Pożegnanie naszej „Rodziny zastępczej”
„Z jednej tkaniny wszyscy jesteśmy, co się wyciera, strzępi przez lata” – słowa tej piosenki Seweryna Krajewskiego do słów Jacka Cygana znają chyba wszyscy, którzy chociaż raz zetknęli się z serialem „Rodzina zastępcza”. Kilka tygodni temu Telewizja Polsat poinformowała, że rezygnuje z kolejnych serii serialu komediowego, nadawanego na jej antenie od ponad dziesięciu lat. W ten sposób kończy się nie tylko pewien etap w dziejach słonecznej telewizji, ale także w historii rodzimych produkcji telewizyjnych.
Mamy luty 1999 roku. Na antenie pierwszej polskiej stacji komercyjnej pokazuje się dwoje znanych i niezwykle cenionych aktorów. Gabriela Kownacka i Piotr Fronczewski, bo o nich mowa, wraz ze swoimi filmowymi dziećmi – Majką i Filipem – postanawiają przysposobić Romka, który wychowuje się w domu dziecka. Do familii Kwiatkowskich w wyniku zbiegu okoliczności dołączają jeszcze Zosia i Eliza. W ten sposób tworzy się trzon „rodziny zastępczej”. Gdy dodamy do niego ekscentryczną ciotkę Ulę i uroczego, aczkolwiek wielkiego psa rasy Dogue de Bordeaux o imieniu Śliniak, tworzy się galimatias, który trudno ogarnąć. Największy problem mieli wspomniani na samym początku rodzice. Zapanować nad dwójką dzieci to często zadanie niemożliwe, a co dopiero nad piątką? Każde z nich ma swoje problemy wynikające z wkraczania w okres dojrzewania. Pierwsze miłości, problemy w szkole, ciekawe pomysły na urozmaicenie sobie życia – każdemu po kolei trzeba wytłumaczyć, co jest dobre, a co złe, jak zachować się w sytuacjach „podbramkowych”. Trzeba przyznać, że Anka i Jacek ze swoich obowiązków wywiązują się znakomicie. I mimo że pracują zawodowo, stale widzą dno własnego portfela i jeżdżą autem, które spokojnie mogłoby zagrać w filmie o transformacji ustrojowej, czują się szczęśliwi.
Dalej, jak to w życiu, dzieci dorastają, zarówno w serialu, jak i poza kamerami. Zosia i Romek wyjeżdżają edukować się za granicę. A że rodzina zastępcza próżni nie znosi, na ich miejsce przychodzą nowi wychowankowie. Dorotka i Wojtek zostają adoptowani, gdy Anka dowiaduje się, że ich matka nie żyje. Z kolei, gdy ich biologiczny ojciec wychodzi z więzienia i przechodzi resocjalizację, dzieciaki wracają do niego. Wydawało się, że to koniec rodzicielskich przygód Anki i Jacka, a tu na horyzoncie pojawiają się Piotr i Paweł. Przyjeżdżają wraz z kuzynem Lesiem spod Włodawy i zostają już w Warszawie.
Każdy format prędzej czy później się wyczerpuje. W przypadku „Rodziny zastępczej” nastąpiło to w momencie odejścia Zosi i Romka i pojawienia się ich „następców”. Jakkolwiek Dorotka i Wojtek to urocze dzieciaki, tak przyznać trzeba, że roszady w obsadzie nie pomagają żadnemu serialowi. W miarę dorastania dziecięcych bohaterów ciężar komediowy przenosił się z domu Kwiatkowskich do wilii ich sąsiadów – Alutki i Jędruli Kossoniów, a także do mieszkania Majki i jej męża, filozofa Kuby. Zmiany powodowały, że przy tytule zostali tylko najwięksi fani. Z niegdysiejszych czterech milionów widzów dziś pozostało co najwyżej półtora. Wieści o zakończeniu produkcji pojawiały się nieoficjalnie od dawna. W listopadzie potwierdził je Polsat.
Dekada, przez którą „Rodzina zastępcza” była obecna w mediach wyraźnie pokazuje, że nie jest to pierwszy lepszy serial komediowy, który schodzi z anteny po co najwyżej kliku transzach. Wręcz przeciwnie – jest obok „Klanu” i „Złotopolskich” najdłużej emitowanym serialem w historii polskiej telewizji. Przez okrągłe dziesięć lat stanowił stały punkt polsatowskiej ramówki, o lata świetlne wyprzedzający „Bar”, „Idź na całość” czy „Świat według Kiepskich”. Dlaczego pokochaliśmy Kwiatkowskich i ich przyjaciół?
