Czy wielka mistyfikacja Natalii Janoszek byłaby możliwa gdybyśmy oglądali kino hindi? Eksperci wyjaśniają
U podstaw śledztwa Krzysztofa Stanowskiego leżała deklaracja Natalii Janoszek o rozwijającej się karierze i popularności aktorki w Indiach. Materiały opublikowane przez twórcę Kanału Sportowego ujawniły, że fakty są inne, niż wynikało to z wypowiedzi Polki. Zapytaliśmy ekspertów o specyfikę kina hindi, którego twórcy uważają określenie „Bollywood” za nieco pogardliwe.
Krzysztof Lipka-Chudzik, autor „Bollywood dla początkujących” i znawca kina hindi wyjaśnia, że termin „Bollywood”, to określenie o charakterze nieoficjalnym, które funkcjonuje głównie poza Indiami. Osoby związane z kinematografią z Mumbaju nie znoszą go i wręcz uważają za obelżywe. Według nich sugeruje ono jakoby Bollywood było ubogim krewnym Hollywoodu. Zamiast słowa na B oficjalnie używa się określenia „kino hindi”. Albo „przemysł filmowy hindi”.
Popularność kina hindi
W kontekście skandalu, który wybuchł po weryfikacji dorobku filmowego Natalii Janoszek, zasadne wydaje się pytanie, jak to możliwe, że nikt wcześniej tego nie odkrył? W końcu nawet najbardziej niszowa kinematografia zyskuje swoich międzynarodowych fanów, a w tym wypadku mówimy o wielkim biznesie filmowym, skupiającym wokół siebie widzów na całym świecie.
- Nie powiedziałbym, że kino bollywoodzkie w Polsce nie zyskało popularności. Ono tę popularność miało. Może nie taką, jak dzisiaj K-pop, ale miało. Najlepszy czas dla Bollywoodu w Polsce, to lata 2005-2010. Ukazywały się filmy, płyty z muzyką, powstawały cykliczne imprezy, przy których można było się wyszaleć przy piosenkach z Indii (w tym miejscu oddaję hołd pamięci tanecznych maratonów „Bombay Dreams” w warszawskiej Jadłodajni Filozoficznej). Niestety, w pewnym momencie ta popularność gdzieś się ulotniła. Być może decydujący okazał się aspekt komercyjny: dystrybutorzy uznali, że fanów tego kina jest w Polsce zbyt mało, by można było zarobić na wydawaniu filmów i w związku z tym towar zniknął z rynku. Może też doszło do pewnego przesytu – ja sam miałem w jakimś momencie wrażenie, że Bollywood jest już absolutnie wszędzie, zwłaszcza po tym, jak w 2009 roku brytyjski „Slumdog. Milioner z ulicy” zdobył osiem Oscarów i piosenkę „Jai Ho” grano chyba w każdym radiu – przypomina autor książki „Bollywood dla początkujących”.
Rodzima widownia ostatnio mniej chętnie kupuje bilety na filmy polskie, o czym pisaliśmy tutaj. Może więc to okazja na zwrot ku produkcjom bollywoodzkim. Czy brak znajomości kodów kulturowych odstrasza potencjalnych widzów przed zapoznaniem się z filmami z Mumbaju? - Z pewnością jest w filmach hindi wiele nawiązań do ichniej historii, mitologii, do wielkich eposów. One raczej nie są czytelne dla nieobeznanych cudzoziemców, ale też nie demonizowałbym ich tak bardzo. Kino bollywoodzkie to nie jest jakiś religijny, mistyczny rytuał. To jest przede wszystkim show-biznes. Z naciskiem i na show, i na biznes. Te filmy mają spodobać się jak największej liczbie widzów, dlatego odbiorca spoza Indii może nie rozumieć odwołań do „Ramajany” czy „Mahabharaty”, ale nie przeszkadza mu to jednocześnie bawić się przy piosenkach czy scenach akcji – w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl mówi Krzysztof Lipka-Chudzik.
