Nie tylko „Kiedy ślub?”. O serialach dziewczyńskich
W 1998 roku Carrie Bradshaw ogłosiła, że żyjemy w wieku nie-niewinności. Bohaterka stała się ikoną kultury popularnej i wyznacznikiem dla kreowania kolejnych postaci kobiecych w serialach telewizyjnych. W tym roku od premiery „Seksu w wielkim mieście” mija już 26 lat i kolejne generacje twórczyń przemawiają własnym głosem, pokazując bohaterki, z którymi coraz młodsze pokolenia odbiorczyń mogą się identyfikować.
„Seks w wielkim mieście” Darrena Stara to klasyk, któremu należy się uznanie za to, jak (zwłaszcza w pierwszych sezonach) zabawnie pokazywał realia życia trzydziestolatek w Nowym Jorku. Drugi odcinek serialu, zatytułowany „Modelki i zwykli śmiertelnicy” wyprzedził swoje czasy i niejako przepowiedział nadejście epoki mediów społecznościowych i powszechnego dostępu do wizerunków medialnych oderwanych od rzeczywistości widywanej na ulicy. Miranda (Cynthia Nixon) opowiadała koleżankom, jak niezręcznie czuła się podczas spotkania towarzyskiego, gdy okazało się, że jej obecny partner dotychczas spotykał się z modelkami. Koleżanki wraz z nią zastanawiają się, nad różnicami nie tylko w wyglądzie, ale i stylu życia modelek i jak to one same nazywają „nie-modelek”. Refleksje na temat kompleksów i podziwu pomieszanego z zazdrością stanowią ciekawy felieton, którym w pierwszym sezonie był serial.
Co prawda jego sporą wadą było to, że co chwila na ekranie wypowiadali się jacyś przypadkowi mieszkańcy Nowego Jorku, tak jakby uczestniczyli w ankiecie, co wybijało nas z rytmu głównej osi narracyjnej. Z tego powodu format został w kolejnym sezonie zmieniony. Dzięki temu mogłyśmy lepiej poznać bohaterki.
Carrie vs. Hannah
Gdy jednak w 2012, także w stacji HBO, zadebiutowały „Dziewczyny” (2012-2017, HBO) Leny Dunham, sporo krytyki spadło na „Seks w wielkim mieście”. Lena Dunham starała się pokazać, jak piętnaście lat później wygląda życie singielek w Nowym Jorku i kolejne perypetie jej bohaterek zdawały się mówić, że wszystko, co pokazała Sarah Jessica Parker z koleżankami, to była jedynie serialowa fikcja i oderwanie od rzeczywistości. Sama Dunham też nie uniknęła krytyki za brak reprezentacji mniejszości etnicznych w serialu, dlatego w drugim sezonie pojawił się bohater, którego zagrał Donald Glover (znany jako Childish Gambino). Swoją drogą, cztery lata później Glover stworzył własny serial, zatytułowany „Atlanta”, chociaż niszowy, uznawany jest za pretendujący do tytułu jednego z najlepszych seriali ostatniej dekady (serial możecie obejrzeć na Disney+).
Jak więc widać, krytyka seriali generacyjnych, przyciągających widownię identyfikującą się metrykalnie z bohaterkami, jest czymś powszechnym. Różnica między „Dziewczynami” a „Seksem w wielkim mieście” dotyczyła przede wszystkim stylu życia, ścieżki kariery i tego, jak bohaterki budowały swoje relacje w związkach. Hannah Horvath (w tej roli Lena Dunham) niejednokrotnie mówiła, że przyjaźń jest ważniejsza, ale i trudniejsza od romansu. W tej kwestii Carrie Bradshaw na pewno by się z nią zgodziła. Obydwa seriale pielęgnowały wątki dotyczące kobiecej przyjaźni, idei siostrzeństwa i wzajemnego wsparcia.
„Seks w wielkim mieście” po latach oberwał za stereotypy (dotyczy to m.in. spojrzenia na bohaterów biseksualnych, bagatelizowania chorób psychicznych i uzależnień), uproszczoną wizję zarabiania i utrzymania się w Nowym Jorku, a także lekceważenie toksycznych zachowań męskich bohaterów (dotyczyło to m.in. Mr Biga, którego grał Chris Noth).
Obecnie telewizja HBO produkuje już trzeci sezon „I tak po prostu…” będący kontynuacją „Seksu w wielkim mieście”. Serial stara się naprawić wszystkie błędy wielkiego poprzednika, co daje efekt niezamierzenie komiczny zwłaszcza gdy bohaterki wygłaszają jedna przez drugą inkluzywne poglądy na świat. W sferze mówienia o seksualności bohaterek, nowy serial nadal bywa konserwatywny. Rozbudowana scena erotyczna otwierająca drugi sezon serialu przypomina najlepsze lata „Mody na sukces”, kiedy realizatorzy dbali o idealne ułożenie włosów bohaterek, idealne ułożenie ciał i pościeli, a w tle rozbrzmiewały dźwięki saksofonu. Nie inaczej jest w „I tak po prostu…”. Carrie wychodzi z łazienki w nonszalancko narzuconej bluzie, na nogach ma szpilki. Bohaterki nie idą do sypialni, one robią catwalk niczym profesjonalne modelki wybiegowe.
