„Pewnego razu na krajowej jedynce” przyciąga retro klimatem rodem z dancingu. Recenzja polskiej nowości Netfliksa
„Pewnego razu na krajowej jedynce” to kolejna polska propozycja serialowa od Netfliksa. Czarna komedia w reżyserii Jakuba Piątka i Grzegorza Jaroszuka opowiada o bardzo pechowym dniu kilku pasażerów auta jadącego do Cieszyna.
Serial składa się z zaledwie sześciu półgodzinnych odcinków wciągających nas w makabryczną opowieść o skutkach napadu na bank. „Pewnego razu na krajowej jedynce” nie jest produkcją kryminalną więc to już pierwszy powód do tego, aby wyróżnić ten tytuł. To dobra wiadomość, że polscy twórcy coraz śmielej eksperymentują z innymi gatunkami niż tylko kryminał, który wychodzi nam najlepiej od lat, ale warto wyjść poza utarty schemat i sprawdzić, co jeszcze może stać się polskim towarem eksportowym.
„To jest napad na bank, wszyscy do góry ręce”
Punktem wyjścia całej historii jest konflikt. Nieporozumienie między Dianką (Maja Wolska), a jej ojcem Leonem (Juliusz Chrząstowski) sprawia, że wyruszają do Cieszyna, a ponieważ borykają się z problemami finansowymi (Leon musiał oddać sporo sprzętów do lombardu z powodu swojego problemu alkoholowego i chuligańskich wybryków córki) zabierają ze sobą, w ramach usługi typu carpooling, dwójkę pasażerów.
Wojtek (Michał Sikorski) jedzie do swojej dziewczyny, ale cały czas jest na linii z zaborczą matką, z kolei Klara (Anna Ilczuk) podróżuje do bliskiej przyjaciółki po rozstaniu z facetem. Nikomu nie jest do śmiechu więc atmosfera od początku jest dosyć gęsta. A gdy na skutek nieporozumienia, na stacji benzynowej „cieszyńska ekipa” wsiada w cudze auto wyglądające identycznie jak ich, to szaleństwo dopiero się zaczyna. Zwłaszcza gdy bohaterowie orientują się, że jadą autem wykorzystanym w napadzie na bank, a w bagażniku wciąż znajduje się cenny łup.
„W lesie dziś nie zaśnie nikt”
Piętrzące się między bohaterami nieporozumienia prowadzą do ciągłych kłótni, ucieczek, zmiany frontów i tymczasowych sojuszy. Niekoniecznie obchodzą mnie przepychanki poszczególnych postaci ponieważ – mimo że są dosyć wyraziści i rozumiemy, że znaleźli się na rozdrożu dróg w każdym możliwym sensie – nie zrobili niczego, żebyśmy się do nich przywiązali, albo polubili. Leon i Dianka, Klara i Wojtek są dosyć powierzchownie narysowani, nie mamy okazji żeby ich lepiej poznać. Dopiero gdy w kolejnych odcinkach pojawiają się retrospekcje i rozumiemy, dlaczego znaleźli się na trasie do Cieszyna, zaczynamy im współczuć i trochę bardziej się do nich przywiązywać. Jednak dla mnie to wciąż za mało, żebym pamiętała te postaci i serial za rok, albo dwa, albo przynajmniej w podsumowaniu najlepszych seriali roku.
Gonitwa po lesie, ucieczka przed kimś komu zależy na odzyskaniu pieniędzy nie jest ani zbyt ciekawie napisana, ani też nowatorska. Widzieliśmy to już wiele razy w wielu filmach. Na tle całej ekipy pasażerów, wyróżnia się Klara dzięki roli Anny Ilczuk, która zwykle gdy pojawia się w serialu, odciska na nim swój ślad (w ostatnich latach pojawiła się m.in. w serialu „Szadź”). Zabrakło jednak wyrazistych postaci z mocną wyartykułowaną motywacją. Tak naprawdę nie wiem, na czym tym ludziom zależy i dokąd zmierzają (poza tym, że do Cieszyna).
„Wybacz chłopcze, gdy się tak uśmiecham”
Dużo lepiej wypada wątek „motelowy” kiedy perypetie przenoszą się do podmiejskiego hotelu z szemranym właścicielem i taką samą klientelą. Można by rzec, że gonitwa i ucieczka zmienia tylko lokalizację, bo z lasu przenosi się do motelowych pokoi, ale dzięki temu zyskujemy piękne zdjęcia, które przywodzą na myśl dancingi z lat 80. i kadry z „07 zgłoś się”, serialu „Rojst” albo „Córek dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej.
Oczekiwałam, że dobrze wyprowadzony zostanie wątek napadu na bank i zapoznanie się z jego sprawcami, co pozwoli nam zrozumieć ich działania. Wszystko jednak można sprowadzić do wypowiedzi jednego z nich – po prostu „nafurali się” i marzyli o lepszym życiu. W jakimś sensie nieudolność sprawców przypomina groteskową wymowę filmów braci Coen, z „Fargo” na czele. Przypadkowość działań, dążeń i tego, jak kończą bohaterowie dosyć odruchowo odsyła nas do filmów Coenów.
„Wszystko, czego dziś chcę”
Aktorsko najlepiej wypada wspominana już Anna Ilczuk w roli Klary oraz Jaśmina Polak jako prostytutka Celina. Ta ostatnia jest trochę jak Skarbona z „07 zgłoś się”, a trochę jak Nadia z „Rojstu”. Bohaterka ma najlepszy anturaż, nie tylko jeśli chodzi o jej garderobę (panterka, cekiny, wysokie obcasy, papierosy), ale i kontekst ponieważ zakotwiczona jest w motelu na stałe, a inne postaci nie mają tylu akcesoriów żeby zbudować swój świat ponieważ jadą autem do Cieszyna.
„Pewnego razu na krajowej jedynce” to rzecz momentami dająca nadzieję na dużo więcej warstw do odczytania, albo wydaje się, że zabrakło kolejnych rozgałęzień i ciągów dalszych w scenariuszu Doroty Trzaski. Pozostajemy z historią o przypadkowości naszego życia i poczuciem braku sensu, bo wszystko na skutek niespodziewanych zwrotów akcji może nagle stanąć na głowie. Chciałoby się żeby było tam coś więcej.
Serial to raczej niszowa produkcja dla osób szukających eksperymentów, chociaż październikowy „Gang zielonej rękawiczki” też był tego rodzaju tytułem, a zyskał przychylność widowni. Nie jest to na pewno „Plan lekcji”, co należy poczytywać za sukces. Nudzić się nie będziecie, ale po skończonym seansie możecie zapytać: „to już, tylko tyle?”. Chciałabym dowiedzieć się więcej o sprawcy zamieszania, czyli Emilu (w tej roli Łukasz Garlicki), bo nie chcę wierzyć, że był tylko idiotą, sądzę że miał on historię, której nie było dane nam poznać. Podobnie zresztą było w przypadku Celiny. Gdy miałam nadzieję, że dowiem się o nich czegoś więcej, serial się skończył.
Serial „Pewnego razu na krajowej jedynce” od 1 grudnia dostępny jest na platformie Netflix.
Dołącz do dyskusji: „Pewnego razu na krajowej jedynce” przyciąga retro klimatem rodem z dancingu. Recenzja polskiej nowości Netfliksa