Bollywood vs. disco polo
Nie znając kina hindi, możemy nie wiedzieć, że na ogół nie są to produkcje o wysokiej jakości artystycznej, a jak mówi ekspert, przez indyjską inteligencję bywają traktowane jak w Polsce disco-polo. Rynek jest niezwykle rozdrobniony i specyficzny, z czego laik również nie zdaje sobie sprawy. - W ostatnich latach kinematografia przeżyła zauważalny regres, za to na znaczeniu zyskały ośrodki regionalne, innojęzyczne. Tu wyjaśnienie: kino kręcone w języku hindi, z centrum organizacyjnym w Mumbaju, dystrybuowane jest na terenie całych Indii, a w stanach, gdzie dominują inne języki, filmy są odpowiednio dubbingowane. Obok tej kinematografii istnieją mniejsze ośrodki, przyporządkowane do obszarów z dominacją konkretnego języka, np. kino w języku tamilskim w stanie Tamilnadu, telugu w Andhra Pradeś, malajalam w Kerali czy kannada w Karnatace. Zazwyczaj produkcje z tych ośrodków funkcjonują w lokalnym obiegu, a ich popularność rzadko wykracza poza granice językowego terytorium. W ostatnim czasie jednak ten układ zaczął się zmieniać. Produkcje spoza Mumbaju zaczęły zyskiwać na znaczeniu w całych Indiach, skutecznie rywalizując z filmami hindi.
Znajomość kina hindi w Polsce, to wciąż domena fimoznawców, krytyków, badaczy akademickich, a nie widza, który po prostu lubi obejrzeć takie filmy dla relaksu. Z tego powodu mistyfikacja kariery filmowej i „podkręcanie” osiągnięć w tamtejszej branży było łatwiejsze, ponieważ trudno to zweryfikować kilkoma kliknięciami myszki, jak w przypadku filmów hollywoodzkich. Autor „Bollywood dla początkujących” pytany o to, kiedy po raz pierwszy usłyszał o Natalii Janoszek w kontekście jej kariery filmowej w Mumbaju, odpowiada: - Zetknąłem się z tym nazwiskiem dopiero wtedy, gdy ukazała się jej książka „Za kulisami Bollywood”. Szczerze zazdroszczę Natalii Janoszek, że na planie filmu „Chicken Curry Law” miała okazję spotkać się z aktorami, których lubię i cenię, m.in. z Makrandem Deshpande czy Zakirem Hussainem. Osiągnęła to i nikt jej tego nie odbierze. Natomiast to o wiele za mało, by używać sformułowań typu „podbój Bollywoodu” czy „gwiazda Bollywoodu”. To zdecydowanie nie ten etap.
Film City – studia filmowe jak „miasto w mieście” czy szczere pole z blaszanym kioskiem?
Jedną z rozbieżności dotyczących Bollywoodu w relacjach Natalii Janoszek była wizja Film City. W jej opowieściach były to wielkie studia filmowe, „miasto w mieście” z kamienicami jak w Londynie i Nowym Jorku. Z kolei Krzysztof Stanowski pokazał ten teren w wersji no make-up i oglądaliśmy bezkresne pola z blaszanymi budami rozsianymi tu i ówdzie. Ekspert tłumaczy, jak wyglądają indyjskie studia filmowe. - Film City jest miejscem utworzonym na dość sporej, wykrojonej z naturalnego terenu połaci, więc nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że są tam duże obszary dzikiej roślinności (co jakiś czas zresztą media alarmują, że na teren ośrodka dostał się np. lampart i trzeba zachować ostrożność). Co do blaszaków, owszem, to może tak wyglądać, dla filmowców ważne jest bowiem to, co kamera pokazuje na ekranie, czyli wystawne dekoracje i kostiumy, a czy te fasady budynków zbudowane są z dykty, czy z blachy falistej, którą od tyłu podtrzymują bambusowe kije, to już jest rzecz mniej istotna. Być może dlatego wycieczki po Film City mogą poruszać się tylko po wyznaczonych trasach (i to najczęściej autokarem, bez możliwości wysiadki i zrobienia zdjęć), żeby na ich drodze znalazło się jak najmniej tych psujących dobre wrażenie blaszaków – mówi Krzysztof Lipka-Chudzik.
