrobienie czegoś dobrego dla świata.
Wojciech Krzyżaniak: Aktualnie Rochstar realizuje kilka dużych projektów dla kilku telewizji. W ciągu wielu lat obecności na rynku pewnie to już ponad setka formatów. Dlaczego ciągle to muszą być pomysły kupowane za granicą? Przecież masz zespół kreatywnych ludzi i na pewno dalibyście radę stworzyć coś oryginalnego.
Rinke Rooyens, szef firmy Rochstar: Odpowiedź jest prosta: Polscy nadawcy od lat realizują tylko projekty już gdzieś sprawdzone, bo razem z samym pomysłem na program dostają narzędzia do marketingu. Mają dane o strukturze widowni programu, wiedzą jakie branże się przy programie reklamują, jakie międzynarodowe koncerny były sponsorami innych edycji na świecie, więc może i w Polsce dołączą do projektu itd. Poza tym, wszystko można wcześniej obejrzeć i bezpiecznie dopasować do swojej ramówki i ograniczyć ryzyko do minimum. A szkoda, bo przy okazji nie widzą tego, jakie dodatkowe korzyści mogliby odnieść w przypadku sukcesu autorskiego projektu. Również finansowe. Przykładem, że coś się zmienia może tu być choćby „Sanatorium miłości” TVP - już wiadomo, że będzie w kilku krajach. I to są realne pieniądze. Akurat to nie jest jakiś program z wielkim budżetem itd., ale już ktoś na świecie kupując ten program, pewnie zainteresuje się czy w Polsce nie ma innych fajnych pomysłów do kupienia.
Co prawda realizujecie formaty kupione, ale bardzo często wprowadzacie w nich zmiany i polskie wersje często różnią się od oryginału. Nie wytrzymujesz utrzymywania się w sztywnych granicach, czy nasz rynek jest na tyle specyficzny, że nie można przekładać tu formatów jeden do jednego?
Specyfika polskiego widza istnieje, i to prawda, że czasami – na co zresztą są przykłady – proste przeniesienie formatu się nie sprawdza. Ale zmiany, które my wprowadzamy do formatów wynikają przede wszystkim z naszych pomysłów na to, żeby były one jeszcze lepsze, albo ze specyfiki telewizji, dla której projekt jest realizowany. Często są to przecież formaty, które niezmienione realizowane są na świecie od kilku lat, a świat się zmienia.
Ale to nie jest pewnie proste do przeprowadzenia, bo właściciele formatu dbają o to, żeby był on taki sam na całym świecie. To istota formatu.
Pewnie, że dbają, ale to z kolei jest kwestia ich zaufania do mnie. Przez lata Rochstar zrealizował masę produkcji i nigdy nikogo nie zawiedliśmy – od 15 lat co tydzień moje programy gromadzą przed TV kilka milionów Polaków. Dlatego właśnie w czasie rozmów słyszę: no dobra, ufamy ci i zaryzykujemy zmianę, rób po swojemu”. I ja robię, a potem czasami okazuje się, że nasze pomysły są na tyle dobre, że zmiany zostają na stałe wprowadzane do formatu na całym świecie.
A ty zarabiasz dodatkowo na tantiemach.
Nie. Kiedy właściciel formatu akceptuje nasze zmiany i wprowadza je do projektu na stałe, to nadal jest to tylko jego własność. Ja nie dostaję od tych nowych pomysłów ani grosza. Mam wyłącznie satysfakcję, że jako producent zmieniłem coś na lepsze. Plus to, że w branżę idzie informacja, że kolejna wersja przygotowywana jest na podstawie polskiej wersji. Ale nie narzekam, bo dla mnie i dla firmy liczy się to, że dzięki temu budujemy coraz silniejsze zaufanie między nami a licencjodawcą. Łatwiej się wtedy negocjuje przy zakupie kolejnych formatów, czy przy wprowadzaniu zmian w innych wspólnie realizowanych projektach. W tej branży to bardzo dużo. Oczywiście szkoda tych ewentualnych tantiem, ale ich nie będzie dopóki nie zaczniemy produkować własnych rzeczy i ich sprzedawać. Dlatego też jeden z głównych celów Rochstar na kolejne lata to wejście we własne, autorskie formaty.
