Oto najlepsze polskie seriale 2024. Było co oglądać
2024 był dobrym rokiem dla polskich seriali. Każda z platform zaoferowała co najmniej jeden mocny tytuł dla swojej publiczności. Netflix zdominował polską mapę serialową zarówno nowościami, tj. „Idź przodem, bracie”, jak i udanym powrotem „Gangu Zielonej Rękawiczki”. Canal+ zaskakiwał nowymi formatami – wystarczy wspomnieć „Kiedy ślub?” i „Prostą sprawę”. Z kolei Max w grudniu zaskoczył premierą brawurowej „Lady Love”, a SkyShowtime – „Ślebodą”.
Polskie produkcje cieszą się powodzeniem nie tylko rodzimej widowni. Max poinformował, że premiera „Lady Love” spotkała się z dużym zainteresowaniem widzów w Stanach Zjednoczonych i Hiszpanii, co zaowocowało miejscem serialu w globalnym Top 5 Maxa.
TVP zaprezentowała drugi sezon „Krucjaty” z Sebastianem Delą i Zofią Jastrzębską w rolach głównych. Był to niezwykle udany powrót serialu, którego pierwsza odsłona okazała się niespodziewanym hitem dzięki brawurowemu występowi Juliana Świeżewskiego i Tomasza Schuchardta. Jednym zdaniem – w 2024 roku mieliśmy co oglądać w polskiej ofercie serialowej.
1. „Rojst Millenium” – Netflix
Serial „Rojst” w reżyserii Jana Holoubka w 2018 roku zadebiutował w ofercie, niedostępnej już w Polsce, platformy Showmax. Po latach wyrósł na jeden z najważniejszych rodzimych tytułów śmiało rozliczających swoją widownię ze „starymi, dobrymi czasami”. Holoubek i Kasper Bajon sprowadzają nas na ziemię, udowadniając, że nostalgia za przeszłością, to przereklamowany koncept.
„Rojst” to serial szczególny na polskiej mapie serialowej, ponieważ zaczynał jako rasowy kryminał, ale dzięki temu, że akcja początkowo osadzona była w 1984 roku, zyskał uwagę widzów ze względu na starannie zainscenizowaną rzeczywistość lat 80. Stał się piękną opowieścią o niezbyt pięknej ludzkiej naturze. Gdy w pierwszym sezonie poznajemy redaktora Witolda Wanycza (w tej roli Andrzej Seweryn) i młodego adepta sztuki dziennikarskiej Piotra Zarzyckiego (Dawid Ogrodnik), nie wiemy jeszcze, że bagno na Grontach pochłonie także nas. Dosłownie i w przenośni.
„Rojst” to jedna z najstaranniej filmowanych polskich produkcji; za zdjęcia do trzeciego sezonu odpowiada Maciej Sobieraj. Dbałość o to, jak wyglądają bohaterowie, gdzie mieszkają, jakie noszą ubrania, jakiej muzyki słuchają i co jedzą (wuzetki czy eklerki), dowodzi ogromnego zaangażowania ze strony scenografów i kostiumografów. Wyobrażam sobie, że wiele osób poświeciło mnóstwo czasu na to, żeby znaleźć meble, samochody, gadżety z epoki „najntisów” i zaaranżować je tak, żebyśmy oglądając serial, poczuli się jak w wehikule czasu. Tego efektu nie byłoby także bez piosenek Brodki, która od początku produkcji „Rojstu”, tworzyła utwory promujące. Pierwsza była nowa aranżacja i wykonanie piosenki „Wszystko, czego dziś chcę” Izabeli Trojanowskiej, później „Ostatni” Edyty Bartosiewicz, a przy sezonie trzecim „List” zespołu Hey.
W trzecim sezonie nie zabrakło wciągającej intrygi, pościgów, strzelanin, spojrzenia na nastoletnich bohaterów i opowiedzenia czegoś nowego, o lękach końca millenium. Jak się jednak miało okazać, wejście w nowe tysiąclecie mało komu może przynieść ukojenie.
