Wojciechowska: Najważniejsza jest podróż, która jest przede mną
- Czwarta edycja programu „Kobieta na krańcu świata”, wyprawa na Kubę, rozpoczęcie współpracy z ONZ oraz liczne projekty towarzyszące polskiej edycji magazynu „National Geopgraphic” to najważniejsze przedsięwzięcia, jakie w rozmowie z nami zapowiada Martyna Wojciechowska.
Z Martyną Wojciechowską, podróżniczką oraz redaktor naczelną m.in. magazynów „National Geographic” oraz „National Geographic Traveler”, rozmawiamy o planach na najbliższą przyszłość, polskich magazynach podróżniczych, przeżyciach związanych z realizacją programu TVN „Kobieta na krańcu świata”, doświadczeniach z przeszłości związanych m.in. z Rajdem Paryż-Dakar oraz nowych projektach i wyprawach podróżniczych.
Krzysztof Lisowski: Niedawno przez jeden dzień wydawałaś główną stronę Onetu i właśnie przy tej okazji rozmawiamy. Odpowiadała Ci praca w dużym portalu internetowym?
Martyna Wojciechowska: To było pierwsze tego rodzaju doświadczenie w mojej karierze i nie ukrywam, że szalenie interesujące. Od 15 lat pracuję w telewizji, od 5 lat pełnię funkcję redaktor naczelnej dwóch miesięczników (rok temu dołączył kolejny), mam na swoim koncie epizody związane z radiem. Teraz miałam okazję zobaczyć, jak „od podszewki” wygląda dzisiejszy wirtualny świat i to od razu na przykładzie tak prężnie działającego portalu. Przerosło to jednak moje oczekiwania! Internet to medium, którego nie można lekceważyć – jest szybki, jego zasięg jest nieograniczony, budują się w jego przestrzeni społeczności. Przede wszystkim jednak wyznacza trendy, ale wymaga też niesamowitej czujności, bo ludzie w dzisiejszych czasach są „online” niemal przez całą dobę. Dlatego umieszczając w nim ważne informacje, tak jak dzieje się to w przypadku wydawania Onetu, trzeba być wiarygodnym, podejmować decyzje w ciągu sekundy i reagować równie szybko. Użytkownicy wyłapują nieścisłości natychmiast i nigdy nie mają oporów, żeby je wytknąć – szczególnie, że w dziewięciu na dziesięć przypadków, są anonimowi… Na szczęście „onetowy” zespół jest bardzo doświadczony i to była prawdziwa przyjemność dołączyć do nich na ten jeden dzień.
W wydawnictwie G+J jesteś szefem „National Geopraphic” oraz „National Geographic Traveler”. Czy zamierzacie w najbliższym czasie jakoś szczególnie inwestować w internetowe serwisy obu tytułów?
Odpowiadam za magazyny drukowane, zarówno „National Geographic”, jak i „Travelera”. Decyzje dotyczące wydań elektronicznych i internetu zostawiam ludziom, którzy odpowiadają za strategię w tym temacie. Generalnie mogę jednak powiedzieć, że skupiamy się obecnie na portalach społecznościowych, które pozwalają nam być blisko naszych czytelników, wchodzić z nimi w interakcję, bo w takich rozwiązaniach tkwi duży potencjał. Przecież, o ile nie zarządzimy zaawansowanych i kosztownych badań, to nie jesteśmy w stanie zweryfikować, co tak naprawdę podoba się naszym odbiorcom, a i tak dane te uzyskujemy z dużym opóźnieniem. Dla odmiany, portale społecznościowe pozwalają nam na bieżąco śledzić sytuację i pytać czytelników, co jest dla nich ważne, o czym chcą przeczytać, co ich interesuje. Internet, a portale społecznościowe w szczególności, bardzo zmieniły rynek prasowy.
Jeśli chodzi o wersję drukowaną magazynu „National Geographic”, to jakiś czas temu zwiększyła się jego objętość, zmodyfikowano nieco makietę. Czy planujecie jakieś kolejne zmiany?
