Pierwszy wywiad Piotra Żaka. „Ludzie muszą wiedzieć, kto zarządza Polsatem i co myślę”
Piotr Żak, syn Zygmunta Solorza i prezes Telewizji Polsat, w swoim pierwszym wywiadzie w życiu opowiada nam szczerze o sobie, biznesie telewizyjnym od kuchni i walce o Polsat, którą śledziła cała Polska. – Zależy mi, by ludzie w końcu wiedzieli, kto zarządza firmą i co myśli – mówi w ekskluzywnej rozmowie z Wirtualnymi Mediami.

Gotowy?
Przyzwyczaiłem się już do nagrywania mnie, choć zazwyczaj dyktafony nie leżą na stole, tylko są schowane.
To naprawdę Twój pierwszy wywiad w życiu?
Tak.
Jak to możliwe?
To była decyzja rodziców, którzy zdecydowali się mocno dbać o naszą prywatność. Dlatego mam inne nazwisko niż tata, a moich zdjęć nie ma na socjalach. Mi to odpowiadało, nie lubię być w centrum uwagi. To nie jest mojej naturze, więc ten układ mi odpowiadał.
Dlaczego akurat teraz zdecydowałeś się wyjść z cienia?
Nadal zależy mi na tym, by nie być osobą mocno rozpoznawalną medialnie, ale jednocześnie jako prezes Telewizji Polsat mam poczucie obowiązku wobec pracowników i akcjonariuszy. Zależy mi, by wiedzieli, kto zarządza firmą i co myśli. Na co dzień nie jestem w stanie tego przekazać do wszystkich zainteresowanych.
Pomysł rodziców się udał. Jak wpiszę „Piotr Żak”, to wyskakuje albo Twój brat, albo Twoje zdjęcie z dzieciństwa na trybunach z tatą i pojedyncze aktualne zdjęcia. Informacji, poza ogólnikami, brak.
(Śmiech). Pamiętam to zdjęcie, to było kilkanaście lat temu. Faktycznie, wyglądam nieco inaczej niż tradycyjny prezes, choć od tamtego zdjęcia się zmieniłem. Będę pojawiał się częściej publicznie, ale nadal z poszanowaniem prywatności.
Ile masz lat?
33, rocznik 1992.
A ile miałeś, gdy zacząłeś pojawiać się w strukturach Polsatu?
W 2016 roku dołączyłem do Rady Nadzorczej Telewizji Polsat, więc 24. Wtedy podjęliśmy wspólnie z rodziną decyzję, że będę przygotowywany do tej roli. Jednak na początku to było głównie poznawanie i zrozumienie firmy.
Czyli wtedy mogłeś popatrzeć, ale jeszcze nic nie dotykać, żeby nie zepsuć?
Trochę tak. Patrzyłem, jak ten biznes z 30-letnią historią wygląda od środka, spotykałem się, słuchałem i chłonąłem, ale równocześnie prowadziłem własne biznesy. To mi pomogło, bo osobista odpowiedzialność za wynik od początku do końca uczy kompletnie innych zachowań.
Sebastian Kulczyk dostał od taty 100 tys. zł na swój pierwszy biznes. U Ciebie było podobnie?
Zawsze miałem wsparcie finansowe i merytoryczne od taty czy jego menedżerów. Firmę jednak zbudowałem od początku tak, żeby była niezależna.
I co to były za biznesy?
Kocham świat wirtualny: internet, gry komputerowe, fora internetowe to rzeczy, na których wyrosłem i w których czuję się dobrze. Założyłem agencję influencerską i spółkę Frenzy, która produkowała content gamingowy w internecie. Po jakimś czasie przenieśliśmy te treści do telewizji, żeby zobaczyć, jak się sprawdzą. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem, jak wielka jest różnica między światem telewizji i internetu. To, co Polsat zbudował przez ostatnie 30 lat, nie odpowiadało widzowi młodszego pokolenia, którego ja znam z internetu. Tu było pole do synergii.
Agencja infelucnerska bez konta na Instagramie? Musisz mieć jakieś konto incognito.
Tak, oczywiście teraz takie już mam. Gdy wróciłem do Polski ze studiów za granicą to ich brak był realnym ograniczeniem biznesowym, bo w moim pokoleniu duża część komunikacji biznesowej odbywa się tam.
Co się stało z tymi biznesami?