Holoubek i Bajon kończą opowieść o miasteczku w pobliżu lasu na Grontach w bardzo dobrym stylu. Przypominają, to co było najmocniejszą stroną pierwszego sezonu i odnoszą się do bohaterów, którzy w drugim sezonie zniknęli z naszych oczu. Sześć odcinków to podróż wehikułem czasu, której nie da się anulować ani odwrócić jej skutków. „Rojst” wciąga do samego końca.
2. „Idź przodem, bracie” – Netflix
Serial „Idź przodem, bracie” promowany jako klasyczny akcyjniak i produkcja dla „prawdziwych mężczyzn” może zniechęcić część widowni obawiającej się, że scenariusz będzie pretekstowy, a całość ograniczy się jedynie do strzelanin i pościgów. Co zaskakujące, „Idź przodem, bracie” – w przeciwieństwie do wielu filmów i seriali akcji – opiera się na dobrym scenariuszu. Nie powinno to dziwić fanów „Klangoru”, ponieważ za jednym i drugim stoi ta sama osoba. Kacper Wysocki już na planie „Klangoru” miał pomysł, aby napisać coś specjalnie dla Piotra Witkowskiego i Konrada Eleryka, których tam oglądaliśmy. W „Idź przodem, bracie” przywoływany duet aktorski ma szansę pokazać całą paletę swoich umiejętności.
Rzecz dzieje się w Łodzi. Oskar Gwiazda traci pracę, a za chwilę będzie zmagał się ze skomplikowaną sytuacją rodzinną. Skoro kariera w policji nie wypaliła, bohater decyduje się zatrudnić jako ochroniarz w odzieżowym kompleksie handlowym, który stanowi państwo w państwie. Małe i większe stoiska z ubraniami stłoczone jedno przy drugim na olbrzymiej przestrzeni sprawiają, że świat zewnętrzny wydaje się odległy i nieprawdziwy. Wszystko toczy się wokół przymierzania, sprzedaży, załadunku, rozładunku i płatności gotówką. A wokół kręcą się gangsterzy i robią inne, pozornie niewidoczne interesy. Niektórzy kupują dżinsy, inni całe palety rozmaitych używek.
Gwiazda (nie sposób nie odnieść wrażenia, że nazwisko bohatera jest dla niego ironicznym prztyczkiem w nos) uczy się funkcjonowania w nowym miejscu, a przy okazji odkrywa szansę na zarobienie dużych pieniędzy, których bardzo potrzebuje „na wczoraj”. I tutaj pojawia się sensacyjna nitka fabularna, sprytnie łącząca umiejętności zawodowe bohatera z obyczajowością podglądaną na straganach. Oskar jest zdesperowany i zdeterminowany, żeby w końcu wyjść na prostą. Problemy zawodowe i prywatne sprawiają, że w pewnym momencie czuje się kompletnie bezużyteczny i kwestionuje swoją sprawczość. Czasem wydaje się typem w rodzaju „hej do przodu”, a czasem pogrążonym w niemocy i bezsilności.
Skoro „Idź przodem, bracie” to przede wszystkim kino akcji, nie może zabraknąć męskich konfliktów. Na pierwszym planie oglądamy Piotra Witkowskiego. Aktor, wcielając się w Oskara, pokazuje, że dobrze radzi sobie uwidaczniając emocjonalność bohatera, ale i jego policyjne „skille”. Gwiazda dużo biega, strzela, nokautuje przeciwników. Cyklicznie widujemy go z posiniaczoną twarzą.
W serialu mamy także pełnowymiarowy bromance. Gwiazda przyjaźni się z Sylwkiem (w tej roli Konrad Eleryk), mężem swojej siostry, a prywatnie kolegą z AT. Sylwek w przeciwieństwie do Oskara wydaje się rozsądnym, przewidującym i zrównoważonym bohaterem. A przynajmniej do pewnego momentu.
Duet Witkowski i Eleryk świetnie spisuje się na ekranie. Relacja między bohaterami jest dobrze napisana, nieprzesadnie naładowana testosteronem, dzięki czemu nie mamy wrażenie karykatury. W tym miejscu warto wspomnieć, że żonę Sylwka gra Aleksandra Adamska. Adamska i Eleryk grali już razem parę w dwóch znanych serialach. Ten, kto oglądał „Skazaną” i „Pati” może być zaskoczony, że Marta i Sylwek mają inny temperament niż Pati i Krystian. Ciekawa decyzja obsadowa, ale moim zdaniem niepotrzebnie przyciągająca uwagę do Pati. A przecież „Idź przodem, bracie” to zupełnie inna historia.