Naszym celem na najbliższy rok jest utrzymanie sprzedaży magazynu „National Geographic” na obecnym poziomie. Obok artykułów, które są adaptowane z amerykańskiej edycji, sporo inwestujemy w kontent polski, ponieważ wierzę, że musimy oferować produkt możliwie najbardziej dopasowany do naszego rynku. To produkt licencjonowany, ale udział naszych własnych materiałów to od 30 do 80 procent – zależnie od miesiąca. Polska edycja jest jedną z najbardziej aktywnych spośród wszystkich 34 pod względem produkcji własnego kontentu i tematów okładkowych. Jestem dumna z tego, że na corocznych spotkaniach edycji z całego świata to właśnie my otrzymujemy nagrody za kreatywność i jakość dziennikarstwa. Poza tym w „National Geographic” rośnie udział prenumeraty w sprzedaży całkowitej, co na trudnym polskim rynku jest absolutnym ewenementem – w tej chwili jest to aż 60 procent. Dlatego stale zwiększamy liczbę profitów dla naszych prenumeratorów, czyli tych najwierniejszych czytelników. Przede wszystkim stają się oni członkami „Towarzystwa National Geographic”, a dzięki temu – współfinansują badania naukowe i ochronę środowiska, oferujemy im też wyjątkowe prezenty – mapy, zdjęcia, a w każdym numerze jest dodatkowe 16 stron tylko dla tej grupy odbiorców. Mamy dla też specjalny pakiet zniżek u naszych partnerów oraz zaproszenia na zamknięte imprezy.
Są jakieś plany związane z Twoim drugim tytułem – „National Geographic Traveler”?
Chciałabym podkreślić, że „National Geographic Traveler” to – choć pracujemy na licencji – jest to produkt w stu procentach polski. Obecnie przygotowujemy specjalny numer na listopad-grudzień. Blisko rok temu ogłosiliśmy konkurs „Zostań dziennikarzem Travelera” i otrzymaliśmy w nim ponad 800 zgłoszeń, z których wyłoniliśmy najlepsze artykuły i materiały zdjęciowe. Łamy tego numeru niemal w całości przekazaliśmy więc czytelnikom, którzy, jak się okazuje, mają nam wiele do przekazania i trafiają na autentyczne krańce świata. Sama byłam zaskoczona, jak bardzo są aktywni i zdolni! Natomiast pierwszy numer przyszłego roku to także rocznicowe, bo 50. wydanie „Travelera”. Już mogę zapowiedzieć odświeżoną makietę i wiele nowych rubryk. Warto przy tej okazji wspomnieć, że „National Geographic Traveler” jako jeden z niewielu magazynów na rynku odnotował wzrost sprzedaży. I to stuprocentowy! Zmieniliśmy bowiem periodyczność – z dwumiesięcznika „Traveler” stał się miesięcznikiem, a sprzedaż udało się nam utrzymać, co na dzisiejszym rynku wydawniczym można uznać za ogromny sukces.
Powiedziałaś, że będziesz inwestować w kontent polski. W dzisiejszych czasach raczej się zwalnia dziennikarzy. Jakimi siłami chcecie zatem zasilać łamy obu tytułów materiałami autorskimi?
Akurat ja nie mam powodu denerwować się zwolnieniami. Każdy z trzech tytułów, które prowadzę wyrabia założony budżet, a nawet udaje się go przekroczyć.
Czy są na kolejny rok plany dotyczące wydań specjalnych obu tytułów lub związane z organizacją akcji specjalnych?
W przyszłym roku planujemy też kilka nowych przedsięwzięć w związku z EURO2012, ale nie mogę jeszcze zdradzać szczegółów. Jestem także redaktor naczelną magazynu „Kaleidoscope” wydawanego wspólnie z PLL LOT i tutaj także zamierzamy wprowadzić ekstra kontent i wydania dodatkowe z bardzo prostej przyczyny – spodziewamy się wzrostu liczby przyjezdnych do naszego kraju, a „Kaleidoscope” to wydanie dwujęzyczne i często pierwszy kontakt turystów z naszą prasą – jeszcze w drodze do Polski, na pokładzie samolotu.
Czym chcecie się odróżnić od konkurencyjnych tytułów podróżniczych?