Poza tym, że sam kupujesz formaty i próbujesz nimi zainteresować naszych nadawców, Twoja firma realizuje również zlecenia zewnętrzne, czyli nadawcy zlecają Ci po prostu realizację formatów, które sami sobie znaleźli i kupili.
- Tak, to się zdarza. Tak było w przypadku choćby „Jak oni śpiewają” czy „World of Dance”. Wtedy Polsat uznał, że ten rodzaj produkcji pasuje akurat do naszego profilu. Wiadomo, że to u nas powstawały największe show, takie jak „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami” czy „Voice of Poland” - po prostu sprawdziliśmy się w podobnych projektach, więc to nam proponuje wykonanie usługi. Jak chcesz zrobić program który obejrzy się przez 10 lub 20, a nie 3 edycje, musisz to robić z kimś, kto ma ten know how. Ostatnio zaszła pewna zmiana, i jedna z telewizji ogłosiła coś w rodzaju przetargu. Kupili format dużego weekendowego show i zgłosili się do wielu producentów z konkretnymi pytaniami o produkcję. To ciekawa nowość również dla nas – pozwala przejrzeć rynek.
Jaki to program?
- Mogę powiedzieć tylko, że emisja planowana jest na wiosnę.
A ile teraz masz projektów w produkcji i takich, które już wiesz, że za chwilę ruszą?
- Z pewniaków są trzy wersje „Voice”, za chwilę będzie „Dance dance dance”, oczywiście „Taniec z gwiazdami”, dalszy ciąg „To był rok”, „Rinke. Na krawędzi”, „Rinke. Za zamkniętymi drzwiami”, które zaraz będzie do zobaczenia. I jeszcze dwa duże rozrywkowe projekty, z których jeden zależy od przetargu, o którym mówiłem, a drugi jest jeszcze tajemnicą.
Na ile angażujesz się osobiście w te wszystkie projekty? Jest ich naprawdę sporo, a niektóre z nich są przecież oparte na Tobie, jak „Rinke na krawędzi” czy nowy „Rinke za zamkniętymi drzwiami”. Nie możesz być wszędzie, chociaż jak Cię znam, to...
- Jak mnie znasz, to wiesz, że jednak jestem wszędzie. Taką mam naturę. Myślę, że to jest moja przewaga nad dużymi sieciami. Że na miejscu jest właściciel, który sam decyduje. Jak chcę mieć wysoką jakość, to ją mam – nawet jak kosztuje więcej. Setki razy słyszałem, że coś można zrobić trochę słabiej, ale dużo taniej, ale ja wiem, że to będzie widać, że produkt przestałby być premium. Stawiam na swoim i potem to widać na słupkach oglądalności. To czuwanie wcale nie musi oznaczać bycia non stop na planie. Rochstar jest dużą firmą, i zatrudniam dużo osób, które świetnie sobie dają radę ze wszystkim. Oczywiście przekazuję odpowiedzialność za projekty swoim ludziom, bo oni czując moje zaufanie rozkwitają, rozwijają się i nabierają pewności siebie. Ale myślę, że dla nich ważne jest poczucie, że jestem z nimi. To im daje więcej pewności.
Powiem Ci, że to jedna z większych moich zawodowych satysfakcji, kiedy oglądając jakiś nasz program widzę, że moi ludzie robią teraz rzeczy, na które ja nie wpadłem i pewnie bym nie wpadł, a są ewidentnie z naszego rochstarowego DNA. No, to jest świetne uczucie widzieć jak oni wszyscy się rozwijają.
Pamiętam jak kilka lat temu mówiłeś mi o pomyśle wprowadzenia do telewizji „Voice Kids”. Nie miałeś na to chętnego nadawcy, a Ty przekonywałeś mnie, że to będzie przebój. Uparłeś się i w końcu udało Ci się przekonać TVP. Nie wierzę, że chodziło tylko o pieniądze i pracę. Wielu producentów pewnie powiedziałoby: „no dobra, nie chcą tego, to szukamy dalej”, i już. A Ty łaziłeś z tym pomysłem i przekonywałeś. A przecież płacą Ci za entuzjazm, tylko za robotę.