„Idź przodem, bracie” to przede wszystkim dobre aktorstwo i scenariusz. A skoro o aktorach mowa, warto podkreślić kolejny udany występ Piotra Adamczyka. W maju oglądaliśmy go w „Prostej sprawie” Canal+, gdzie zagrał szemranego gangstera Kazika. Tym razem ponownie oglądamy go jako przedstawiciela półświatka, ale zupełnie innego niż Kazik. Eryk Tomczyk to uprzejmy, choć bezwzględny lichwiarz, gangster, sutener i wszystko, co najgorszego przyjdzie wam do głowy. Bywa kurtuazyjny, dyplomatyczny, ale jego zachowanie i tak budzi grozę w każdym, z kim nawet przypadkowo zetknie go los. Pozorna skłonność Tomczyka do kompromisów i negocjacji jest bardziej zgubna niż impulsywność Kazika z „Prostej sprawy”. W tej postaci nie brakuje tonów komediowych, co niejednokrotnie rozładowuje napięcie.
3. „Kiedy ślub?” – Canal+
W Polsce dobrych seriali dla dziewczyn do niedawna nie było w ogóle. Generacyjne przełomy w serialowej narracji obserwujemy dopiero od ubiegłego roku („Infamia”, „Absolutni debiutanci”). To wszystko, co mieści się w tej mocno już nieaktualnej kategorii „serial dla kobiet”, nigdy nie odpowiadało na potrzeby młodszych odbiorczyń. Dlatego to ważne, że pojawił się serial „Kiedy ślub?”, który chce pokazywać bohaterki i bohaterów około 30-letnich i mówić swojej widowni o tym, że ich życie też bywa nieręczne i krindżowe. Chce ich pokazywać z bliska i nie unika nudnych, mało spektakularnych momentów, na których zwykle w serialach następuje ściemnienie.
Muszę wrócić do „Dziewczyn”, bo Lena Dunham jako pierwsza w serialu telewizyjnym pokazywała niezręczny seks, który nie był obliczony na efekt komediowy. Dunham potrafiła też napisać bardzo prawdopodobne i bliskie rzeczywistości bohaterki, chimeryczne i przekonane o własnej wielkości, dopiero z czasem odkrywające, że niekoniecznie są lub będą głosem swojego pokolenia.
„Kiedy ślub?” jest bardzo dobrze obsadzony. Maria Dębska i Eryk Kulm jr są świetni w swoich rolach, a wątek bezrobocia Tośka i jego próby wkupienia się w łaski polskiej branży filmowej jest brutalny i przypuszczam, że szczery. W końcu reżyserzy serialu Piotr Domalewski i Łukasz Ostalski, w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl mówili, że ten akcent dotyczący branży filmowej był dla nich ważny, bo – co naturalne – dobrze ją znają.
Wanda jest zaradna, inteligentna i ambitna. Wydaje się, że latami ciągnie za sobą Tośka, który nieustannie ma jakąś wymówkę, że zaraz, już za chwilę stanie się odpowiedzialny. Dzięki obrazowaniu codziennych spięć, nieporozumień i braku wspólnych priorytetów serial zyskał uwagę widowni identyfikującej się z bohaterami.
„Kiedy ślub?” jest bardzo inkluzywny, nowoczesny, nie chce nikogo wykluczać. Mężczyźni są wrażliwi, nie wstydzą się łez, które długo były zarezerwowane jedynie dla bohaterów męskich w operach mydlanych. To nowatorska i śmiała propozycja, która idealnie pasuje do oferty Canal+, znalazła tam swoją widownię.