Spółkę Frenzy kupił ode mnie kanadyjski fundusz. To była świadoma decyzja, gdy zdecydowałem się zaangażować w pracę w Grupie Polsat na 100%. Nie mogłem równocześnie prowadzić konkurencyjnych biznesów.
I za ile ją sprzedałeś?
Nie mogę ujawniać takich danych, ale były to solidne pieniądze.
Jak wchodzi się do firmy jako prezes, który jest „synem taty właściciela-założyciela”? A do tego taki „młodziak”.
Ciężko. Ludzie nie powiedzą ci tego wprost, bo nie wypada, ale zauważysz, że nie szanują ciebie czy twoich decyzji. I wtedy w pierwszej kolejności musisz pokazać, że niezależnie od tego kim jesteś, nadajesz się do tego i rozumiesz ten biznes. Jednocześnie tutaj wszyscy mnie znają od lat, wiedzą, jakie mam doświadczenia i wiedzieli, że byłem przygotowywany do tej roli od dawna, więc pod tym względem to nie było dla nich zaskoczenie, tylko naturalna kolej rzeczy.
Trochę jak w Harrym Potterze, który od małego miał przepowiednie swojego powołania. U Ciebie od małego było pisane, że skończysz w Polsacie.
Faktycznie, choć nikt się nie spodziewał, że w tej mojej przepowiedni na koniec wydarzą się takie rzeczy, jak przez ostatnie pół roku. Ale poza tym wszystko szło zgodnie z planem. W naszej układance jest jeszcze mój starszy brat, ale on jest zaangażowany bardziej w tematy telekomunikacyjne, a ja od zawsze miałem ciąg medialny i internetowy, więc podzieliliśmy to naturalnie pod względem naszych zainteresowań.
Mocno różnisz się od taty pod względem zarządzania?
Ojciec nauczył mnie bardzo dużo. Zawsze podziwiałem jego instynkt. Ale w zarządzaniu firmą mam kompletnie inny styl. Myślę, że to kwestia pokoleniowa. Wiele decyzji zapada po wspólnych dyskusjach. Nie podejmuję pochopnych decyzji, lubię zbierać informacje z wielu stron i mam wrażenie, że ludzie to doceniają, bo mogą być wysłuchani, nawet jeśli na koniec dnia zdecyduję tak, jak uważam za słuszne. Nauczyłem się tego w kulturze amerykańskiej, która w Polsce w latach 90. w ogóle nie funkcjonowała. To było twarde jednoosobowe zarządzanie i kompletnie inne podejście, które nie sprawdza się w dzisiejszych czasach.
A ty jesteś bardziej człowiekiem od mediów czy zarządzania? Pasjonujesz się nimi? Czy nie jest tak, że w Polsacie jesteś z rozpędu, bo „tak miało być”?
Na koniec dnia jako prezes spółki jestem odpowiedzialny za wynik, który dostarczamy akcjonariuszom i z tego jestem rozliczany, dlatego muszę uważać, żeby nie dać się całkiem pochłonąć tej pasji, którą mam. Mógłbym cały dzień spędzić na planie, gdzie powstają nasze produkcje. Chciałbym, ale nie mogę, bo jako prezes zarządzam procesami decyzyjnymi, budżetami, kosztami, ludźmi i Excelem. I to jest spójne z moim wykształceniem, czyli ekonomią, zarządzaniem i matematyką. To fajny mix.
W Polsacie dziś jest więcej takiego konserwatywnego podejścia, czy tego bardziej „Twojego”?
Im jesteś wyżej w strukturze, tym większą „konserwą” jesteś, ale zauważyłem, że nawet osoby przyzwyczajone do starszego stylu zarządzania dobrze przyjmują to nowoczesne podejście. Potrzebują czasu, by się przyzwyczaić, ale zauważają, że mogą sami zaproponować rozwiązanie i nikt nie zabierze im uznania lub nie skrytykuje. To proces, ale powoli idzie do przodu. Jak przychodziłem do spółki, to było 80% starego, sztywnego myślenia w stylu: nie wychylamy się, działamy zgodnie z procesami, nie ryzykujemy. Teraz te proporcje się odwróciły. Ludzie nie boją się mówić, co myślą i dzielą się swoją wiedzą. Kiedyś tego nie robili, bo wierzyli, że im więcej mają wiedzy unikalnej dla siebie, tym trudniej będzie ich zwolnić, bo będą potrzebni. Takim myśleniem nie pracuje się dla spółki, tylko dla siebie, a mnie rodzice uczyli, by zawsze pracować dla „rodziny”, czyli Polsatu.
