Emil Pawłowski: Co dalej z ad blockami? Krótka historia chciwości reklamowej
Wraz z wdrożeniem precyzyjnego pomiaru czasu, możemy o ten wskaźnik oprzeć definicję potencjału reklamowego wydawcy. Możemy również oprzeć o ten wskaźnik modele rozliczeniowe. Spowoduje to, że wydawcy będą mogli myśleć o wygodzie użytkownika, bez zwracania uwagi na liczbę odsłon, którą ten użytkownik wygeneruje - o rynku reklamy internetowej w sytuacji rosnącej popularności adblocków pisze Emil Pawłowski z Gemiusa.
Dołącz do dyskusji: Emil Pawłowski: Co dalej z ad blockami? Krótka historia chciwości reklamowej
Co gorsze mimo wzrostu agresywności treści reklamowych kompletnie nie idzie to w parze z zyskiem dla witryn, mniejsze portale tematyczne zarabiają grosze, podczas gdy ich witryny wyglądają jak wesołe miasteczko.
Jeśli nie zmieni się podejście branży reklamowej, aby szanowała te miejsca, w których ich reklamy się pojawiają, to z czasem pojawiać się przestaną, z dwóch powodów:
1. Mniejsze witryny mimo przyrostu odsłon nie będą w stanie przełożyć tego na utrzymanie (koszty serwerów, redakcji) i będą znikać.
2. Inne mniejsze witryny znajdą nowe sposoby, pomijając brokerów reklamowych, co już ma miejsce. Firmy coraz śmielej decydują się przeznaczać budżet na reklamę bezpośrednią w miejscach, gdzie mogą dotrzeć skutecznie do wąskiego grona tematycznego. Zamiast wydawać 20k na reklamę, która będzie się wyświetlać rotacyjnie z ilomaś innymi marki dochodzą do wniosku, że skuteczniejszy jest materiał sponsorowany, wideo, a już szczególnie - realna dobra opinia oparta na faktycznym kontakcie z produktem. Coraz więcej producentów elektroniki puszcza urządzenia do testów np. do wpływowych blogerów i jeśli oni będą na tym wychodzić na plus, to po co im będą bannery od brokera? :) Żeby irytować czytelników?
Bannery/wideo migające jak lampki na choince odchodzą do lamusa i im szybciej branża reklamowa zda sobie z tego sprawę i odnajdzie się w rzeczywistości, tym lepiej będzie dla niej. Inaczej nadejdzie mocne załamanie.
Poza tym dość naiwne jest myślenie, że jeśli wyłączy się dostęp do treści, to zmusi to użytkowników do wyłączenia adblocków. To stwierdzenie jest prawdziwe tylko i wyłącznie dla dużych (potężnych) serwisów generujących ogrom własnych autorskich treści i zatrudniających do tego dziesiątki osób.
Jeśli coś takiego spróbuje zrobić np. lokalny portal miejski, to natychmiast albo już można znaleźć, albo zaraz powstanie kilka innych, które tego nie będą mieć - to raz.
Dwa - nawet gdyby portal był super unikalny, wyjątkowy i jedyny na rynku, to nie trudno mi sobie wyobrazić, że znajdzie się grupka osób, która zechce kopiować treści i udostępniać ogólnie, pakując dodatkowo swoje bannery. Oczywiście można ich ścigać, ale niech kupią serwer na Malediwach, to powodzenia życzę, a nawet gdy się takich dopadnie, to prawo prasy jest tak dziurawe, że w porywie skończy się śmieszną grzywną i tyle będzie.
Jestem to w stanie oprzeć na konkretnych przykładach konkretnych witryn, ale nie chcę wskazywać palcem.
Obrona jest świadoma (ad-blocki) i podświadoma (powstaje mechanizm "reklamują = chcą wcisnąć", czyli reklama zamienia się w antyreklamę).
Istnieje naturalny próg ilości reklam (w mediach plus za oknem), który zwykły człowiek jest w stanie znieść. Ten próg został już znacząco przekroczony.
Poza tym: między pierwszym i ostatnim ogniwem łańcucha powstało zbyt wielu (chciwych) pośredników - agencji, brokerów, domów mediowych, firm, które badają, itd, itp. To są w 80% pasożyty zjadające pieniądze, które powinny trafiać do mediów i zajmujące się udowadnianiem potrzeby własnego istnienia.
Świadomie przejaskrawiam, ale naprawdę trzeba tą bandą potrząsnąć.