4. „Lady Love” – Max
„Od zakonnicy do ladacznicy” – tak można bowiem w skrócie i nieco ironicznie skomentować serialową fabułę. O samej Orlowski mówi się, że zrewolucjonizowała filmy pornograficzne lat 80. i 90. skupiając się na kobiecej przyjemności i zmniejszając kulturowe znaczenie męskiego spojrzenia. Żeby jednak móc tę tezę potwierdzić, należałoby się gruntownie zapoznać z filmografią aktorki. W końcu jako producentka „filmów dla dorosłych” wspierała biznes, który długo czerpał profity z nadużywania kobiecych ciał. Pytanie więc o to, jaką dokładnie rewolucję w branży przeprowadziła, wydaje się zasadne.
Scenariusz napisany przez Ewę Popiołek i Dorotę Jankojć – Poddębniak opowiada dwie historie. Pierwsza to wspominany już przaśny PRL, w którym oglądamy jak życie dziewczyny, sterowane jest przez jej rodziców, a ona przestawiana z kąta w kąt niczym mebel. Skoro Lucyna nie została zakonnicą, to musi wyjść za mąż. Skoro już się nie modli, to musi pracować. Skoro ma męża, to musi być posłuszna itd. Wszystko to zarysowane czasem zbyt grubą kreską, daje nam pewne wyobrażenie o tym, dlaczego Lucyna pcha się w paszczę lwa, czyli do obcego świata, którego zasad gry w ogóle nie zna.
Anna Szymańczyk błyszczy w roli Lucyny, ponieważ dostała do zagrania kilka różnych bohaterek. Jedna to właśnie „Lucyna prowincjuszka”; ta, która nie ma pojęcia o dalekim Zachodzie, jest prostoduszna, naiwna, podążająca za głosem serca. Druga, to kobieta po przejściach, nie znalazła jeszcze pomysłu na siebie, ale w Niemczech każdego dnia przekracza kolejne granice i posuwa się coraz dalej, eksperymentując i próbując nowych rzeczy. Trzecia to Lucyna gwiazda, cyniczna, bezwzględna, pewna siebie, pozbawiona dawnej nadziei i ufności.
Każdą z tych postaci Szymańczyk gra bezbłędnie; gdy trzeba, ujawnia swój talent komediowy, a gdy zechce – potrafi być dramatyczna do łez. „Lady Love” to z pewnością dopiero początek i zaledwie próbka talentu Anny Szymańczyk, która sprawdza się zarówno w wersji „nieco rubasznej i prostej dziewczyny”, jak i „melodramatycznej diwy”.
5. „Prosta sprawa” – Canal+
„Prosta sprawa” mogła okazać się kolejnym nieciekawym serialem usiłującym nieudolnie godzić elementy kina sensacyjnego z polskim, momentami dość rubasznym, humorem. Na szczęście tak się nie stało i serial Cypriana T. Olenckiego jest strzałem w dziesiątkę. Olencki ma słuch do żywych, zabawnych dialogów i to takich, które dobrze naśladują nasze tu i teraz. Pierwsze co usłyszymy w serialu, to właśnie dialogi, niewzbudzające w widzu poczucia zażenowania.
Nie łatwo jest tworzyć współczesne kino sensacyjne, które powinno oferować coś więcej niż tylko spektakularne ewolucje kaskaderskie i trochę żartów pomiędzy. Dobrym przykładem tego, jak zepsuć serialowy potencjał jest zeszłoroczny hit Netfliksa z Arnoldem Schwarzeneggerem zatytułowany „Fubar”. Pomimo dobrej obsady, tonów komediowych pomieszanych z klasycznym kinem akcji, wyszła produkcja wtórna i nieciekawa. Serial będzie kontynuowany, bo widzowie wciąż chcą oglądać Schwarzeneggera, ale nie było to kino rozrywkowe na poziomie, który przyciągnąłby widza szukającego wspomnianego już „czegoś więcej”.
Z kolei, „Prosta sprawa” może być takim serialem, bo dobrze łączy elementy czysto rozrywkowe (żarty z naszej obyczajowości, tego czym aktualnie żyjemy, jakim językiem mówimy i jak spędzamy czas wolny) z budowaniem złożonych postaci. Scenariusz Olenckiego znacząco rozwinął to, co zasygnalizował w powieści Chmielarz. Dzięki temu mamy dwóch bohaterów przykuwających naszą uwagę.
