Tomasz Lis: My, naród
Już 4 października ukaże się nowa książka Tomasza Lisa "My, naród". Dziennikarz specjalnie dla Wirtualnemedia.pl opowiada o kulisach jej powstawania oraz celach jakie mu towarzyszyły podczas jej pisania.
Kamil Sokołowski:Już w październiku na rynku ukaże się
Pana nowa książka. Co nowego chce Pan przekazać
czytelnikom?
Tomasz Lis:Od ukazania się mojej poprzedniej
książki minął rok. Jednak poczucie, że przesłanie książkowe, z
którym chce trafić do czytelnika jest, przynajmniej z mojego punktu
widzenia ważne, miałem ostatni raz pięć lat temu. Wtedy wydałem
książkę "Co z tą Polską?". Pisałem w niej generalnie o tym co jest
w Polsce nie tak i o tym co powinni zrobić politycy, by to zmienić.
W przypadku książki "My, naród" założenie jest inne.
Koncentruję się nie na politykach, choć i o nich oczywiście
piszę, ale na tym co każdy z nas może zrobić w swym mieście, w
wiosce, w miejscu pracy, na swej ulicy i w drodze do pracy, by było
nam w Polsce milej i sympatyczniej. Brzmi to diabelnie banalnie,
ale ma swój niezwykle poważny wymiar, bo nastrój w kraju decyduje i
o tym jak nam się żyje i o tym jaka atmosfera panuje w życiu
publicznym, lecz także o wydajności pracy.
Co było inspiracją do jej napisania? Jak długo trwały prace
nad nowym projektem?
Piszę o tym we wstępie. Na
spotkaniu Young Global Leaders w Dalian w Chinach fantastyczni
ludzie z całego świata mówili o tym jak dokonać postępu jeśli idzie
o ochronę ?środowiska, ubóstwo na świecie, jak sprawić, by laptop
był dostępny dla dzieci, które są
naprawdę biedne. Pomyślałem wtedy, że chciałbym postawić sam sobie
takie zadanie domowe, ale że powinno ono dotyczyć Polski, bo przed
nami są wielkie wyzwania, a czułbym się niekomfortowo uznając, że
owe wyzwania globalne przesłaniają mi to, co dla mnie
najważniejsze, czyli to co się dzieje w moim kraju.
Pewną inspiracją była też fala negatywizmu w polskim życiu
publicznym, gdzie draństwa, szczucia, podłości i niegodziwości jest
tyle co nigdy od 1989 roku. I uznałem, że zamiast załamywać ręce i
biadolić o strasznym kraju i złych ludziach, należy napisać coś
o
rzeczywistości w fajnym kraju, o masie fantastycznych ludzi, o
wielkich rzeczach, które już nam się udały i o tym co powinniśmy
zrobić, by znowu ruszyć do przodu, by dać w tej sztafecie pokoleń
dobrą zmianę, "szarpnąć" we właściwym kierunku.
Samo pisanie, to u mnie standard, zajęło mi dwa miesiące z
groszami. A zbieranie materiałów, porządkowanie ich w głowie i na
papierze, myślenie o tym co i jak chcę powiedzieć - to było 10
miesięcy. Jak zawsze na bieżąco konsultowałem się z ludźmi
z wydawnictwa "Świat książki" i z ludźmi z mojego otoczenia do
których mam zaufanie, o których wiedziałem, że bez ogródek powiedzą
mi co jest w tym co piszę nie tak, co trzeba dodać, co trzeba
wyeksponować.
Chce Pan edukować rodaków czy dostarczyć im chwili
niezobowiązującej refleksji?
"Edukować rodaków" brzmi jakbym Polaków traktował protekcjonalnie.
A ja w tej książce nie przez przypadek najczęściej używam zaimka
"my". Ja też mam swoje zadanie do wykonania i też tu i ówdzie mam
poczucie winy. Więc jeśli już, to rzecz jasna chciałbym skłonić
czytelników do refleksji.
Przy czym myślę, że gdy pojadę w Polskę na spotkania z czytelnikami
wiele razy usłyszę, że ktoś w tym co napisałem odkrył swe własne
myśli. Bo ja w tej książce żadnej Ameryki nie odkrywam, ale piszę o
czymś co jest tuż obok albo w nas po prostu, co nas i oblepia i
paraliżuje. Mówiąc o naszej wzajemnej nieżyczliwości, mówiąc o
dramatycznie niskim kapitale społecznego zaufania, o wciąż bardzo
słabym społeczeństwie obywatelskim, o naszych w ogromnej mierze
nieuzasadnionych, ale bardzo "dołujących nas kompleksach", o
koszmarnej zawiści, o potrzebie promocji w Polsce wszelkich
sukcesów, o potrzebie "przesterowania" naszego systemu edukacyjnego
tak, by nobilitował on indywidualizm i myślenie oraz o często
destrukcyjnej roli jaką w naszym życiu publicznym odgrywają
media.
Szczerze. Czy wierzy Pan, że takie publikacja mają szansę
cokolwiek zmienić?
Wierzę, że pierwszym krokiem do rozwiązania każdego problemu jest
uświadomienie sobie, że on istnieje i sprecyzowanie na czym on
polega. Ta książka może być jednym z kamyczków, które spowodują
lawinę.
Czy tak będzie? Nie wiem. Wiem, że sprawa jest szalenie poważna,
że wyzwanie jest trudne i boleśnie aktualne, a przede wszystkim
miałem potrzebę napisania tego i podzielenia się z tym z
kimkolwiek, kto chciałby to przeczytać. Dalej książka żyje już
własnym życiem.
Od wydania "Co z tą Polską", jak Pan wspomniał, minęło już
pięć lat. Jak bardzo w tym czasie zmieniły się poglądy Tomasza
Lisa?
W sferze moich wyobrażeń o fajnej Polsce nie zmieniło się nic.
Zmieniło się moje przekonanie, że świat naszej polityki jest zdolny
do autokorekty, do tego, by zdać sobie sprawę, że interesy kraju są
ważniejsze od interesu korporacji polityków, że realizacja
sensownego planu dla Polski jest ważniejsza od notowań tej czy owej
rządzącej partii. Wtedy byliśmy jakieś dwa lata od wyborów, miałem
przekonanie, że po degrengoladzie rządów SLD nadejdzie coś
świeżego, nowego, kompetentnego i tak - idealistycznego. Nic
takiego się nie stało. Cynizmu jest nawet więcej, kompetencji nawet
mniej, idealizmu nie widzę w ogóle.
Ile Pana książek do tej pory sprzedano? To dobry
biznes?
Wydałem 9 książek w nakładach od 3 do 123 tysięcy. To nie jest
żaden biznes. W czasie potrzebnym do napisania książki można by
szybko zarobić o wiele większe pieniądze. Te książki to najczęściej
próba opisania czegoś ważnego w historii Polski, jak w przypadku
książki "Wielki finał" o kulisach wejścia Polski do NATO lub próba
powiedzenia czegoś więcej o współczesnej Polsce na co nie ma
miejsca ani w programie publicystycznym, ani w tekstach do
gazet.
rozmawiał Kamil Sokołowski
Dołącz do dyskusji: Tomasz Lis: My, naród