Przede wszystkim dzięki samym rodzicom Kwiatkowskim. Piotr Fronczewski pokazał, że prawdziwy facet może być też wspaniałym i wyrozumiałym ojcem. Gabriela Kownacka dowiodła nam wszystkim, że adopcja to piękna i jakże normalna rzecz. Oboje zrezygnowali z jakiejkolwiek pretensjonalności. Tworząc pełne ciepła postaci, stali się „rodzicami zastępczymi” każdego z nas.
O potędze serialu świadczą także inne, dodać trzeba, wybitne, postaci. Ciotka Ula została rewelacyjnie wykreowana przez Marylę Rodowicz. Najpopularniejsza polska wokalistka udowodniła, że posiada duży talent komediowy. Jej bohaterka, etatowa pracownica Ministerstwa Obrony Narodowej, szczerze nie cierpiała Jacka, którego oskarżała o zmarnowanie życia swojej siostry. Mimo to, zawsze gdy u Kwiatkowskich działo się coś złego, przychodziła z odsieczą, siejąc częściej większy zamęt niż ten, który zastawała.
Z kolei Posterunkowy, w którego mistrzowsko wcielił się Jarosław Boberek, pokazał ludzką twarz stróżów prawa. Stały gość w domu Jacka i Anki, z nieodłącznym kubkiem kawy w dłoni udowodnił, że policjant, nawet jeśli namolny i mało efektywny, może stać się prawdziwym przyjacielem rodziny.
Nie można zapomnieć o aktorskiej perełce, jaką jest kreacja Alutki Kossoń, w którą z niebywałym wdziękiem wcieliła się Joanna Trzepiecińska. Poetce – marzycielce i żonie wpływowego producenta telewizyjnego trudno jest zrozumieć świat „zwykłych” śmiertelników, którzy martwią się o to, jak przeżyć do pierwszego. Jej barwność w zderzeniu z szarym, stonowanym światem dawała na ekranie mieszankę iście wybuchową. Słowem – „fascynujące!”.
Gdy do wymienionych wyżej postaci dodamy ciotkę Jadzię, Jedrulę, Kubę i jego dziadka oraz wszystkich dziecięcych bohaterów, mogę stwierdzić, że „Rodzina zastępcza” była jednym z najlepiej „zagranych” seriali komediowych. Każdy odcinek to osobna historia, opowiedziana w zabawny i inteligentny sposób i, co chyba najważniejsze, zawierająca autentyczne przesłanie. Na swoje miejsce zapracował także Śliniak – jego psia rola pozwala mu zasiąść w panteonie, obok Szarika i Psa Cywila.
Z „Rodziną zastępczą” żegnam się więc z łezką w oku. Serial ten był przez wiele lat jedną z niewielu propozycji, dla których warto było włączyć Polsat. Mądry, ciepły i naprawdę zabawny, przez wiele lat promował wartości do niedawna Polakom nieznane. Kwiatkowscy przybliżyli nam problematykę tworzenia rodzin zastępczych i udowodnili, że jest to rzecz naturalna i mogąca przynieść wiele radości. Z racji tego, że Zosia i Eliza miały inny kolor skóry, produkcja przyczyniła się także do promocji tolerancji.
Wraz z końcem „Rodziny zastępczej” kończy się pewien etap historii polskiej telewizji. I to nie dlatego, że spotykaliśmy się z Kwiatkowskimi aż przez dziesięć lat. Po prostu takich seriali już się nie robi. No bo który z nich już na samym początku mówił nam o rzeczach najważniejszych? O tym, że „z jednej tkaniny wszyscy jesteśmy”?
Polsat
Dołącz do dyskusji: Pożegnanie naszej „Rodziny zastępczej”
Ogladalność spadła,wcale nie ze względu na małą atrakcyjność,lecz ze przez ostatnie lata traktowany był jako ZAPCHAJDZIURA, ciągle zmieniane były pory emisji.Nie oglądałam wielu odcinków właśnie dlatego,że nie wiedziałam w który dzień znowu i o której godzinie będzie.W dodatku złosliwie już chyba jego emisja często wcześniej nakładała sie z innym atrakcyjnym filmem np.w pr.II. Sądzę więc,że nie widzowie mieli wpływ na zdjęcie dobrego serialu.
Ja żałuję.Wspaniali aktorzy,świetny scenariusz.