Po pierwsze, Inco, czyli bezimienny mściciel, który przyjeżdża do Jeleniej Góry, żeby oddać dług dawnemu koledze. Gdy odkrywa, że ten zaginął, postanawia zostać w mieście i go odnaleźć. Powoduje to szereg komplikacji bardzo utrudniających mu życie. W roli Inco występuje Mateusz Damięcki. Aktor znany polskiej widowni od ponad ćwierćwiecza, często z ról ładnych, grzecznych chłopców (ci, którzy nie pamiętają, powinni obejrzeć serial „Matki, żony i kochanki” z 1996 roku, żeby przypomnieć sobie jedną z pierwszych ról Damięckiego), pokazuje, że może też być kimś innym. I wychodzi mu to bardzo dobrze.
Drugi bohater to Czacha (w tej roli Mateusz Kmiecik). Czacha (bądź w wersji pieszczotliwej – Czaszka), to postać w serialu znacząco rozwinięta w stosunku do literackiego pierwowzoru. W książce Chmielarza, Czacha jest głupim dresiarzem z wyższej półki, ciągle aspirującym i niemającym żadnego pomysłu na siebie. W serialu widzimy, że bohater w interpretacji Kmiecika jest bardziej zniuansowany. Chcemy go poznać, zrozumieć jego motywacje, a odcinek trzeci stanowi preludium do dalszej dezintegracji osobowości bohatera. Odcinek szósty ma pokazać ją w pełnej krasie, o czym opowiadał nam odtwórca roli.
W „Prostej sprawie” sporo dzieje się na drugim planie. W roli podstarzałego lokalnego gangstera Kazika występuje Piotr Adamczyk. Jest to kreacja równie zaskakująca, jak występ Damięckiego w „Furiozie”. Adamczyk odważnie zrywa z dawną etykietką i uwydatnia rubaszną i oswojoną polskość w niechlujnym wyglądzie i zachowaniu swojego bohatera. Kazik ma okazały brzuch piwny, ogorzałą twarz, ciągłą zadyszkę i sandały noszone na stopach, które nie zaznały pedikiuru. Jego Kazik jest mściwy, roszczeniowy, pozornie słaby i bez osobowości, ale pokazuje swoją demoniczną stronę w najmniej spodziewanym momencie.
„Prosta sprawa” zaskakuje świeżym spojrzeniem na kino akcji. Olencki już „Furiozą” udowodnił, że jest dobry w tym co robi i ma pomysły na więcej. Warto śledzić jego kolejne projekty, bo ożywczo podziałał na produkcję sensacyjną w Polsce.
6. „Krucjata” – TVP
Pierwszy sezon serialu TVP, zyskał drugie życie na Netfliksie. Historia warszawskich policjantów kryminalnych rozwiązujących serię powiązanych ze sobą zagadek, spodobała się polskiej widowni. W pierwszym sezonie oglądaliśmy perypetie komisarza Jana Góry (Julian Świeżewski), a w drugim jego miejsce zajął nowy bohater, grany przez Sebastiana Delę.
„Krucjata” swoim klimatem przypomina kultowy serial „Glina” z 2003 roku ze świetną rolą Jerzego Radziwiłowicza i Macieja Stuhra. Ponura Warszawa, bestialskie zbrodnie, korupcja, uprzywilejowanie tych najzamożniejszych, bezradność ubogich – dwadzieścia lat później mamy te same, nierozwiązywalne problemy.
W drugim sezonie śledztwo prowadzi Luizjana (Tomasz Schuchardt) i „nowy”, czyli Bronek Jamroży (Sebastian Dela). Podobnie jak w pierwszym sezonie, pozornie niepowiązane ze sobą zbrodnie, nagle się ze sobą łączą. I ponownie jeden z policjantów stoi pomiędzy dwoma światami – prawa i bezprawia.
Świetna rola Sebastiana Deli sprawia, że brak Świeżewskiego w obsadzie, można jakoś przeżyć. Mocną stronę nowego sezonu stanowi cala obsada, inspiracja prawdziwymi historiami, a także spora dawka mroku, której brakuje w lukrowanych produkcjach kryminalnych, gdzie zbrodnie obleczone są w pluszowe dekoracje tak, żeby widz nie poczuł grozy sytuacji.
