Wiesław Godzic: czytelnictwo prasy staje się „niepierwszorzędne” w naszych kontaktach z mediami
Coraz mniejsza jest grupa lojalnych czytelników, a dla zespołów dziennikarskich to kwestia priorytetowa - czuć powiązanie ze „swoim czytelnikiem”. Kurczy się zdolność oddziaływania prasy na innych (niż tych lojalnych) czytelników, na sprawujących władzę, na świat - ocenia dla Wirtualnemedia.pl medioznawca prof. Wiesław Godzic.
To, o czym mówimy w związku z prasą drukowaną to metafory, opisujące tendencje - a te trzeba dostrzegać nawet w zalążku. Bo jak wybuchną, a my nie będziemy przygotowani, mentalnie - na przykład - to biada nam i światu dziennikarstwa.
Przewidywać śmierć prasy drukowanej to tak jak gdyby twierdzić, że kino i telewizja umierają. A przeciwnik pokaże dane, świadczące o tym, że rośnie sprzedaż telewizorów najnowszej generacji. Problem w tym, co się na ich ekranach ogląda? Co więcej: jaka jest świadomość oglądających, że mają do czynienia z DVD czy VoD, czy też przekazem stacji nadawczej, przekazem live z Internetu, czy filmikiem z Facebooka? Uważam, że zanikanie takiej świadomości jest argumentem na rzecz metaforycznego końca TV, jako najogólniej rozumianego przekazu, nad którym sprawuję tylko ograniczoną kontrolę - w końcu mogę wyłączyć i zatrzymać.
Tak też rozumiem metaforę końca prasy: jej czytelnictwo staje się „niepierwszorzędne” w naszych kontaktach z mediami, żeby nie powiedzieć - „wtórne”. Wolimy obrazki, a te obrazki domagają się kolejnych obrazków. Coraz mniejsza jest grupa lojalnych czytelników, a dla zespołów dziennikarskich to kwestia priorytetowa - czuć powiązanie ze „swoim czytelnikiem”. Kurczy się zdolność oddziaływania prasy na innych (niż tych lojalnych) czytelników, na sprawujących władzę, na świat...
Jest wreszcie ważny moment przyjęcia etnicznego i kulturowego punktu widzenia. Spójrzmy na Indie i miliony egzemplarzy czytanych regularnie. Popatrzmy na Chiny: w Pekinie wiszą tablice stron popularnych gazet i gromadzą one spory tłum. Zabawne wydaje się to, że tablice, prezentujące zadrukowane strony, są elektroniczne. Świat jest niejednorodny, więc wszelkie ogólniki wydają się obciążone wysokim ryzykiem popełnienia błędu.
Dostrzegam także bardzo indywidualny problem każdego z nas - mam nadzieję. Od kilku lat przesiadłem się na niezły czytnik elektroniczny. Najpierw euforia - koledzy naukowcy, przypomnijcie sobie, jak długo trwało zamawianie książki i czasopisma ze strefy dolarowej. To był koszmar rozwleczony w czasie. Dzisiaj trwa to sekundy (nie zapominam, że przydaje się numer karty kredytowej). Czytam swoje czasopisma i książki - mam to wszystko na dłoni (i jak na dłoni): cała aktualna mądrość mieści się tam. Ale coraz trudniej przychodzi mi skoncentrować się na jednym artykule. Porzucam go tym łatwiej, że łatwo powrócić do miejsca utraty z nim kontaktu.
Elektroniczne wydania moich czasopism są na tyle różne, że często czuję się, jakbym nie czytał artykułu - a przecież czytałem. Pół roboty edytora i redaktora gdzieś tam gubi się w moich ustawieniach wielkości czcionki i orientacji tekstu. Nie wiem, w jakim zakresie jest to tekst mój, w jakim - czytnika, a w jakim - zespołu redakcyjnego. Czytelnik moich uwag przeczyta je na jakimś ekranie - na pewno nie na papierze. Ja też piszę na komputerze i wysyłam do redakcji elektronicznie. Gutenbergu - gdzie jesteś?
Prof. Wiesław Godzic, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej
Dołącz do dyskusji: Wiesław Godzic: czytelnictwo prasy staje się „niepierwszorzędne” w naszych kontaktach z mediami