- Bo ja po prostu nie chcę zajmować się nieważnymi sprawami. Na swoją pracę patrzę nie tylko jak na formę zarabiania pieniędzy. To jest ważne, ale jako firma jesteśmy w takimi momencie, że możemy myśleć do przodu, a nie tylko o bieżącym zarabianiu. Jak w coś uwierzę, to nie odpuszczam tak łatwo. Kilka razy miałem tak do tego stopnia, że zainwestowałem własne pieniądze, zrealizowałem program i dopiero wtedy udało mi się przekonać nadawcę. I zawsze był to sukces. Choćby „Rinke za kratami”. Byłem przekonany, że „Voice Kids” to wielki potencjał. I miałem rację.
A znalazłeś albo wymyśliłeś ostatnio kolejny taki pomysł, którego na razie nikt nie chce, a ty jesteś do niego tak przekonany jak do "Voice Kids" i będziesz przekonywał nadawców żeby Ci zaufali?
- Od dłuższego czasu myślę o dużym, z rozmachem zrealizowanym rodzaju talent show, którego tematem byłoby aktorstwo.
Myślisz, że ludzie będą chcieli oglądać aktorskie popisy amatorów?
- To nie chodzi o to, żeby oni na scenie się prezentowali jak w castingach do jakichś ról. Pamiętaj, że w Polsce dużo ludzi zna całe filmy od A do Z – nie widziałem tego nigdzie indziej. Jest cała masa tzw. kultowych scen z filmów czy seriali, które ludzie znają na pamięć i myślę żeby to wykorzystać. Mój pomysł to próby odtworzenia, nagrania jeszcze raz scen z „Misia”, z „Kilera” czy innych filmów kostiumowych, thrillerów. W tę stronę to ma iść, bo ludzie chętnie sobie przypomną te sceny, a widzowie i jury będą mieli masę powodów do komentowania, śmiechu czy kibicowania komuś. Będzie i śmiesznie, i poważnie i sentymentalnie. Jesteśmy na etapie rozmów i szukania partnera, który w to wejdzie. A jak wejdzie, to będzie miał sukces.
Oczywiście cała koncepcja i wszystko już przygotowane.
- Tak, tylko siadać i ustalać szczegóły. Jestem tak przekonany do tego pomysłu, że gotów jestem w niego zainwestować i zrealizować pilota. Mam nadzieję, że uda mi się przekonać którąś z głównych stacji. Oni coraz lepiej czują rynek i swojego widza, więc chyba jestem coraz bliżej.
Ostatnio chyba dużo realizujesz dla TVP.
Realizujemy produkcje dla wszystkich głównych stacji – w Polsacie mamy przecież „Dancing with the stars”, a na TTV za moment rusza „Rinke. Za zamkniętymi drzwiami”. Ale faktycznie, z TVP bez przerwy współpracuję od 16 lat. Naprawdę bez przerwy. Wiesz, to jest kwestia zaufania nadawcy do Rochstara i wzajemnie. W każdym sezonie jest przynajmniej jedna moja produkcja. I to mimo tego, że co kilka lat muszę tam od nowa budować swoje relacje, bo się u nich wszystko zmienia. Moje produkcje są tam regularnie właśnie dlatego, że przez te wszystkie lata, niezależnie od tego kto kierował TVP i niezależnie od tego kto konkretnie u mnie zamawiał jakąś produkcję, one zawsze były zrealizowane na najwyższym poziomie. A moja dziedzina, czyli duża rozrywka, to nie jest łatwa rzecz, za to łatwo tu o błąd. Dzięki naszemu doświadczeniu można mieć do nas zaufanie. A my z kolei potrafimy dopasować swoje produkcje specjalnie pod widza TVP, coś podpowiedzieć itd. To zawsze jest wspólna robota.