Mocno się czepiasz?
Rola prezesa wymaga, by z umiarem móc czasami zejść na sam dół, wyłapywać rzeczy i dawać ludziom motywację, by sami mogli to robić. Mam anegdotę, która sporo mówi o kulturze organizacji. Kiedyś w przeciągu dwóch tygodni dostałem do podpisu trzy razy ten sam dokument. Uparłem się, że prześledzę jego drogę od początku: kto go akceptował, jakie były jego losy, ile osób było w to zaangażowanych. Zszedłem „na sam dół” procesu i okazało się, że nie tylko ja musiałem akceptować go trzy razy, ale na każdym etapie od kierownika produkcji po inne osoby każdy musiał obsługiwać ten sam dokument trzy razy w różnych systemach. Pytam, czemu my nie możemy z tym czegoś zrobić, bo to przecież bez sensu. Usłyszałem, że „przecież my tak robimy od 10 lat”. To moment, w którym zastanawiasz się, dlaczego nikt nie uznał, żeby coś z tym zrobić.
Jesteś „panem prezesem”, ludzie Cię raczej unikają?
Taka była przez lata kultura firmy. Jak pan prezes o coś prosi, to wszyscy stają na baczność. Z jednej strony to wygodne, ale z drugiej prowadzi do tego, że ludzie boją się mówić, żeby tylko nie podpaść prezesowi, a nikt nie ma przecież zawsze racji. Staram się to umiejętnie wypośrodkować.
Co Cię wkurza?
Jak mnie ludzie okłamują i nie mówią, co się dzieje naprawdę. To był też jeden z powodów, dla których zostałem prezesem Telewizji Polsat. Stworzyło się otoczenie ludzi, którzy przez lata budowali swoje wpływy i grupy wsparcia, żeby zawsze się ze sobą zgadzać. Tata był mniej obecny, skupiał się na innych rzeczach i wokół niego wyrosło dużo osób, które myślały, że teraz to one są najważniejsze na świecie. Dlatego zdecydowaliśmy, że ja wejdę do spółki i ukrócę tego typu zachowania. Mamy być jedną rodziną, a nie kilkoma rodami konkurującymi ze sobą.
Znasz korytarzowe nastroje w firmie?
Jak możesz się domyślać, ostatnie sześć miesięcy było ciężkie i zmieniło dynamikę współpracy wśród pracowników i zarządów. Wszyscy czekamy na zakończenie sporu.
I co im powiesz?
Nie dziwię się ludziom, to normalne, widzę te obawy i je rozumiem. Staram się uspokajać na tyle, na ile to możliwe. Takie sytuacje się zdarzają, ale najważniejsze, żebyśmy wewnętrznie wiedzieli, że podążamy w określonym kierunku.
Jeśli miałbyś przypisać sobie jedną emocję, która opisze te sześć miesięcy, to jaka byłaby dominująca? Złość, smutek, rozczarowanie, determinacja?
W kontekście biznesowym absolutna mobilizacja.
A osobistym?
(Po dłuższym zastanowieniu – red.). Gigantyczny smutek z powodu tego, co się wydarzyło i z tego, w jaki sposób obcy ludzie byli w stanie wbić klin między tak bliską rodzinę, jaką byliśmy i mam nadzieję kiedyś będziemy. Popatrz na wywiady z moim tatą z ostatnich 30 lat, on zawsze mówił, że najważniejsza jest rodzina i chce to wszystko wspólnie z nią prowadzić, by zbudować dziedzictwo naszej rodziny. No ale jesteśmy w miejscu, w którym jesteśmy.
Nie myślałeś, żeby to rzucić i skoro Ciebie nie chcą, to nie być prezesem Polsatu?
Absolutnie nie, nigdy. Pod tym względem mam charakter po ojcu i nie odpuszczam, szczególnie, gdy widzę, że dzieje się coś złego. Mój tata jest krzywdzony i nie zostawię go z ludźmi, którzy go otoczyli i nie mają na uwadze jego najlepszego interesu, tylko sami chcą na tej sytuacji skorzystać. Będę tutaj tak długo, jak się da, żeby utrzymać to, co stworzył i dbać o jego wizję. To jest moja odpowiedzialność.
A nie jest tak, że jesteś jeszcze prezesem Telewizji Polsat tylko dlatego, że przez różne formalne zawiłości nie można cię łatwo odwołać? Tam, gdzie to było możliwe, nie ma już Ciebie i brata.
