Mathias Döpfner, prezes Axel Springer: Dlaczego boimy się Google
- Google nas nie potrzebuje. Ale my potrzebujemy Google. Boimy się Google - pisze Mathias Döpfner, prezes niemieckiego koncernu wydawniczego Axel Springer SE w liście otwartym do Erika Schmidta, prezesa Google.
Drogi Eriku Schmidt,
Jestem pełen podziwu dla sukcesu Google jako firmy. Pracownicy Google są wprawdzie wobec nas i innych wydawnictw zawsze niezwykle przyjaźnie nastawieni, ale nie rozmawiamy jak równy z równym. A niby czemu mielibyśmy? Google nas nie potrzebuje. Ale my potrzebujemy Google. Boimy się Google. Muszę to powiedzieć raz i wyraźnie, gdyż prawie żaden z moich kolegów nie ma odwagi powiedzieć tego publicznie. I jako największy wśród małych musimy mówić jasnym tekstem również w tej debacie. Sam Pan mówi o nowej władzy twórców, właścicieli i użytkowników.
Co do użytkowników to na dłuższą metę nie jestem tego taki pewien. Władza ustępuje u nich szybko bezradności. I właśnie dlatego musimy przeprowadzić dyskusję w interesie zdrowego na dłuższą metę systemu ekologicznego gospodarki cyfrowej. Dotyczy to konkurencji. Nie tylko gospodarczej, ale także politycznej. Wszystko na to wskazuje, że Pański koncern będzie odgrywać czołową rolę w najrozmaitszych obszarach naszego zawodowego i prywatnego życia, w domu, w samochodzie, w systemie ochrony zdrowia, w robotronice. To potężna szansa i nie mniejsze zagrożenie.
Obawiam się, że nie wystarczy tylko, tak jak Pan to robi, twierdzić, że chce Pan ze świata zrobić „lepsze” miejsce.
Google pozycjonuje własne produkty, począwszy od e-handlu, po strony z własnej sieci Google+, wyżej niż produkty konkurentów, nawet jeśli produkty googlowskie mają dla konsumenta mniejszą wartość i zgodnie z algorytmem Google wcale by się nie pokazały. Użytkownikowi nawet nie zwraca się wyraźnie uwagi na to, że w tych wynikach chodzi o autoreklamę. Nawet gdy oferta Google ma mniej odwiedzających niż oferta jego konkurenta, to właśnie produkt Google pozycjonowany jest w dalszym ciągu na górze wyników, aż wreszcie zyskuje więcej odwiedzających.
Wie Pan doskonale, że mogłoby to oznaczać długofalową dyskryminację i osłabienie wszelkiej konkurencyjności. Google jeszcze bardziej rozbudowałby swoją nadmierną władzę na rynku, co w konsekwencji osłabiłoby jeszcze bardziej gospodarkę cyfrową w całej Europie.
Odnosi się to także do wielkiego i jeszcze bardziej problematycznego kompleksu bezpieczeństwa danych i ich oceny. Od kiedy Snowden wywołał aferę z NSA, od kiedy rozeszła się wieść o ścisłych relacjach między wielkimi amerykańskimi firmami online i amerykańskimi tajnymi służbami, zasadniczej zmianie uległ klimat społeczny – przynajmniej w Europie. Ludzie stali się wrażliwsi na to, co dzieje się z ich danymi w sieci.
Nikt nie wie tyle o swoich klientach, co Google. Nawet prywatna i biznesowa korespondencja jest czytana przez Gmail i jeśli zajdzie taka potrzeba, może być oceniana. W 2010 r. sam Pan powiedział: „Wiemy, gdzie jesteś. Wiemy, gdzie byłeś. W mniejszym lub większym stopniu wiemy, o czym właśnie myślisz”. To szczere zdanie jest godne uwagi. Pytanie brzmi jednak: czy użytkownicy chcą, by te informacje używane były nie tylko do celów komercyjnych – co wprawdzie niesie wiele korzyści, ale ma także pewne ciemne strony – lecz także mogły, jak to się już zdarzało, trafiać do rąk tajnych służb?
Google siedzi na całym obecnym skarbcu danych ludzkości. Mam nadzieję, że jesteście Państwo świadomi szczególnej odpowiedzialności Waszej firmy. O ile siłą napędową w XX stuleciu były paliwa, to w wieku XXI są nim dane i profile użytkowników. Musimy więc zadać sobie pytanie czy konkurencja może nadal funkcjonować w erze cyfrowej, jeśli dane w znacznym stopniu koncentrują się w rękach tylko jednej strony.
W 2009 roku powiedział Pan: "Jeśli jest coś, co chciałbyś przed kimś ukryć, być może powinieneś zastanowić się czy po prostu tego nie robić." Istotą wolności jest właśnie fakt, że nie jestem zobowiązany do ujawnienia wszystkiego, co robię, że mam prawo do poufności i, tak, nawet do tajemnic; że jestem w stanie samodzielnie decydować o tym, jakie informacje na swój temat chcę ujawnić. Na tym polega demokracja. Tylko dyktatura chce przejrzystych obywateli zamiast wolnej prasy.
W tym kontekście niepokoi mnie bardzo, że Google, które właśnie ogłosiło przejęcie producenta dronów „Titan Aerospace”, od pewnego czasu uchodzi za firmę wspierającą planowanie i budowę ogromnych statków oraz pływających enklaw firmowych, które mogłyby poruszać się na otwartym morzu, czyli na wodach międzynarodowych niepodlegających władzy żadnego państwa. Co kryje się za tymi decyzjami? Nie trzeba być zwolennikiem teorii spiskowych, by poczuć niepokój.
Z historii wiemy, że w dłuższej perspektywie monopol nigdy nie przetrwał. Działo się tak albo w wyniku samozadowolenia z własnego sukcesu lub na skutek osłabienia przez konkurencję. Są to jednak mało prawdopodobne scenariusze w przypadku Google. Bywało też tak, że monopol ograniczały inicjatywy polityczne.
Innym sposobem byłoby dobrowolne samoograniczenie ze strony zwycięzcy. Czy przemyślanym jest czekanie na to, aż pierwszy poważny polityk zacznie domagać się rozpadu Google? Albo jeszcze gorzej – na to, aż ludzie sami zrezygnują? Podczas gdy cały czas mogą to zrobić?? Z całą pewnością my już nie możemy.
Z poważaniem
Mathias Döpfner
Skrócona wersja listu otwartego opublikowanego we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” 16 kwietnia 2014. Pełna jest dostępna na stronie http://www.faz.net/aktuell/feuilleton/debatten/mathias-doepfner-s-open-letter-to-eric-schmidt-12900860.html
Dołącz do dyskusji: Mathias Döpfner, prezes Axel Springer: Dlaczego boimy się Google