Netflix ekranizuje kultową powieść. Recenzja serialu „Sto lat samotności”
To jeden z najbardziej ambitnych projektów Netfliksa. Ekranizacja powieści noblisty, który do końca życia nie godził się na nią z obawy przed niemożnością przełożenia języka „Stu lat samotności” na język filmu. Gabriel Garcia Marquez wzbraniał się przed adaptacją, ale po jego śmierci, synowie przystali na propozycję platformy.
Okazuje się, że podjęli dobrą decyzję. Hiszpańskojęzyczny serial giganta streamingu to przepastne dzieło oddające hołd wybitnemu pisarzowi i wielbicielom realizmu magicznego. Powieść „Sto lat samotności”, napisana przez Marqueza w 1967 roku, jej twórcy wydawała się trudna do sfilmowania z uwagi na złożoność, mnogość wątków i bohaterów o tych samych imionach, a także z uwagi na specyficzne operowanie czasem i przestrzenią.
Netflix ekranizuje powieść noblisty
Dla Marqueza i jego rodziny ważne było, aby wszelkie próby adaptacji zrealizowane zostały po hiszpańsku i w Kolumbii. Pisarz przez całe życie walczył o widoczność kolumbijskiej kultury, a także o otwarcie na nią ze strony Europejczyków i Amerykanów. Lojalny dla swojego pochodzenia i tożsamości, nie chciał, aby dzieło jego życia zostało wchłonięte przez kulturę anglosaską.
Serial Netfliksa wprowadza istotne, ale konieczne zmiany, które sprawiają, że „Sto lat samotności” staje się filmowym obrazem. Historia rodziny Buendía i mieszkańców Macondo opowiadana jest chronologicznie, co pozwala widzom zrozumieć jej zawiłe losy. W pierwszym odcinku poznajemy założycieli rodu i twórców Macondo. Ślub biorą José Arcadio Buendía (Marco Antonio González) i Urszula Iguarán (Susana Morales). Piękna para młoda od początku zmaga się z problemami. Matka Urszuli przestrzega nowożeńców, że z powodu ich bliskiego pokrewieństwa (są kuzynami), dzieci zrodzone w małżeństwie będą posiadały świńskie ogony.
„Sto lat samotności” na małym ekranie
Strach panny młodej jest duży, ale wraz z narodzinami zdrowego, męskiego potomka, częściowo ucicha. Już w pierwszych minutach dowiadujemy się jednak, co będzie problemem wszystkich pokoleń nowej rodziny – samotność i kazirodztwo. Poznając losy kolejnych bohaterów, ich relacje społeczne i pragnienia, śledzimy także ich narastającą frustrację i poczucie niespełnienia. Zaczyna się to już w pierwszym pokoleniu. Gdy José i Urszula wyruszają w świat, aby założyć własne miasto, stworzyć swój rodzinny dom, od początku napotykają przeszkody. Urszula jest zaradna i praktyczna, a jej mąż skłonny do refleksji, eksperymentowania i budowania wynalazków, które może w przyszłości coś zmienią, ale nie wykarmią dzisiaj ich powiększającej się rodziny.
Macondo rozwija się na naszych oczach, niespiesznie i dosyć umownie. Co zresztą stanowi jedną z zalet serialu. „Sto lat samotności” to produkcja, jaką moglibyśmy oglądać w linearnej telewizji. Każdy, ponad godzinny odcinek, nonszalancko, powoli i od przypadku do przypadku przedstawia losy rodziny, wrzucając co jakiś czas większe wydarzenie, ale nie na tyle duże, aby przytłoczyło naszą zdolność obserwacji detali.
Obserwujemy więc jak płynie życie bohaterów, kto odwiedza miasto, komu rodzi się dziecko, czy José wpada na kolejny genialny pomysł i tak cyklicznie toczy się życie rodziny Buendía, poza czasem i poza konkretnym „tu i teraz”. Pięknie sfilmowane kadry miasteczka dają nam namiastkę tego, jak pisał o nim Marquez.
„Sto lat samotności” – czy warto obejrzeć?
Obsada składająca się z kolumbijskich aktorów, których nie znamy z innych produkcji, pozwala uwierzyć, że oto trafiliśmy do Macondo i wraz z dwójką założycieli osady, kreujemy rzeczywistość. Zderzają się w niej praktyczne aspekty życia, jak np. talent Urszuli do produkcji słodyczy z realizmem magicznym dającym o sobie znać poprzez eksperymenty jej męża, który chciałby znaleźć dostęp do morza, a następnie poznać tajemniczy, daleki świat, zrozumieć rządzące nim zasady, odkryć, że ziemia jest okrągła itd. Nie brakuje też tajemniczych przybyszów, jak Rebecca, worka ludzkich kości i innych artefaktów budujących to niezwykłe uniwersum.
Fani literatury Marqueza mogą być zaskoczeni zmianami wprowadzonymi przez scenarzystów. Te jednak okazują się niezbędne do opowiadania historii filmowymi obrazami. Dzięki uproszczeniu chronologii widz nieznający powieści kolumbijskiego pisarza może bez przeszkód oglądać serial i nie mieć poczucia, że coś go omija, albo że za czymś nie nadąża.
„Sto lat samotności” w reżyserii Alexa García Lópeza i Laury Mora godzi pozornie niemożliwe – literacki pierwowzór z wymaganiami i realiami streamingu. A przecież brzmi to jak sfery nie do pogodzenia. W streamingu chcemy mieć wszystko już, teraz, zaraz i to w pierwszym kwadransie. Przyzwyczaił nas do tego Netflix i binge-watching, zapoczątkowany przez platformę. Z drugiej strony mamy opasły tom powieści pisarza, któremu nigdzie się nie spieszyło, miał w końcu sto lat samotności, żeby zgłębić temat rodziny Buendía symbolicznie ujmującej narodziny i upadek cywilizacji.
Piękne, filmowe kadry i opowiadanie o najważniejszych emocjach targających nami niezależnie od czasów i położenia społecznego, sprawiają, że nowy serial Netfliksa staje się jedną z tych produkcji, które w 2024 zapadną nam w pamięć na dłużej. Kluczowa przyczyna jej sukcesu opiera się na doskonałym literackim pierwowzorze. Co prawda, Marquez zakładał, że do opowiedzenia jego historii potrzebne byłoby sto godzin, Netflix daje nam szesnaście, z czego w pierwszej części tylko osiem. To jednak wystarczy, żeby docenić skrupulatność, z jaką zbudowane zostało utopijne uniwersum Macondo.
Pierwsza część serialu „Sto lat samotności” od 11 grudnia dostępna jest na platformie Netflix.
Dołącz do dyskusji: Netflix ekranizuje kultową powieść. Recenzja serialu „Sto lat samotności”
Jprdl, co za belkot...