To jest konflikt między wizją, którą przez lata budował ojciec a jego obecnym otoczeniem, które mówi „nieważne co budowałeś, teraz to my decydujemy. Jak będziemy kogoś chcieli na prezesa, to będziemy chcieli, jak nie to nie. Jak będziemy chcieli mieć kandydata na prezydenta, to go będziemy mieli”. Na szczęście tata mądrze zbudował strukturę, która zabezpiecza nas przed tego typu wpływami, a on na swoje nieszczęście znalazł się pośrodku tego.
Trochę uciekasz od odpowiedzi. To jak to jest z tym prezesem Polsatu, jest spokój czy nie ma spokoju?
Nie ma. Wiesz, ile było prób odwołania mnie ze stanowiska?
Ile?
Przynajmniej 30.
Ile?!
No właśnie. A wiem, że zaraz będą kolejne. Niedługo zgromadzenie wspólników Telewizji Polsat, na którym nie pojawi się mój tata, a zamiast niego będą „jacyś” ludzie powołujący się na „jakieś” pełnomocnictwa, którzy podejmą próby oceniania, czy się nadaję na to stanowisko i finalnie kolejna próba odwołania. Te działania są nieetyczne, a czasami nielegalne. Staram się je jednak oddzielić od bieżącej działalności Telewizji. Powtarzam – spór to jedno, a działalność firmy to drugie.
Czyli może faktycznie jest tak, że prezesem jesteś jeszcze tylko dlatego, że formalnie tata bądź jego otoczenie nie może Cię łatwo i szybko odwołać. Trudno musi się pracować, wiedząc, że ludzie tylko czekają, by wbić nóż w plecy.
Część ludzi. Jestem przekonany, że osoby którym zależy na Telewizji oraz dobru ojca wspierają mnie i moje rodzeństwo. Ta sytuacja jest niedobra dla organizacji. Dlatego tak ważne jest dla mnie, by jak najszybciej rozwiązać konflikt, który – nie ukrywajmy – istnieje.
To jakie jest rozwiązanie? Co jest metą dla dzieci Zygmunta Solorza?
Takie, jak zaplanowaliśmy wspólnie z ojcem cztery lata temu, czyli my rodzinnie będziemy uczestniczyć w spółkach z poziomu rad nadzorczych, a do bieżącego działania będziemy powoływać kompetentnych menedżerów i ich nadzorować. Ja, ojciec, mój brat i siostra oraz dwie osoby, które współpracują z nami od 30 lat i są takim rodzinnym zespołem. To najlepsze rozwiązanie dla organizacji tej skali. To był plan, ale gdzieś po drodze coś poszło bardzo nie tak.
Co?
W otoczeniu ojca jest grupa osób, która chce wykorzystać sytuację, a do tego potrzebne im jest podzielenie rodziny.
Kto?
Jesteśmy w sporze prawnym i nie chcę tu wskazywać nikogo konkretnie. Ale po tylu miesiącach pracy dziennikarzy śledczych nazwiska nie są już tajemnicą.
Dlatego przyspieszyliście procedurę uruchamiające sukcesję 2 sierpnia 2024 roku?
My nic nie przyspieszyliśmy, to było zaplanowane od 20 lat. Tu nie ma nic nowego.
Twój tata w wywiadzie dla „Forbesa” mówił co innego.
Jestem już trochę znieczulony na próby oczerniania mnie i rodzeństwa. Zależy mi jedynie na tym, żebyśmy mieli produktywny spokój, który pozwoli iść do przodu, bez tej atmosfery, w której wszyscy się czegoś obawiają. Każdy, kto zna mojego tatę, wie, że słowa pisane w różnych komunikatach czy wywiadach nie są jego słowami.
„Niegotowi i niewdzięczni” o swoich dzieciach brzmi mocno.
W styczniu 2024 dołączyłem do zarządu Polsatu – to była wspólna rodzinna decyzja. Wszedłem w bezpośrednie zarządzanie biznesem, że uspokoić sytuację w stacji i przyspieszyć jej rozwój. Po trzech miesiącach widać już było zmiany na lepsze. A w czerwcu mieliśmy na koncie kilka kamieni milowych – od ukrócenia politycznego skrętu, po uporządkowanie ramówki. Dziś, po ponad roku, stacja ma najlepsze wyniki oglądalności i finansowe od lat. To są fakty, które dość dobrze odpowiadają na pytanie, czy jest się gotowym. Nagle, gdy w sierpniu niektórzy zrozumieli, że nie dopuszczę do nadużyć i że nie zrobią z telewizji swojego politycznego kapitału, to zaczęli mnie atakować, licząc, że może coś jeszcze ugrają.