„National Geographic” to raczej magazyn naukowy i opiniotwórczy, więc trudno znaleźć dla niego bezpośrednią konkurencję. Odniosę się zatem do „Travelera” – w segmencie pism podróżniczych mamy jeszcze dwa tytuły, czyli „Voyage” i „Podróże”. Przezornie wychodzę z założenia, że żadnego, nawet hipotetycznego „konkurenta” nie należy lekceważyć, ale odnoszę wrażenie, że to „Traveler” wyniósł pisma podróżnicze na zupełnie nowy poziom, zarówno estetyczny, jak i merytoryczny. Nie jest to folder reklamowy, gdzie jest parę ładnych obrazków i jakiś ogólny impresyjny tekst, bo staramy się dać naszym czytelnikom naprawdę konkretne porady, jak dotrzeć w najdalsze zakątki naszego globu. Przede wszystkim organizujemy akcje specjalne, które są naszym wyróżnikiem. „Travelery”, czyli „Oscary podróżnicze” to dziś jedno z najważniejszych wyróżnień w dziedzinie nauki, eksploracji i ochrony przyrody. Jednak to plebiscyt „7 cudów Polski” okazał się największym sukcesem w minionym roku i wygenerował nieprawdopodobną liczbę smsów w głosowaniu czytelników, a także zaktywizował środowiska lokalne, które uruchomiły własne akcje promocyjne. Kontynuujemy też ważną dla nas akcję – planowanie podróży dla osób niepełnosprawnych i wokół tego tematu uruchomiliśmy całą kampanię społeczną. Startujemy z kampanią „Rzeczpospolita Rowerowa”, aby zachęcać Polaków do aktywności fizycznej i do ekologicznego przemieszczania się na dwóch kółkach. Z pewnością mogę powiedzieć, że moja redakcja to najbardziej kreatywny zespół redakcyjny na rynku!
Przywołałaś, „Voyage” i „Podróże”. Co o nich sądzisz?
Zawsze od deski do deski czytam prasę z segmentu, w którym sama działam. Szanuję pracę innych redakcji tytułów podróżniczych, ale przyznaję, że nie zaskakują mnie niczym. Pochylam się więc nad tytułami zagranicznymi, w poszukiwaniu inspiracji.
Które zagraniczne tytuły podróżnicze robią na Tobie największe wrażenie?
Prenumeruję i czytam wszystkie ważne zagraniczne tytuły prasowe, związane mniej lub bardziej z turystyką, podróżami, eksploracją. Obserwuję oczywiście zagraniczne odsłony „National Geographic Traveler” oraz „NG Adventure”, „Geo” itd. Mogę powiedzieć, że trendy na świecie są dość sprecyzowane – skończyła się swoista „delirka” layoutowa i zmierzamy w stronę bardziej przejrzystych materiałów pod względem graficznym. Staramy się też, aby nasze materiały były możliwie najbardziej czytelne, a treści – rzeczowe i o charakterze poradnikowym.
Rozmawiamy o mediach, które docierają do odbiorców kochających podróże. Sama jesteś podróżniczką, za Tobą wiele sukcesów, jak choćby zdobycie Mount Everestu i wiele innych przedsięwzięć. Które ze swoich osiągnięć podróżniczych traktujesz jako najbardziej cenne?
Nie da się porównać wyjazdów z programem „Kobieta na krańcu świata” z udziałem w rajdzie Dakar i wyprawami na najwyższe szczyty świata, a zdobyłam ich kilka – mam na swoim koncie Koronę Ziemi. Z jednej strony uwielbiam podróże ekstremalne, którym towarzyszy niesamowity wysiłek i zmęczenie, bo pozwalają mi przekraczać własne możliwości. Z drugiej strony – fascynują mnie podróże na „krańce świata”, gdzie siadam z prostymi ludźmi i naprawdę poznaję ich kulturę. Powiem więc trochę wymijająco, ale z pełnym przekonaniem, że najważniejsza podróż to zawsze ta, która jest przede mną…
Zatem jaka podróż jest teraz przed Tobą?
Niedługo wyjeżdżam na Kubę, aby przygotować wstępną dokumentację do czwartej serii „Kobiety na krańcu świata”, a prywatnie już za chwilę jadę do RPA nurkować z żarłaczami białymi. W przyszłym roku mam też w planach kilka projektów wspinaczkowych, planuję także dokumentować przyrodę i kulturę, która niedługo zostanie zniszczona przez człowieka. Rozpoczynam również współpracę z ONZ i zamierzam wyjechać do jednego z obozów dla uchodźców w Afryce.