Nie znaczy to, że wszystko co mówiła Natalia Janoszek, rozmija się z rzeczywistością. Wyjaśnia to autor książki o Bollywood, ukazując złożoność realizacyjną kina hindi. Bollywood nie działa według jednego schematu, a produkcje powstają zarówno w kraju, jak i poza jego granicami. - Film City nie jest centrum wszechświata, a kino to nie Teatr Telewizji. Całe mnóstwo filmowców, jeśli budżet im na to pozwala, coraz częściej kręci w plenerze, zarówno w Mumbaju, jak i poza nim (zakładając, że film w ogóle realizowany jest w Indiach, a nie za granicą). W takim choćby „Czasem słońce, czasem deszcz” sceny rozgrywające się w Delhi realizowano, owszem, w sztucznych dekoracjach, ale część londyńska została nakręcona w Wielkiej Brytanii. Dlatego jeszcze kilka dekad temu można było podczas zwiedzania Film City natknąć się na największe gwiazdy przy pracy na planach filmowych, dzisiaj to jest nie do pomyślenia, bo wszyscy kręcą w terenie. Stąd może wrażenie po wejściu na teren Film City, że nic się tam nie dzieje – komentuje autor „Bollywood dla początkujących”.
Europejka w Bollywood
Dużo emocji w polskich mediach wzbudziło analizowanie dorobku filmowego Natalii Janoszek, po tym, gdy Krzysztof Stanowski opublikował swoje materiały wideo. Nasuwa się więc pytanie, czy Europejki w ogóle mają szansę na karierę filmową w Mumbaju. Zapytaliśmy więc badacza kina hindi o to, czy jest taka możliwość, aby aktorki spoza Indii zyskały popularność i rozgłos i rzeczywiście potrzebowały kilku bodyguardów, aby chronili ich dzień i noc przed natarczywością fanów, jak mówiła Janoszek. - Tak naprawdę pierwszymi gwiazdami kina bombajskiego były białe aktorki, głównie z Wielkiej Brytanii, choć nie wyłącznie. Wynikało to z panującego w Indiach przeświadczenia, że występ na ekranie oznacza dla kobiety degradację (w pierwszych filmach indyjskich, jeszcze w okresie kina niemego, role kobiece grali mężczyźni). To się, rzecz jasna, z czasem zmieniło (wprowadzenie kina dźwiękowego boleśnie ujawniło, że wiele białych gwiazd nie radzi sobie z językiem hindi; pojawiło się wówczas gwałtowne zapotrzebowanie na aktorki rodzimego chowu) – przypomina Krzysztof Lipka-Chudzik.
Jak się okazuje, obecnie cudzoziemki także mogą z powodzeniem pracować w Indiach. Wiele z tych produkcji znajdziemy na Netfliksie. - Ze współczesnych nazwisk mogę podać dwa przykłady. Pierwsza to Kalki Koechlin, aktorka francuskiego pochodzenia (można ją zobaczyć m.in. w serialu Netfliksa „Sacred Games”). Druga to Katrina Turquotte, dziewczyna urodzona w Hongkongu i wychowana przez matkę w jej ojczystej Wielkiej Brytanii. Do występów w filmach przyjęła nazwisko ojca Kaif. I choć na początku kariery ledwo znała hindi (z tego powodu jej pierwsze role bywały dubbingowane), dzisiaj Katrina Kaif jest jedną z najlepiej opłacanych aktorek Bollywoodu.
Jak zostać gwiazdą?
Janoszek mówiła, że czuje się gwiazdą Bollywood bardziej niż Hollywood, i że fani bardzo mocno angażują się w poszukiwanie kontaktu z ulubionymi aktorami stąd konieczność całodobowej ochrony, ale i regularnych spotkań z publicznością, czy to przed hotelem przy okazji festiwalu filmowego, albo w przerwie pracy na planie zdjęciowym. Co więc należy zrobić, żeby mieć szansę na karierę w Bollywood, albo wręcz uzyskać tam status gwiazdy? - Jeśli myśli się poważnie o tym, by zostać gwiazdą bombajskiego kina, trzeba rzucić wszystko inne i skupić się na pracy w Indiach (znajomość hindi jest mile widziana). A najlepiej przeprowadzić się tam na stałe, żeby nie wypaść z obiegu – tak właśnie zrobiła Katrina Kaif, z kolei Kalki Koechlin, choć jest Francuzką, mieszka w Indiach od urodzenia. Jak już wspomniałem, tu trzeba ogromnego wysiłku i determinacji. Podejście „na pół gwizdka” sprawi, że marzenia o karierze w Bollywood skończą się na jednym, góra dwóch występach. Są aktorki, którym to wystarcza, skupiają się bowiem na pracy u siebie w kraju, a indyjski epizod jest dla nich co najwyżej ciekawym przerywnikiem, egzotyczną przygodą. Do takich należy np. brytyjska aktorka Rachel Shelley, która zagrała jedną z głównych ról w nominowanym do Oscara filmie „Lagaan” z 2001 roku, a ostatnio przypomniała o sobie występem w indyjskim serialu Netfliksa „Za mgłą”.
