Polscy szpiedzy w akcji. Recenzja nowego serialu Maxa zatytułowanego „Przesmyk”
„Przesmyk” to thriller szpiegowski Maxa, którego akcja rozgrywa się w 2021 roku, gdy widmo wojny w Europie staje się realne. Napięcie w stosunkach polsko-białoruskich tworzy oś narracyjną i tło zdarzeń, a Przesmyk Suwalski, oddzielający Polskę od Litwy, Białorusi i obwodu kaliningradzkiego, to symboliczny bohater produkcji w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego.
Jak to w rasowych thrillerach bywa, najpierw doświadczamy trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie. Sześcioodcinkowy serial rozpoczyna scena, w której bohaterka na przyjęciu urodzinowym córki ogląda kompromitujący ją film na telefonie. Gdy córka z ojcem i zaproszonymi gośćmi kroi tort, ona idzie do łazienki, żeby popełnić samobójstwo. Brzmi intrygująco?
Zanim jednak dowiemy się, dlaczego polska konsul w Mińsku (w tej roli Magdalena Walach) zdecydowała się tak drastycznie zakończyć życie, poznajemy główną bohaterkę. Ewa (Lena Góra) działa na zlecenie polskiego wywiadu i nawet pomimo porażek podczas akcji, jest ceniona przez zwierzchników. Gdy mierzy się z prywatnym kryzysem, musi „wziąć się w garść”, czyli dokładnie odwrotnie niż radziłby jej każdy lekarz, i wrócić do pracy.
Kim jest Ewa w „Przesmyku”?
Bohaterka pod przykrywką podjęcia pracy nowej konsul w Mińsku ma zlokalizować kreta w polskich szeregach i dowiedzieć się, co doprowadziło jej poprzedniczkę do śmierci. Równocześnie ma jeszcze jedną misję do wykonania, która dla Ewy jest znacznie ważniejsza.
„Przesmyk” zrealizowany jest z rozmachem i ani na chwilę nie daje nam zapomnieć, że mamy do czynienia z bohaterami, których życie co kwadrans wisi na włosku. Lena Góra doskonale radzi sobie w roli zimnokrwistej agentki, ponoszącej coraz wyższe koszty swojej niebezpiecznej pracy. Ewa Ogieniec w wydaniu Leny Góry jest powściągliwa, zdystansowana, skupiona na celu i przez większość czasu odcięta od prywatnych emocji, co momentami nadaje jej wręcz robotycznego charakteru.
Jeśli oglądaliście „Zawód: Amerykanin”, na pewno znajdziecie korespondencję między tym, jak pracowali w latach 80. radzieccy szpiedzy w Waszyngtonie, a tym jak działa Ewa Oginiec. To, co nas szokowało w amerykańskim serialu, szokuje również w „Przesmyku”, ponieważ jako „cywile” zanurzenie we własnych emocjach, nie rozumiemy zarówno decyzji agentki Ewy, jak i wcześniej tego, co robiła Elizabeth Jennings (Keri Russell). Swoją drogą, „Zawód: Amerykanin” to doskonały serial. Polecam tym, którzy jeszcze nie mieli okazji oglądać.
Leszek Lichota w doskonałej formie
Uwagę w serialu zwraca również rola Leszka Lichoty. Aktor zdecydowanie od czasu „Znachora”, przeżywa drugą aktorską młodość. Tym razem wciela się w postać Tadeusza Lemańskiego, przewodniczącego Związku Polaków na Wschodzie. W środowisku polonijnym jest znaną i dość ważną postacią. Lichota ciekawie ogrywa swojego bohatera – z jednej strony jest poważny, skupiony na celu, z drugiej gdy pokazuje się w prywatnych okolicznościach, sprawa wrażenie wyluzowanego bawidamka. W większości to tylko pozory.
Co ciekawe, ekipa serialu w Dąbrowie Górniczej nagrywała sceny, których akcja rozgrywa się w Mińsku i muszę przyznać, że Dąbrowa Górnicza świetnie wywiązała się z zadania. Przyglądając się ulicom miasta, witrynom sklepowym, domom i samochodom, można odnieść wrażenie, że jesteśmy w kraju rządzonym przez Łukaszenkę. Brawa dla osób odpowiedzialnych za scenografię.
Trzecią postacią odgrywającą ważną rolę w szpiegowskiej układance jest Skiner, zawodowy i prywatny partner Ewy. Bohatera zagrał Karol Pocheć, którego od środy możemy oglądać w „Kibicu” Netfliksa (naszą recenzję przeczytacie tutaj). Pocheć dobrze spisuje się w swojej roli i dowodzi, że warto zapamiętać jego nazwisko, bo zarówno w „Kibicu”, jak i „Przesmyku” wypada ciekawie, raz jako ojciec po przejściach, a w nowości Maxa jako agent w tarapatach.
To nie jest lekcja historii
„Przesmyk” nie pokazuje nam realiów życia na Białorusi i tego, jak trudne dla ludzi jest życie w reżimie Łukaszenki. To kino akcji, które wykorzystuje określoną sytuację geopolityczną, żeby opowiedzieć fikcyjną historię. Jeśli więc ktoś spodziewał się pogłębionej analizy tego, co dzieje się wokół Przesmyku Suwalskiego, może być rozczarowany.
Co prawda serial stara się odzwierciedlić to, co najważniejsze w relacjach polsko-białoruskich, ale nie skupia się na rozliczaniu reżimu, tylko opowiedzeniu filmowej historii w dekoracjach bliskich rzeczywistości. Trudno czynić z tego zarzut.
Tempo akcji jest szybkie, dzieje się dużo i równocześnie, warto mieć oczy szeroko otwarte, żeby nie zgubić wątku. Co chwila zderzamy się z całą paletą emocji. Taki też jest finał serialu, który teoretycznie nie zamyka drogi do kontynuacji.
Mocny drugi plan
Lidia Sadowa świetnie spisała się w zapadającej w pamięć, choć epizodycznej roli siostry Ewy. Podobnie jak Antek Sztaba grający syna bohaterki. Zdecydowanie „Przesmyk” wyróżnia mocna obsada aktorska, co ostatnio w polskich serialach jest standardem.
Większość naszej uwagi kradnie w „Przesmyku” Ewa. Bohaterka, jak to w thrillerach bywa, przechodzi szybką szkołę życia i musi podnosić się po kolejnych ciosach, z którymi mało kto dałby sobie radę. Na pewno chciałabym zobaczyć Lenę Górę w kolejnych serialach, zwłaszcza w komedii, co byłoby ciekawym doświadczeniem po thrillerze szpiegowskim.
Na plus warto również odnotować, że w serialu szpiegowskim mamy w końcu sporo bohaterek równie istotnych dla akcji, co bohaterów męskich. Jak zawsze też poważni panowie w garniturach kierują wydarzeniami z tylnego fotela. Wszyscy są ponurzy, zdenerwowani i nadęci. Czekam na zmianę narracji w tej kwestii.
Serial idealnie nadaje się do maratonu, ale Max będzie pokazywał „Przesmyk” w odstępach tygodniowych.
Premiera serialu „Przesmyk” odbędzie się 31 stycznia na platformie Max. Całość liczy sześć odcinków.
Dołącz do dyskusji: Polscy szpiedzy w akcji. Recenzja nowego serialu Maxa zatytułowanego „Przesmyk”