Wiesz o co chcę Cię zapytać niemal każdy Polak, który śledził wasz polsatowo-rodzinny spór?
Pewnie, czy oglądałem „Sukcesję”? (śmiech)
Dokładnie.
Widziałem dwa pierwsze sezony. Bardzo dobry serial, choć z doświadczenia mogę powiedzieć, że życie pisze mocniejsze scenariusze. Jeden z dziennikarzy zestawił mnie zresztą z niektórymi postaciami z tego serialu, choć niezbyt trafnie.
To kim jesteś w tej układance?
Sobą. Natomiast zostałem porównany do młodszego syna Romana, ale ja nim zdecydowanie nie jestem, choć każdy ma w sobie cechy z różnych bohaterów.
Czy masz poczucie, że to wszystko jest jeszcze do odkręcenia? Stan na dziś jest taki, że jesteś prezesem, ale nie wiadomo jak długo, a tata was wydziedziczył.
Żeby być precyzyjnym, to stan prawny jest taki, że nikt nas formalnie nie wydziedziczył, bo jest oczekiwanie na wyrok, który może pojawić się w każdej chwili, a każda strona ma swoją wersję. Zachowanie otoczenia mojego ojca jest desperackie i destruktywne. Natomiast tak, myślę, że to jest do odkręcenia. Ja nie mam żadnego konfliktu z moim tatą. To nie jest konflikt między nami i warto to podkreślić. Jestem pewien, że gdybym mógł z nim usiąść sam w pokoju na godzinę, to byśmy to wszystko wyjaśnili i rozwiązali.
To czemu nie zadzwonisz i nie powiesz „hej tata, pogadajmy”.
Bo nie mogę. Ostatni raz sam na sam na żywo rozmawialiśmy w sierpniu zeszłego roku. W naszej ocenie otoczenie ojca odcięło go od możliwości kontaktów. Nie dopuszczają do spotkań czy rozmów z nim one-to-one. Nikogo. Dzieci, wieloletnich współpracowników.
Kiedy ostatni raz się widzieliście?
Ostatni raz rozmawialiśmy pod nadzorem w marcu. Poszedłem, bo chciałem spotkać się z tatą, ale wokół niego były osoby, które mówiły, czego ojciec rzekomo chce, a czego nie chce.
Nie możesz pójść do jego gabinetu, gdy jest w firmie? Podobno bywa regularnie.
Bywa, ale za zamkniętymi drzwiami i z ochroną pomiędzy nami.
To absurd.
Wiem. I bardzo współczuję pracownikom, którzy naprawdę są niesamowitymi osobami i jedyne, co chcą, to budować coś fajnego, a nie martwić się, co to będzie.
A Ty masz osobistą ochronę?
Tak, to kwestia stanowiska, na którym jestem i bezpieczeństwa. Różne historie mojego brata, który zawsze był bardziej publiczny niż ja, pokazały nam, że to konieczne.
Co czuje syn, który wie, że miał przejąć wszystko wraz z rodzeństwem, a potem czyta, że ojciec go wydziedzicza?
Nic, bo wiem, że to nie są słowa mojego taty. Nie mam do niego żadnego żalu, po prostu się o niego martwię. Chciałbym, żeby był z nami i miał swobodę w tym co robi i z kim rozmawia. To kompletna bzdura, że to jest konflikt między dziećmi a ojcem. I wie to każdy, kto choć trochę zna mojego tatę. To konflikt pomiędzy ludźmi, którzy chcą go wykorzystać i tymi, którzy chcą go chronić. Prawda jest taka, że zarządzanie takim biznesem to nie łatwy prezent ani zabawa, ale odpowiedzialność i praca, do której ojciec nas przygotowywał przez lata. Przygotował nas także do tego, żeby radzić sobie z takimi atakami na rodzinę z zewnątrz. Więc stajemy i walczymy.
Masz poczucie, że jako prezes telewizji masz pełnię decyzyjności i sprawczości?