W „Krucjacie” otrzymujemy dawkę uderzeniową polskiego „tu i teraz”, szarości polskiej ulicy, wszechogarniającej beznadziei i frustracji. Polski serial kryminalny od czasów „07 zgłoś się” dobrze radzi sobie z opisywaniem naszej rzeczywistości, nie inaczej jest w przypadku „Krucjaty”.
7. „Śleboda” – SkyShowtime
„Śleboda”, to pierwszy oryginalny polski serial SkyShowtime. Wcześniejsza „Warszawianka” z Borysem Szycem była projektem kupionym od HBO Polska. Akcja kryminału rozgrywa się na Podhalu, gdzie po latach nieobecności przyjeżdża doktor Anna Serafin (w tej roli Maria Dębska), antropolożka kulturowa. Dziewczyna chce prowadzić badania nad językiem i kulturą, a równocześnie odwiedza dawno niewidzianą rodzinę. W przeszłości spędzała tam każde wakacje, ale po maturze i studiach w Krakowie, gdzie rozpoczęła pracę akademicką, jej związki z zakopiańską rodziną mocno się rozluźniły.
Gdy wraz z Anką trafiamy w końcu do domu rodzinnego jej nieżyjącej matki, szybko orientujemy się, że relacje dziewczyny z kuzynostwem są chłodne i niezręczne. Kaśka (Joanna Balasz) pozornie jest serdeczna, ale z czasem podejrzliwa, a Józek (Józef Pawłowski) zdystansowany. Bohaterka zamierza rozpocząć podróż sentymentalną po dobrze znanych zakątkach, ale niezbyt długo cieszy się powrotem do miejsc znanych z dzieciństwa, ponieważ – jak to w kryminale bywa – nad potokiem znajduje ludzkie szczątki.
Sześcioodcinkowy serial skupia się na trzech głównych wątkach: kryminalnym (kto zabija i jaki ma to związek z przeszłością ofiar), romansowym (czy Anka zwiąże się z Jędrkiem albo Bastianem) i obyczajowym ukazującym kulturę Podhala. „Śleboda”, mimo że czerpie z dość znanych schematów stale obecnych w kryminale (powrót do miejsca znanego z przeszłości, zderzenie z lokalną i zamkniętą społecznością, kara za dawne grzechy ojców spada na kolejne pokolenia), żongluje nimi na tyle dobrze, że z przyjemnością dajemy się porwać historii napisanej przez dwie scenarzystki - Karolinę Frankowską i Katarzynę Golenię. Akcja toczy się warto, a suspens z pierwszego odcinka, napędza fabułę kolejnych epizodów.
Scenariusz daje bohaterom dużo swobody. Zwłaszcza Bastian jest nonszalancki, pewny siebie i ironiczny. Owocuje to dobrą dynamikę między nim a pozostałymi bohaterami. Także wątki epizodyczne wybrzmiewają naturalnie dzięki swobodzie bohatera (głównie jego relacja z Majką Ślebodą). Fakt, że postacie nie są spięte i napisane bardzo serio, sprawia, że serial oferuje widzowi więcej luzu i poczucia, że niezależnie od tego, co dzieje się na ekranie, cały czas mamy do czynienia z rozrywką.
„Śleboda” opiera się nie tylko na popularnym trio aktorskim. Wzmocnieniem produkcji jest także drugi plan oparty na doborowej obsadzie. Wystarczy wspomnieć udany występ Anny Nehrebeckiej w roli Babońki, seniorki pamiętającej „dawne czasy” i stanowiącej łącznik między przeszłością a teraźniejszością, a także rolę Andrzeja Chyry i Leszka Lichoty. W serialu gościnnie występuje także Jan Englert oraz Helena Englert. Aktorka wciela się w Majkę Ślebodę i ten występ z pewnością zapadnie widzom w pamięć.
Serial dowodzi dobitnie, że zachodzi pokoleniowa zmiana warty. O ile Maciej Musiał od lat występuje w produkcjach serialowych, o tyle widać wyraźnie, że rok 2024 pokazał, że mamy świetnych aktorów młodego pokolenia, jak Maria Dębska, Piotr Pacek, Mateusz Kmiecik, czy Helena Englert. Kmiecika oglądaliśmy ostatnio w „Prostej sprawie” i „Morderczyniach”, Packa w „Lipowie. Zmowa milczenia”, a Englert w „Algorytmie miłości” i „#BringBackAlice”.