Myślisz, że długo jeszcze będziesz miał pracę realizując programy dla telewizji?
- Bardzo długo. Bawi mnie szumne prognozowanie, że internet zabija telewizję. Przecież to nieprawda. Jasne, zmieniają się nawyki, inaczej konsumuje się newsy czy ogląda seriale. Ale są formaty, w których telewizja króluje – np. duża rozrywka. To jak z oglądaniem meczu – inaczej smakuje na żywo, z kumplami, niż obejrzany po fakcie na komórce. Tak samo jest z show, chcesz to oglądać wtedy, kiedy cała Polska, siedząc z rodziną na kanapie. To rytuały, nawyki – szczególnie dojrzali widzowie lubią to, co działa, nie szukają na siłę zmian. Zwróć uwagę, że chociaż pojawiły się i rozwijają platformy VOD, czas spędzany przy telewizji wcale się nie skraca... .
Nawet się wydłuża.
- No właśnie. Bo ludzie w ten sposób spędzają wspólnie czas. Tylko, że ta rozrywka musi być tak zrobiona, żeby mógł ją oglądać i wnuczek, i babcia. Talent show jest tu świetnym przykładem, bo ci najmłodsi w większości oglądają już tylko fragmenty na YouTube. Ale jak im się ktoś spodoba, jak go polubią, to usiądą przy odcinkach na żywo, albo żeby zobaczyć jakiś występ zanim pojawi się w sieci. Telewizja taka jak jest dzisiaj ma jeszcze czas. Ale jasne, musi się zmieniać, i nie może - tak jak teraz jest coraz częściej - opierać się na ciągłych powtórkach. Musi coś proponować.
Twoim zdaniem czego jej teraz w Polsce brakuje?
- Dobrego popołudniowego i wieczornego talk show. Czegoś w rodzaju „Świat się kręci”, który realizowaliśmy dla TVP, ale może mieć inną formę. Chodzi o to, żeby się w programie mówiło. Ale nie o polityce, bo tego jest za dużo już w telewizjach informacyjnych. Mi chodzi o takie zwyczajne ludzkie rozmowy, które czasami zaciekawią, czasami rozbawią i pozwolą jakoś podsumować dzień.
To co radzisz?
- To nie musi być od razu coś w rodzaju show Jimmiego Fallona, bo nie mamy tylu gwiazd, na naszym rynku i nie mamy na rynku takich pieniędzy. Zwróć uwagę, że teraz po godzinie 17:00 wszędzie są te same scripted reality. Oczywiście one są bardzo tanie w produkcji, ale czemu wszędzie musi być to samo? Jestem przekonany, że jak ktoś zaproponuje „5 o'clock show” i złamie ramówkową rutynę, to na tym wygra.
Kwestią jest pewnie cena. To musi kosztować.
- Wcale nie. Jak to będzie 5 razy w tygodniu, to cena nie jest taka straszna. Szczególnie, że można taką godzinkę emitować kilka razy w ciągu dnia, dla różnych widzów. Można nie tylko nie tracić pieniędzy, ale nawet zarobić.
Skoro dla ciebie to takie proste, to dlaczego żaden nadawca nie chce zaryzykować?
- Bo mówią, że im wszystko gra tak jak jest. Że ratingi się zgadzają i nie ma co tego psuć. Tylko zobacz ile lat już ta ramówka stoi w miejscu i się nie zmienia. Zwróć też uwagę na pasmo po 22:00. To są już prawie same filmy. Dlaczego? Bo telewizje kupują je w pakietach. Są tam niezłe filmy i cała masa takich klasy c i niżej. Ale są po pierwsze tanie, a po drugie, skoro już je ktoś kupił, to teraz trzeba je gdzieś w tej ramówce upchnąć. Dlatego po 22:00 nie ma już praktycznie ciekawych propozycji.
I to jest jedyny problem?