Tutaj pomaga mój styl zarządzania, dużo konsultuję i gram zespołowo, więc wiele decyzji jesteśmy w stanie wypracować, nawet jeśli się ze sobą nie zgadzamy. Przez moje pierwsze sześć miesięcy ludzie zobaczyli, że rozumiem ten biznes i naprawdę działam w najlepszym interesie firmy, a nie robię jakieś dziwne rzeczy na boku.
Twój tata to przewodniczący rady nadzorczej, jego żona Justyna Kulka jest wiceprzewodniczącą. Do zarządu niedawno wszedł związany z nimi Wiesław Walendziak. Czy taki układ nie paraliżuje prac firmy?
To wpływa na zarządzanie firmą, ale powtarzam, staramy się by spór był jak najdalej od bieżącej działalności firmy.
To – parafrazując klasyka – kto jest szefem kogo?
W takich przypadkach odsyłam do umowy spółki, która mówi, że zarząd podejmuje decyzje trzyosobowo, w tym każdorazowo obowiązkowo z prezesem zarządu w składzie. W praktyce oznacza to, że żadna decyzja w telewizji nie dzieje się bez mojej zgody.
A dlaczego Wiesława Walendziaka nie ma jeszcze w KRS jako członka zarządu? To opóźnienie w aktualizacji, czy z kolei ty blokujesz tutaj coś jako prezes?
To sytuacja natury prawnej. Przypominam, że na nasze spółki są nałożone zabezpieczenia sądowe, więc niektóre zmiany są niemożliwe do przeprowadzenia.
To jest w tym zarządzie czy nie jest? Na stronach Polsatu jest wymieniony, w KRS nie.
Ustaliliśmy, że działamy i funkcjonujemy dla dobra spółki..
Z Twojej perspektywy, dobrze czy źle, że TVN nie zmienił na razie właściciela?
To oczywiście byłaby duża zmiana, ale tak długo, jak jest to prywatna telewizja, która stanowi dla nas zdrową konkurencję, to dla mnie nie ma to większego znaczenia. Walczymy o klientów, to napędza rozwój, biznes i innowacje. Patrząc na to w ten sposób, być może lepiej byłoby, gdyby ktoś to przejął i zaczął wprowadzać nowe pomysły, zmiany, a my musielibyśmy robić z tego powodu jeszcze więcej, by być konkurencyjni. A tak, będziemy się „bić” tak, jak zawsze. I to też jest w porządku.
To może warto spojrzeć na to inaczej. Nowa unijna komisarz ds. konkurencji chce liberalizacji przepisów antymonopolowych, aby europejskie firmy mogły skuteczniej rywalizować z amerykańskimi. Czy jeśli pojawią się sprzyjające warunki prawne, to Polsat powinien rozmawiać o połączeniu z TVN? We Francji czołowe stacje komercyjne o tym myślą.
Między Polsatem a TVN-em czy innymi nadawcami treści jest wiele synergii, które można by wykorzystać. Od wspólnych platform streamingowych, przez optymalizację kosztów produkcji, po współdzielenie studiów czy zasobów jak kamery i wozy transmisyjne. Nie zamykam się na żadną współpracę z kimkolwiek, bo tego typu optymalizacje mogą być korzystne dla wszystkich. Jednocześnie wierzę, że to konkurencja najbardziej napędza rozwój. Na dziś to pytanie czysto teoretyczne, bo nie mamy magicznej kuli i nie wiemy, czy te przepisy zostaną zliberalizowane.
Oglądasz Polsat?
Oczywiście. W biurze mam włączony Polsat News, a prywatnie kocham Polsat Café i życiowe dramaty w stylu „Gry małżeńskie” i tego typu programy.
Zawsze możesz powiedzieć, że to „do pracy”.
(Śmiech) Dokładnie tak, to oficjalna wersja. Natomiast już poważnie, tego typu programy są największym koniem pociągowym każdej telewizji. To one swoją skalą budują oglądalność. Wszyscy oczywiście mówią o „Tańcu z gwiazdami” i innych flagowcach, ale to są dwie godziny, a w ciągu doby mamy jeszcze pozostałe 22 do wypełnienia.
Na myśl o jakim programie z Waszego portfolio robi ci się cieplej na sercu?
Jedną z moich pierwszych decyzji było przywrócenie „Awantury o kasę”. Wszedłem na spotkanie i mówię: „Pamiętam, że jak byłem dzieckiem to najlepszym show była “Awantura o kasę” – musimy to przywrócić”. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki wewnętrzny opór napotkałem: że teleturnieje są już passę, że ludzie tego nie lubią. Rodził się w bólach, ale potem wszyscy się przekonali i dobrze przy tym bawili. Znasz wyniki?