Beata Tyszkiewicz, Anna Guzik i Anna Wendzikowska w Bollywood
Zaskakujące jest, jak wiele polskich aktorek miało związki z produkcjami mumbajskimi i jak ciekawe bywają te historie. Okazuje się bowiem, że nie tylko Natalia Janoszek próbowała swoich sił w indyjskiej branży filmowej. Skoro jednak Janoszek nie zrobiła wielkiej kariery w Mumbaju, czy inne polskie aktorki odniosły sukces? - W niektórych źródłach przeczytać można o występie Beaty Tyszkiewicz w indyjskim filmie „Aleksander and Chanakya” z roku 1965. Tyle tylko, że… próżno szukać jakichkolwiek informacji o nim, nie wiadomo nawet, czy został ostatecznie nakręcony (sama Beata Tyszkiewicz twierdzi, że nie dotrwała na planie do końca zdjęć, a po jej powrocie do Polski zastąpiła ją inna aktorka). To oczywiście nie przeszkadza, by tu i ówdzie nadal pojawiały się wzmianki o tej produkcji i bez mała „podboju Bollywoodu” w wykonaniu naszej gwiazdy. Hmm… Czyżbyśmy mieli tu pewien precedens?
Polscy widzowie już jesienią mogą nadrobić zaległości w repertuarze bollywoodzkim, ponieważ premierę będzie miał film z rolą znanej polskiej aktorki. - Na październik zapowiedziana jest indyjsko-polska koprodukcja „Nie Means Nie” z Anną Guzik w jednej z ról. Premierę przekładano już wielokrotnie, więc to nie musi być ostateczna data. Niestety, zwiastun raczej nie daje wielkich nadziei na spektakularny sukces.
Produkcja, o której opowiedział nam rozmówca, brzmi jak idealny przykład filmu, którego analizę mógłby stworzyć youtuber mietczynski w swojej serii filmowej „Masochista”. - I jeszcze zabawne kuriozum: istnieje bollywoodzki film (prawdziwy, a nie żaden fanowski wygłup!), w którego obsadzie znaleźli się m.in.: Marta Żmuda Trzebiatowska, Janusz Chabior, Cezary Pazura, Andrzej Blumenfeld, Anna Wendzikowska, Bilguun Ariunbaatar i Tomasz Karolak. Nazywa się „Bangistan” i powstał w Krakowie w 2015 roku. Jakim cudem nikt o nim w Polsce nie wie, nie mam pojęcia – zastanawia się autor „Bollywood dla początkujących”.
Udany debiut Eriki Karkuszewskiej
Co ciekawe, nieznana szerszej rodzimej publiczności, polska aktorka z wielkim sukcesem zadebiutowała w kinie hindi. - Tak naprawdę spośród Polek największy (i autentyczny!) sukces odniosła Erika Karkuszewska, która w 2016 roku pod pseudonimem Erika Kaar zagrała główną rolę kobiecą w filmie akcji „Shivaay” u boku Ajaya Devgna, reżysera i odtwórcy głównej roli. Devgn jest jednym z wiodących nazwisk w kinie bombajskim, a Polka wystąpiła jako druga co do ważności postać po głównym bohaterze. Niestety, to jak dotąd jedyne jej dokonanie w Indiach. Szkoda, bo jak na debiut w tym kraju było to naprawdę potężne wejście, warto było pójść za ciosem - wyjaśnia ekspert.