- No nie. Ważniejszy jest ten, kto mógłby taki program prowadzić. To musi być osoba z wielką charyzmą i z wielkim wachlarzem zainteresowań. Z dużą wiedzą, ale również ktoś nie bojący się przyznać, że czegoś nie wie, że coś go zaskakuje. Może jakiś były naczelny gazety, ktoś kto potrafi przyciągnąć uwagę i być w tym wiarygodny. I w dodatku potrafi prowadzić rozmowę łącząc przy jednym stole ludzi z różnych dziedzin i z różnymi zainteresowaniami. Od celebryty do polityka. I chociaż pozornie mamy w mediach wiele osób, to znalezienie tej jednej, nie jest takie łatwe.
A nie dziwi Cię, że tak mało jest telewizji na żywo? A przecież dojdzie do tego, że telewizja, ta nadawana liniowo będzie potrzebna już tylko na żywo. Wszystko inne będzie można sobie oglądać w VOD.
- Trochę dziwi. Te godziny po 22 są jeszcze do wykorzystania. Bardzo zależy mi, żeby jakaś telewizja zdecydowała się na SNL. To świetny format, a największa inwestycja jest już zrobiona. Wszystko jest gotowe, żeby to grać. Pewnie, że mi brakuje telewizji na żywo w tygodniu, ale myślę, że telewizje dojdą do tego, i zaczną to robić.
Jesteś facetem po przejściach, masz różne życiowe doświadczenia, ale teraz ułożyłeś się ze sobą i jest Ci ze sobą dobrze. Czy dobrze mi się wydaje, że takie projekty jak „Rinke na krawędzi”, „Rinke za kratami” czy teraz „Rinke za zamkniętymi drzwiami” wynikają również z tego, że chciałbyś trochę się podzielić z innymi? Że nie wystarcza ci ten błyszczący świat celebrytów i pieniędzy, i chciałbyś zrobić po prostu coś dobrego dla innych?
- Nie chcę żeby to tak zabrzmiało. Wiesz, że kilku osobom poznanym przy okazji „Rinke na krawędzi” czy tych z więzienia udało mi się pomóc. Ale ja im tylko podałem rękę, czasami popchnąłem we właściwą stronę. Oni to wszystko musieli zrobić sami. I pewnie, że się cieszę, że to się tak rozwija. Ale szczerze przyznam, że to przyszło później, jakoś naturalnie, kiedy poznawałem tych ludzi. Zaczęło się od zwykłej ciekawości. A na ekran w „Rinke za kratami” trafiłem trochę jednak z konieczności, bo ktoś w tym więzieniu musiał się dać zamknąć, a ci, którym proponowałem prowadzenie programu, mieli różne zobowiązania itd. Musiałem sam. Ale nie żałuję. I jasne, w jakimś momencie, kiedy przez lata robisz rozrywkę i wiesz, że umiesz robić telewizję – przychodzi moment, kiedy chcesz pójść dalej. Użyć tej telewizji w wyższym celu.
I tak właśnie zrobiliśmy. Odwróciliśmy kamerę z „shining floor” na tematy zupełnie inne – trudne. Dotykamy emocji, których nie ma na co dzień w tv – choroby, śmierci, uzależnień. Te tematy nie są kolorowe, ale są ważne, bo są ludzkie. I stąd kolejna seria: „Rinke. Za zamkniętymi drzwiami”, do obejrzenia w TTV już w październiku.
Jest tam np. odcinek, w którym wchodzimy do hospicjum. Jakoś wierzę, że takie obrazy w telewizji, mądrze zrobione, pomagają nam oswajać tematy, których wszyscy boimy się najbardziej. Śmierć, utrata najbliższych. Starość. Opieka czy samotność. Dla mnie osobiście ten materiał jest chyba najważniejszy – każdy z nas, dorosłych, kto żegnał swoich rodziców, mierzy się z tymi uczuciami. Siła ludzi, pacjentów, których tam poznałem, mądrość pracowników – to wszystko pomogło mi się zatrzymać, przeżyć to naprawdę, pomogło godzić się z koleją rzeczy. Myślę, że dla wielu widzów to może też być ważne.
Masz duszę społecznika. Coś jak człowiek z misją?