Jedynym śladem po latach świetności „Seksu w wielkim mieście” jest Miranda. Mimo że poprzedni sezon podważył wiarygodność tej postaci, tym razem showrunner oddaje jej głos i udowadnia, że to wciąż najciekawsza bohaterka. Wyrazista, konkretna, odważna, ciągle ucząca się siebie i zdecydowana ryzykować. To wciąż ta sama dziewczyna, która obawiała się macierzyństwa i związku ze Steve’em (ten wątek ciekawie powraca, zataczając koło) i ta sama, która mówi, co myśli. Niestety zbyt mało jest interakcji między Carrie a Mirandą, ponieważ wciąż ich relacja rozmywa się z powodu nowych postaci krążących w pobliżu niczym natrętne muchy. Rozumiem, że przez ich wprowadzenie twórcy mówią, że wszystko się zmienia, przyjaźnie także, ale dawniej rozmowy Carrie i Mirandy należały do najciekawszych w serialu. Ich słynne dwie kłótnie również. Dzisiaj, bohaterki się mijają.
Pomysłodawczyni bez tantiem
Co ciekawe, pomysłodawczyni książki „Seks w wielkim mieście” Candace Bushnell, której powieść o czterech przyjaciółkach z Manhattanu i ich życiu miłosnym zainspirowała telewizyjny fenomen końca ubiegłego wieku, ujawniła, że nie otrzymuje żadnych tantiem z tytułu zawartej niedawno przez Netflix i WBD umowy na emisję sześciu sezonów „Seksu w wielkim mieście”.
Pierwotnie Bushnell otrzymała od HBO 100 tys. dolarów za prawa do ekranizacji swojej powieści, na podstawie której powstał serial telewizyjny emitowany w latach 1998–2004, a którego franczyza jest obecnie warta setki milionów dolarów. I szczerze opowiedziała o tym ostatnio w wywiadzie dla „The Times of London”. Autorka przypomniała problem twórców wielu dzieł popkultury, do których sprzedano prawa autorskie za ułamek ich późniejszej wartości. Gdy Bushnell podpisywała swoją umowę z HBO pod koniec lat 90., prawdopodobnie nie przypuszczała, że wypuszcza z rąk zaczyn do jednego z największych serialowych hitów kolejnych dekad.
Bushnell uważa, że mężczyźni w amerykańskim show-biznesie nie postępują fair, a jako że to do nich należy większość władzy, nadmiernie ją wykorzystują. Przypomniała, że: „Odsetek kobiet należących do najbardziej uprzywilejowanej grupy tzn. 1 procenta, które same dorobiły się pokaźnych majątków, wynosi około 3,5 proc. i to jest szokujące”. Jak widać, na historiach kobiet wciąż najlepiej zarabiają mężczyźni.
Jak na tle zamożnych mieszkanek Manhattanu blisko 15 lat później wypadły ich młodsze koleżanki z Brooklynu? - Serial „Dziewczyny” umiejętnie oddał charakterystyczne dla tamtego okresu realia ekonomiczne. To doskonały portret dwudziestolatek, które nie miały podobnego do Carrie Bradshaw zaplecza finansowego. Hannah podejmuje się niskopłatnych prac, pojawia się na nieudanych rozmowach kwalifikacyjnych, boryka się z poczuciem bezsensu swoich działań. Produkcja doskonale zobrazowała obraz pokolenia zmęczonego wszechobecną retoryką sukcesu - na Hannah i jej koleżanki czekały bezpłatne staże lub praca poniżej kwalifikacji. To bardzo ciekawy aspekt tego serialu: pokazywał bowiem dwudziestokilkulatków jako osoby niepogodzone z rzeczywistością, a jednocześnie zrezygnowane, świadome nie tylko zewnętrznych, ale i własnych ograniczeń. Przesłaniem serialu było zatem zwrócenie uwagi na niezwykle istotne doświadczenia ludzi wchodzących w dorosłość w trudnym dla światowej gospodarki czasie – w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl mówi badaczka kultury popularnej, dr Magdalena Bałaga.
W tekście „Panie i dziewczyny” filmoznawczyni, dr Ewa Drygalska pisała w 2012 roku, że „»Dziewczyny« to »Seks w wielkim mieście«, ale posługujący się estetyką porażki. Znika luksus, glamour, drogie buty i lunche w absurdalnie drogich restauracjach na Upper East Side. Jesteśmy na Brooklynie, w tanich knajpach, na imprezach w postindustrialnych loftach, nie mamy na czynsz w wynajętych mieszkaniach. O chłopaka niełatwo, a jeśli już się pojawia, to seks okazuje się albo przereklamowany, albo mało satysfakcjonujący”.