Poradnik dla początkującego widza
Poprosiliśmy rozmówcę, aby przygotował dla naszych czytelników podstawowy zestaw filmów, od którego warto zacząć przygodę z kinematografią hindi. Istotna była dla nas także łatwa dostępność do tych produkcji. - Jeśli ktoś chciałby zobaczyć, jak wygląda „typowy film bollywoodzki”, to znaczy najbliższy stereotypowemu wyobrażeniu o kolorowych romansach z piosenkami, który jednocześnie zachowuje przyzwoity artystyczny poziom, to polecam produkcję Adityi Chopry „Rab Ne Bana Di Jodi”, u nas wydaną pod niezbyt szczęśliwym tytułem „Do zakochania jeden krok”. Widzom, którzy wolą komedie sensacyjne, mogę polecić np. „Kaminey” Vishala Bhardwaja, „Delhi Belly” Abhinaya Deo, „Dedh Ishqiya” Abhisheka Chaubeya i „Ludo” Anuraga Basu (ten ostatni jest na stałe w ofercie Netfliksa, pozostałe okazjonalnie się tam pojawiają). Jeśli ktoś chciałby obejrzeć kameralny, wyciszony film obyczajowy, polecam „Dhobi Ghat” Kiran Rao (również bywa w Netfliksie). Niedawno duże wrażenie zrobił też na mnie film „Cargo” Arati Radav (jak wyżej) z pogranicza fantastyki i przypowieści – tak daleki od wyobrażeń o Bollywoodzie, jak to tylko możliwe. Poza wszelką kolejnością i konkurencją zachwalam tytuł absolutnie kanoniczny, bez którego nie ma mowy o kinie z Bombaju, czyli „Sholay” Ramesha Sippy’ego – pełen energii i niezapomnianych scen indyjski western z 1975 roku, nawiązujący w jednakowym stopniu do „Siedmiu wspaniałych”, jak i do produkcji Sergia Leone – wylicza Krzysztof Lipka-Chudzik.
Quo vadis Bollywood?
Przyglądając się ilości publikacji na temat Natalii Janoszek, bez wątpienia można powiedzieć, że aktorka przyczyniła się do wzrostu popularności Bollywood w naszym kraju. Być może przełoży się to na zwiększone zainteresowanie nowymi produkcjami z Mumbaju. - Czy moda na Bollywood wciąż trwa? Medialne zamieszanie wokół Natalii Janoszek jest dowodem na to, że kino indyjskie wciąż należy postrzegać raczej w kategorii niszy. Wszak gdyby produkcje te były rzeczywiście bardzo popularne wśród polskich widzów, to pewne niedopowiedzenia wyszłyby na światło dziennie zdecydowanie prędzej. Być może wpływ na to miało przekonanie, że znajomość wszystkich produkowanych w Bollywood filmów przekracza percepcyjne możliwości nawet miłośników tego typu kina. Nie podlega oczywiście dyskusji, że indyjskie produkcje mają swoich zwolenników – jednak z pewnością nie jest to popularność równa tej, którą dostrzec można było w roku 2001.
To wówczas swoją premierę miał pierwszy film z Bollywood, który trafił do dystrybucji kinowej w Polsce – „Czasem słońce, czasem deszcz”. Jak pisał w swoich materiałach dystrybutor, produkcja ta pokazywała świat „wystarczająco bliski, by widz mógł się z nim identyfikować, ale jednocześnie na tyle niedostępny, by na parę godzin zapomnieć o rzeczywistości”. Dla widza, który nigdy wcześniej nie miał styczności z kinematografią z tego kręgu kulturowego, było to odkrycie – otrzymał bowiem ponad trzygodzinny film o miłości w kastowym społeczeństwie, rozgrywający się w egzotycznej scenerii i dodatkowo okraszony fantastycznymi przebojami i zapierającą dech choreografią. „Czasem słońce, czasem deszcz” pokazało, jak Bollywood doskonale łączy sztuczność i autentyczność, której na próżno szukać w rodzimych produkcjach. Zabrakło jednak propozycji, które tę modę by podtrzymały – Bollywood posługuje się w końcu głównie schematycznymi rozwiązaniami, co dla przeciętnego widza, niezainteresowanego kulturą Indii może być nużące. Miłośników tego typu kina jednak nie brakuje – filmy te przekazują bowiem wiele pozytywnych wartości, w których miłość i rodzina są na pierwszym miejscu, a zakończenia szczęśliwe. Przeciwnicy złośliwie uważają je za przydługawe melodramaty o bogatych mieszkańcach Indii, przerywane co chwilę „tanecznymi bitwami” i piosenkami. Być może potrzebujemy w dystrybucji filmu łamiącego takie schematy, by moda na Bollywood pojawiła się na nowo? – w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl mówi dr Magdalena Bałaga, badaczka kultury popularnej.
Dołącz do dyskusji: Czy wielka mistyfikacja Natalii Janoszek byłaby możliwa gdybyśmy oglądali kino hindi? Eksperci wyjaśniają
Omijac i po temacie.