- Bez przesady, ale mam jeden pomysł, który myślę, że uaktywniłby wiele osób w wolontariacie. Zauważyłem, że część problemu leży w tym, że nie ma w Polsce instytucji, miejsca które zajmuje się ogólnie wolontariatem. To jest rozproszone i każdy sam musi dotrzeć do konkretnej grupy czy fundacji zajmującej się czymś. Ale nie ma miejsca do którego można przyjść i powiedzieć, chciałbym zostać wolontariuszem, i ktoś mi podpowie co mogę robić, pokaże mi różne możliwości. I pomyślałem sobie, że warto stworzyć jakiś duży projekt, program wspierający wolontariat. Na wzór systemu paypal. Taki program gromadziłby instytucje które chciałyby się dołożyć, a wolontariusze za swoją działalność dostawaliby punkty, które mogliby realizować u partnerów takiej sieci. Niech to będzie zniżka na paliwo, zniżka na bilet do kina itd. Coś, dzięki czemu ci wolontariusze poczuliby się docenieni, a przy okazji sponsorzy mogliby poprawiać swój wizerunek.
Świetny pomysł.
- Wiem, że trzeba go jeszcze zderzyć z ludźmi, którzy zajmują się NGO-sami na co dzień, znają się na tym. Ja znam się na tym, jak to opowiedzieć. Znasz mnie i wiesz, że nie odpuszczę.
Wracamy ciągle do telewizji, ale czasy są już teraz takie, że jak masz możliwości i świetne pomysły, to nie potrzebujesz telewizji. Kilku scenarzystów i reżyserów już uznało, że nie muszą pracować pod marką telewizji i robić na jej konto. Potraktowali swoje nazwisko jako markę, robią swój program czy serial i zarabiają na nim publikując w sieci czy na platformie VOD. Czy ty byłbyś gotów dzisiaj zaryzykować i zrobić własny niezależny show i "sprzedawać go" w sieci?
- Na razie to się dzieje tylko w wielkim świecie, w którym są większe budżety i większe możliwości zarobienia na produkcjach. Tam są też wielkie koncerny, które się tym zajmują. Powstają nowe, potem się łączą i są coraz silniejsze. A u nas co? U nas każdy chce mieć swoje VOD. Choćby małe, ale swoje własne. I dlatego żadna z tych naszych platform nie jest na tyle silna żeby móc robić samodzielnie duże produkcje. Ciągle się dzielą i mnożą, a przecież Polacy nie będą płacili dziesięciu abonamentów za dziesięć platform, skoro w każdej z nich jest jeden oryginalny produkt, a reszta to archiwum telewizji. Bez sensu z tymi podziałami. Nikt na tym nie wygra. Jeśli nadawcy chcą przeżyć to VOD.TVP, Ipla i PlayerPL muszą się połączyć. Zwłaszcza, że to jest łatwe do rozliczeń itd., bo każde kliknięcie można policzyć. Powinny się też przyłączyć inne media tworzące VOD. Ale nie mogą się połączyć, bo za każdym stoją duże ambicje.
W ub.r. firma produkcyjna Rochstar osiągnęła 52,13 mln zł przychodów sprzedażowych (57 proc. więcej niż rok wcześniej) oraz 3,78 mln zł zysku netto (wobec 2,32 mln zł w 2017 roku).
W sprawozdaniu z działalności firmy wyliczono, że wyprodukowała w ub.r. m.in. programy „Taniec z Gwiazdami - Dancing with the Stars”, „Story of my Life” i „World of Dance” dla Polsatu, „The Voice of Poland”, „Kocham Cię Polsko” i „The Voice Kids” dla Telewizji Polskiej, „Drzewo Marzeń” dla TVN, „Rinke. Na krawędzi” dla TTV oraz „SNL Polska” dla Showmaxa. Ponadto zrealizowała dla Narodowego Banku Polskiego przedstawienie „100 lat niepodległości” (wartość całorocznego zlecenia dla NBP wyniosła prawie 6 mln zł).
Dołącz do dyskusji: Rinke Rooyens: Bawi mnie szumne prognozowanie, że internet zabija telewizję. Przecież to nieprawda