Dokładnych nie, ale generalnie wiem, że hit. Uderzyła w nutę nostalgii i ludzie o tym mówili.
To jeden z najlepiej oglądanych programów. Wywołał dokładnie taki efekt, jakiego oczekiwałem. To ciekawy przykład, który pokazuje, jak trzeba robić dziś telewizję. Z jednej strony dbać o starzejącą się widownię, na którą zadziała nostalgia. A z drugiej pozyskiwać młodych widzów, którzy są kompletnie inni. I trzeba znaleźć balans pomiędzy nimi, dlatego np. od samego początku forsowałem wprowadzenie na nasze anteny influencerów np. do Tańca z gwiazdami. I to działa, choć kiedyś zadzwoniła do mnie ciocia i pyta „Piotrek, a kim w ogóle jest ta dziewczyna, która tańczy”. Tymczasem chodziło o jedną z najpopularniejszych influencerek w kraju. W ostatnich edycjach w finale zawsze jest ktoś ze świata influencerów, więc ludzie na nich głosują i oglądają.
Czy możesz potwierdzić, że Polsat oficjalnie przejmie od TVN „Milionerów”, którzy znikają z anteny?
Nie mogę powiedzieć nic więcej poza tym, co jest dostępne publicznie.
To skoro mówimy o nostalgii i hitach, może warto przywrócić „Paszport Polsatu”, który stał się już w Polsce memem?
Dosłownie wczoraj dostałem od znajomej SMS-a z pytaniem, czy mamy gdzieś jeszcze jakiś archiwalny, bo jej córka bardzo by chciała.
Czyli coś jest na rzeczy i wróci?
Pomidor. Może będzie jakaś niespodzianka.
Możesz obiecać, że nie usuniecie już „Kevina samego w domu” w Wigilię?
Póki jestem prezesem i nie będzie żadnych ograniczeń licencyjnych, to tak. To w ogóle zabawne, bo gdy kiedyś, na długo przed moim wejściem do firmy, Polsat nie wyemitował Kevina, znajomi mnie „mobbingowali” za ten „skandal” (śmiech).
Przez ostatnie lata Polsat rósł głównie przez akwizycje. Jest jeszcze coś, co byś chciał kupić?
Nie zamykamy się na żadne opcje, zawsze się rozglądamy i patrzymy, co jest możliwe do kupienia. Przy naszej skali akwizycje są naturalne i konieczne, żeby generować wzrost, ale równocześnie nie możemy zaniedbywać rozwoju wewnętrznego. I to jest to, z czym przychodzę jako prezes. Chcę zmieniać telewizję i dostosowywać ją do aktualnych czasów, bo wbrew pozorom telewizja linearna nie zginie.
Zdarza ci się ingerować w programowe rzeczy?
Poza „Awanturą o kasę” czy skręceniem w stronę influencerów, a nie tylko gwiazd telewizyjnych, odpowiadam też m.in. za wprowadzenie naszej telewizji śniadaniowej „Halo, tu Polsat”, której przez tyle lat nie mieliśmy.
Jak to w ogóle możliwe?
Zawsze były dywagacje, czy nam się opłaca, czy to dobry pomysł, czy będzie wystarczająco widzów i sponsorów i tak dalej. To mi zostało ze świata start-upów - wierzę w testowanie. Więc powiedziałem, żebyśmy w końcu spróbowali. Czasami trzeba zaryzykować, a nie tylko być dinozaurem, który nic nie zmienia. Ten format jest krótszy i dostosowany pod młodszego widza, który ma dużo krótszy tzw. attenteion span i jest przyzwyczajony do krótszych treści i skrótów. Na razie jesteśmy zadowoleni, wyniki rosną, choć za wcześnie, żeby oceniać całościowo.
Pogodziłeś się z kabaretami, które zaczęły być u Was cenzurowane lub usuwane?
Tak. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłem jako prezes, był osobisty telefon do panów z kabaretów, by przeprosić i naprawić sytuację. Kabarety wróciły, bo są ważne dla… demokracji. W telewizji, którą kieruję absolutnie nie będzie tak, że kogoś cenzurujemy, bo mówi rzeczy, które nam się nie podobają. Oczywiście w granicach prawa i zdrowego rozsądku, ale powtarzam od początku, że stoję na straży wolności słowa.