Spodziewałaś się, że zrealizujesz aż trzy serie „Kobiety na krańcu świata” dla TVN? Czy faktycznie jest w planach seria czwarta?
Nie spodziewałam się, że program „Kobieta na krańcu świata” będzie aż tak dużym sukcesem. W tematykę „kobiecą” wkraczałam trochę niepewnie nie wiedząc, jak zostanie zweryfikowana przez rynek. Okazuje się jednak, że opowieści o świecie, przedstawiane przez pryzmat kobiet, są dla widzów bardzo ciekawe. Myślę, że ten program wpisał się w ramówkę TVN-u i generuje dobrą oglądalność w swoim paśmie. Poza tym nareszcie, po ponad 3 latach starań, dostaliśmy pozwolenie na wjazd ekipy na Kubę, a w dokumentacji mamy jeszcze około 30 ciekawych tematów o kobietach na krańcach świata, więc szkoda by było stracić taki potencjał! (śmiech)
Jesteś zadowolona z poprzednich wyjazdów i tego, co widzowie mogli zobaczyć na ekranach w trzech poprzednich seriach?
Udało nam się dotrzeć do unikalnych bohaterek i zdokumentować nieprawdopodobne tematy, których w Polsce do tej pory nikt nie poruszał. Jak więc mogłabym być nie zadowolona?! Byliśmy z kamerami w nepalsko-tybetańskim plemieniu Lama, w którym kobiety uprawiają wielomęstwo, więc mają po kilku mężów jednocześnie. Dotarliśmy z naszymi kamerami na Samoa, gdzie jako pierwsza ekipa w historii dokumentowaliśmy temat kobiet uwięzionych w ciałach mężczyzn. W Indiach przez kilka dni mogliśmy żyć w świątyni szczurów… Ostatnie pół roku to był dla mnie ważny i bardzo twórczy czas. Oczywiście na podstawie tych wypraw powstanie też książka, a w niedługiej przyszłości również DVD.
Jaki inne publikacje książkowe masz w planach?
Właśnie wysłałam do drukarni moją książkę „Automaniaczka. Od rometa do rajdu Dakar”. Jest to historia dziewczyny, która – jak napisałam w podtytule – spełniła swoje chłopięce marzenia. Po raz pierwszy, w 10. rocznicę startu, opisuję mój udział w morderczym Rajdzie Dakar, ale także wracam we wspomnieniach do początków mojej pracy dziennikarza i pasjonatki sportów motorowych. W przygotowaniu jest także trzecia część „Kobiety na krańcu świata” oraz druga część „Zapisków podróżnych”, czyli zbiór moich przemyśleń i felietonów. Ponadto przygotowaliśmy aż pięć filmów DVD, które są sygnowane moim nazwiskiem i są to pierwsze polskie produkcje w historii, które jeszcze przed świętami będą wydawane przez G+J pod brandem „National Geographic”. Zostałam też ambasadorem kampanii „Budujemy Przylądek Nadziei”, której celem jest stworzenie w ramach „czynu społecznego” najnowocześniejszego w Polsce centrum onkologii dziecięcej. Wyznaczyłam sobie trzy lata, aby zebrać 60 milionów złotych i wierzę, że to się uda.
O rozmówcy
Martyna Wojciechowska – dziennikarka, podróżniczka, redaktor naczelna „National Geographic”, „National Geographic Traveler” oraz „Kaleidoscope”, zdobywczyni „Korony Ziemi”. Skończyła studia ekonomiczne, ale – jak sama mówi – jest z powołania dziennikarką. Na początku swojej kariery telewizyjnej prowadziła polską edycję „Big Brothera”, a potem program „Automaniak”. Jest pierwszą kobietą z Europy Środkowo-Wschodniej, która ukończyła Rajd Paryż-Dakar. Jako felietonistka współpracowała m.in. z magazynami: „Auto Moto”, „Świat Motocykli” oraz „Playboy”. Prowadziła program „Misja Martyna”, prowadzi także własną firmę Martyna Adventure. Obecnie na antenie TVN można oglądać już trzecią edycję programu „Kobieta na krańcu świata”. Autorka wielu książek, dokumentujących jej wyprawy.
foto: K. Frydrych
Dołącz do dyskusji: Wojciechowska: Najważniejsza jest podróż, która jest przede mną