8. „Klara” – Player
Izabela Kuna w 2010 roku opublikowała powieść „Klara”, w której opowiedziała losy bohaterki sfrustrowanej związkiem z żonatym mężczyzną i problemami z toksyczną matką. Po latach, perypetie Klary możemy oglądać na małym ekranie. W tytułową postać wciela się autorka powieści.
Na rodzimym rynku wciąż brakuje odważnych seriali komediowych dla kobiecej widowni. Takich, które jak „Seks w wielkim mieście”, czy „Dziewczyny”, będą opowiadały o tu i teraz polskich dziewczyn i kobiet, nie dusząc się w ramach serialu obyczajowego, czy kryminalnego. Brakuje dobrych współczesnych historii; nie chodzi o to, żeby opowiadać losy kolejnej bohaterki odnoszącej sukcesy w warszawskiej branży finansowej, a w roli głównej obsadzić Małgorzatę Kożuchowską. Istotne jest, żeby nowe pokolenie twórczyń i aktorek mogło opowiadać własne narracje, a nie pisane przez mężczyzn. „Klara” to próba uzupełnienie tego deficytu i z perspektywy całego sezonu można uznać, że całkiem udana.
Bezpardonowa, jak na polskie realia, ekspozycja bohaterki, sprawia, że chcemy ją lepiej poznać. W końcu to ona jest „tą trzecią” w związku. Jest kochanką. Do niej ucieka mąż znudzony życiem rodzinnym. Ciekawie ukazane są reakcje znajomych Klary. Jej związek z żonatym mężczyzną nie jest sekretem, wywołuje więc różne emocje u Wronki (Katarzyna Warnke), czyli przyjaciółki głównej bohaterki i Wojtka (Piotr Adamczyk), klasycznego w polskim serialu „przyjaciela geja”. Niestety postać Wojtka składa się z klisz, które nie dają szansy zbudować pełnokrwistego bohatera.
Serial jest odważny w tym, że nie ocenia poczynań bohaterki, nie piętnuje jej. To, że Klara ma długoletni romans z beznadziejnym typem i niestety go kocha, mimo że on najprawdopodobniej nie zasługuje na uwagę żadnej ze stron, ani Klary, ani jego żony, dowodzi przełamania tabu obyczajowego. Bohaterka wie, że Aleks ma żonę i mimo to dalej się z nim spotyka. Relacja jest pokazana bez stygmatyzowania. Twórcy mówią po prostu, że skoro takie sytuacje się zdarzają, dlaczego o nich nie opowiedzieć? Co ciekawe, związek Klary i Aleksa przypomina trochę „stare dobre małżeństwo” – kłócą się i godzą, obrażają i wracają po więcej. Momentami bohaterka wydaje się zdesperowana, mówiąc wprost (do żonatego mężczyzny!) – „ożeń się ze mną”. On z kolei nałogowo kłamie, ma milion wymówek, a ostatecznie stwierdza – „jesteś ode mnie mądrzejsza”, „zawsze wiesz, co powiedzieć”.
Serial bawi się słodko-gorzką wymową, czasem chce nas rozśmieszyć, innym razem mocno docisnąć do podłogi. Duża w tym zasługa Izabeli Kuny, czyli pomysłodawczyni, producentki i aktorki w tym projekcie. Kuna jest wybitną aktorką komediową. Obroniła nieudane „Gry rodzinne”, świetnie wypadła w „Kiedy ślub?”, a jej „Klara” zrobiła spore zamieszanie.
Dobrą wiadomością jest to, że pojawił się serial dla kobiet, który nie jest ugrzeczniony, miałki i nijaki. Nie unika błędów, ale ma potencjał na opowiedzenie historii deficytowych na polskim rynku.
Dołącz do dyskusji: Oto najlepsze polskie seriale 2024. Było co oglądać
akurat za ta akcję bufeciarza dostała dożywotniego gonga