A nie wydaje ci się, że ta przezroczystość Polsatu trochę się nie sprawdza? Wyniki Waszych informacji na tle konkurencji nie wyglądają najlepiej.
Spolaryzowana sytuacja polityczna nie sprzyja neutralnym stacjom, bo w napiętym okresie, jakim są wybory, ludzie chcą słyszeć tylko to, z czym się zgadzają: ci są dobrzy, tamci źli. Jeśli jesteś pośrodku, będziesz tracił. Zyskuje się natomiast wtedy, gdy dzieją się rzeczy uniwersalne poglądowo – np. smutny przykład powodzi. Ludzie chcieli wiedzieć, co się dzieje, a nie słuchać spolaryzowanego przekazu, w którym jedni obwiniają drugich. Jesteśmy także na wielu rynkach regulowanych, więc nie możemy pozwolić sobie na zaangażowanie polityczne po żadnej ze stron.
No dobra, ale nie udawajmy, że w ostatnich latach Polsat nie mrugał okiem w jedną stronę.
Faktycznie zaczęły pojawiać się takie opinie. Pojawiły się grupy wpływów, o których mówiłem. Nie powiedziałbym jednak, że to był skręt w kierunku konkretnej partii, ale po prostu nie wszystkie intencje były czyste i przejrzyste. Dlatego wszedłem do spółki, by ukrócić to, co jest złe dla mediów, demokracji i wolności słowa, a następnie przypomnieć ludziom, jaka jest nasza wizja i co reprezentuje sobą Telewizja Polsat, która jest obiektywna, zadaje niewygodne pytania i rozlicza każdą ze stron. I tak długo jak jestem prezesem, będę tego pilnował.
A dlaczego przestałeś uczestniczyć w kwartalnych konferencjach wynikowych?
Ta są konferencje Cyfrowego Polsatu i Maciej Stec zajmuje się segmentem medialnym, który ma bardzo dobre wyniki finansowe.
To dlaczego się tym jako prezes nie chwalisz?
No przecież tu jestem i się chwalę.
Ale nie tutaj, tylko na konferencji. W kontekście konfliktu to tylko lepiej dla Ciebie.
Byłem gościnnie na paru konferencjach, a teraz jestem skupiony na pracy i ludziach w telewizji. Jak przychodziłem to mieliśmy od kilku lat spadającą EBITD-ę i wyniki oglądalności. Poza uspokojeniem sytuacji politycznej i poprawieniem kultury organizacyjnej, musiałem odwrócić tę tendencję wynikową. Udało się. Wdrożyliśmy wizję rozwoju stacji – odmładzamy widownię, nie tracąc tej starszej. Postawiliśmy na poszerzenie kanałów dostarczania kontentu – synergię z Interią, cross-channel. Stoimy dziś na dwóch silnych filarach – z jednej strony mamy flagowe okręty, jak Taniec z gwiazdami, Must Be The Music, Twoja Twarz brzmi znajomo czy paradokumenty. Z drugiej – Polsat jest np. nr 1 wśród telewizji na TikTok. To działa. Pierwszy raz od kilku lat telewizja przestała spadać w wynikach całościowych, podobnie jak główna antena. Wiem, że mogłoby być jeszcze lepiej. Mógłbym siedzieć jak tata przez lata w biurze do 23.00, mam ten sam charakter. Ale na dziś równoległym polem koncentracji jest zarządzanie sytuacją związaną z konfliktem tak, by jak najmniej szkodził interesom spółek.
Ile Twojego czasu pochłania dziś zarządzanie wojną, a ile zarządzanie firmą?
Za dużo, choć oczywiście Telewizja jest na pierwszym miejscu. Mam nadzieję, że wkrótce nie będę musiał tracić czasu na odpieranie ataków z zewnątrz, kolejne zgromadzenia, kolejne próby odwołania. Swoją drogą – próba odwołania prezesa jednej z największych telewizji w Polsce na kilkanaście dni przed wyborami prezydenckimi powinna zapalić w głowach czerwone lampki, bo to nie są przypadkowe działania. Mamy do czynienia z grupą ludzi, która chce wykorzystać telewizję w celu politycznym lub osobistym – a ja na to nie pozwolę.
Dołącz do dyskusji: Pierwszy wywiad Piotra Żaka. „Ludzie muszą wiedzieć, kto zarządza Polsatem i co myślę”