„Dziewczyny” są również opowieścią o radzeniu sobie z odrzuceniem na wielu poziomach; na tym polega w gruncie rzeczy w serialu proces dojrzewania. Hannah musi radzić sobie z odtrąceniem ze strony niedojrzałych mężczyzn, pominięciem przy zatrudnieniu lub awansie, czy odmowami ze strony wydawnictw, w których chciałaby wydać książki. Wreszcie, najtrudniej jest jej się pogodzić z myślą, że nie spełniła oczekiwań swoich rodziców - wyjaśnia dr Magdalena Bałaga.
„Fleabag” i zmiana narracji
W 2016 roku na rynku telewizyjnym pojawił się serial „Fleabag” (2016-2019, BBC3) Phoebe Waller-Bridge, która podobnie jak Lena Dunham, jawi się jako rzeczywisty głos pokolenia współczesnych trzydziestolatek. - Serial skupia się zasadniczo na doświadczeniu straty i poczuciu winy, z którym Fleabag zmaga się po stracie najbliższej przyjaciółki. Retrospekcje z jej udziałem, eksponujące ich intymną relację, zrozumienie i oddanie, zdają się istotnie kontrastować z tym, co dzieje się w teraźniejszości serialu. Fleabag wprawdzie prowadzi nadal ich wspólną kawiarnię, choć nawet jej motyw przewodni, świnki morskie, nie nadaje pogodności scenom w lokalu. Raczej podkreśla dojmującą pustkę, jaką stwarza idiom pozbawiony jednej z autorek. Poza wątkiem głównym, któremu towarzyszą zmagania kobiety z niezyskownym interesem, ważne miejsce w serialu zajmują relacje intymne Fleabag. Oscylujące na granicy promiskuityzmu i obsesyjnego zagłuszania emocji sceny seksu są dojmująco przygnębiające. Nie ma tu miejsca cielesno-seksualna rewolucja, której chciała dokonać/dokonała Lena Dunham – tak w 2017 roku o produkcji Phoebe Waller-Bridge pisała dr Olga Szmidt w „Czasie Kultury” (numer z dnia 15.06.2017 roku).
Po drodze pojawiły się jeszcze szalone dziewczyny z „Broad City” (2014-2019, Comedy Central) - Ilana i Abbi. Bohaterki to mieszkanki Nowego Jorku, spędzające ze sobą wiele czasu podczas wędrówek ulicami ulubionego Brooklynu, uważające przy tym, aby nie dotrzeć na Manhattan, uznawany przez nie za jeden z kręgów piekielnych opisywanych przez Dantego. Młode pokolenie nowojorskich singielek pogrzebało Manhattan Carrie Bradshaw jako kolebkę kobiecej szczęśliwości, można by rzec, że Brooklyn to aktualnie nowa czerń Nowego Jorku. Bohaterki niewiele czasu spędzają w swoich mieszkaniach, ale gdy pojawiają się w apartamencie Abbi, natrafiają na przeszkodę, która przypomina im dlaczego wyżej od siedzenia w domu cenią eksplorowanie brooklyńskich zakątków.
Tę przeszkodę stanowi Bevers, chłopak współlokatorki Abbi całą dobę spędzający na kanapie w jej salonie. Co warte wspomnienia, Bevers nie mieszka z Abbi, ale nieustannie okupuje jej salon. W zasadzie trudno stwierdzić, czy mieszka gdziekolwiek, skoro tak wiele wysiłku wkłada w to, żeby Abbi zastała go na swojej kanapie kiedykolwiek wróci do mieszkania – w ten sposób ówczesny fenomen serialu opisywałam w tekście „Duże ciała na małym ekranie. Nienormatywne wizerunki męskości w neoserialach” („Panoptikum”, nr 14 (21)/2015). „Broad City” pokazywał swoje bohaterki wyzwolone z okowów sztywnego podziału na to, co męskie i kobiece w telewizyjnych gatunkach. Dlatego też Ilana i Abbi miewały głupie pomysły dotychczas zarezerwowane dla bohaterów bromance’ów jak np. „Supersamiec”; spędzały całe dnie na włóczędze po mieście, szukaniu kłopotów i traceniu pracy z dnia na dzień.
Po polsku
Takich seriali dotychczas próżno było szukać w polskiej ofercie telewizyjnej i streamingowej. Zmiany pojawiły się wraz z zeszłorocznym debiutem nowych seriali Netfliksa, jak „Infamia” oraz „Absolutni debiutanci” (o których więcej przeczytacie tutaj i tutaj). Tymczasem Canal+ wyprodukował tragikomedię „Kiedy ślub?”, która jako pierwsza odpowiada na potrzeby millenialsów i próbuje uchwycić ich codzienność w generacyjnej panoramie. Więcej o serialu przeczytacie tutaj. Czy to zasypie wieloletnie braki w polskiej ofercie seriali dla dziewczyn i kobiet? Jest to całkiem dobry początek.
Dołącz do dyskusji: Nie tylko „Kiedy ślub?”. O serialach dziewczyńskich