Recenzje kinowe: Volver, Diabeł ubiera się u Prady
W skali od jednej do sześciu gwiazdek ocenia Robert Patoleta.
VOLVER *****
Pedro Almodovar jak nikt inny potrafi pokazać kobiety, które są zdane wyłącznie na siebie. One naprawdę mają siłę.
Raimunda (Penelope Cruz) wraz z córką Paulą (Yohana Cobo) oraz siostrą Sole (Lola Duenas) kursują pomiędzy Madrytem, gdzie mieszkają, a prowincjonalną La Manchą, gdzie dorastały. W ich życiu mężczyźni są praktycznie nieobecni. Ostatni z nich, Paco, mąż Raimundy (Antonio de la Torre), zostaje śmiertelnie ugodzony nożem przez Paulę, swoją przybraną córkę, kiedy próbuje zgwałcić dziewczynę. Raimunda chowa ciało w pustej restauracji, oddanej jej pod opiekę przez sąsiada, który wyjechał z miasta. Zbrodnia staje się sekretem matki i córki, i jak to u Almodovara, nie jedynym. Sole jedzie w tym czasie na wieś na pogrzeb ciotki (Chus Lampreave). Tam na własne oczy widzi ducha zmarłej matki Ireny (Carmen Maura), która ukazuje się również Augustinie (Blanca Tortillo), sąsiadce i przyjaciółce sióstr z dziecięcych lat. Odżywa wówczas wspomnienie tragicznej nocy podczas której w pożarze zginęli rodzice Raimundy i Sole. Ku przerażeniu Sole, jej zmarła matka oznajmia, że przybyła z zaświatów, aby pojednać się ze swoimi córkami.
Wbrew pozorom Almodovar nie nakręcił horroru, ale film w którym kobiety są w centrum uwagi. Nie ma tu miejsca dla mężczyzn, a więc nie ma pożądania i seksu, bo z reguły z tej perspektywy współczesne kino patrzy na kobiety. Bohaterki filmu nie są też wielkimi heroinami. Są przeciętne, każda z nich na swój sposób próbuje sobie radzić ze swoim życiem.
Systematycznie wracają do przeszłości i do stron rodzinnych. Dla Almodovara to też kolejny powrót do przeszłości, tym razem, jak sam wspomina, bez cierpień na planie, które przeżywał kręcąc poprzednie filmy. I to się da odczuć, bo „Volver” (wrócić) jest równie dobry, jak „Złe wychowanie”, ale w odróżnieniu od filmu sprzed dwóch lat, pozbawiony został seksualnych wynaturzeń i udziwnionych postaci. Duża w tym zasługa aktorek Almodovara, które reżyser przed laty wylansował, a teraz po raz kolejny spotkał się z nimi na planie.
Cała kobieca ekipa zagrała wyśmienicie (mężczyźni występują tu zaledwie w dwóch epizodach). Oczywiście najbardziej błyszczy piękna Penelope, tym razem nie tylko swoją urodą, ale przede wszystkim udanie wcielając się w postać rzutnej dziewczyny prowadzącej restaurację i ukrywającej bolesną tajemnicę. I oczywiście Carmen Maura, niemłoda już, ale błyszcząca życiowym doświadczeniem, która na ekranie po prostu jest.
Warto dodać, że film ogląda się świetnie. Almodovar pozostaje ulubieńcem intelektualistów, ale jestem pewien, że ta mądra, wciągająca opowieść o zaradnych kobietach z wietrznej La Manchy spodoba się każdemu.
DIABEŁ UBIERA SIĘ U PRADY ****
Potyczki demonicznej szefowej czołowego magazynu o modzie ze swoją nową ambitną asystentką. Udany obraz przedstawiający kulisy świata pełnego blichtru, intryg i pozornego sukcesu.
Świeżo upieczona absolwentka dziennikarstwa Andy (Anne Hathaway) trafia do redakcji „Runway”, prestiżowego miesięcznika poświęconego modzie. Od progu okazuje się, że pismem rządzi bezwzględna redaktor naczelna – Miranda Priestley (Meryl Streep). Ku zaskoczeniu samej zainteresowanej, która nie tylko nie zna się na modzie, ale ma ją w głębokim poważaniu, „pani na włościach” przyjmuje dziewczynę do pracy. Andy zostaje drugą asystentką podporządkowaną pierwszej – Emily (Emily Blunt), która podobnie jak szefowa, jest zaborcza i nieznośna.
Odtąd Andy spełnia funkcję „przynieś, podaj, pozamiataj” starając się dogodzić Mirandzie, a po drodze opanować drobiazgowy zestaw jej specyficznych wymagań. Od nerwowego i fizycznego załamania (musi być do dyspozycji niemalże 24 godziny na dobę), ratuje ją obietnica, że po roku pracy u Mirandy, wszystkie redakcje świata staną przed nią otworem. Aby bardziej przypodobać się swojej pracodawczyni, zaczyna nawet nosić ciuchy od znanych projektantów. Jednak poświęcając się karierze, zaniedbuje swojego chłopaka (Adrian Grenier), który pracuje jako kucharz i nie rusza go błyszczący świat mody.
W filmie przedstawiono jarmark próżności dosadnie wraz ze ściśle przestrzeganymi regułami, prestiżem, luksusem, scenami niszczenia projektantów jednym gestem, aby zaraz potem pod wpływem zmieniającej się sytuacji, wchodzić z nimi w układy. Co ciekawe, mody samej w sobie jest niewiele, modelki na wybiegu pokazane są tylko przez chwilę. Zadbano jednak o pełen autentyzm – wykorzystano kreacje z aktualnych kolekcji oraz piosenki święcące triumfy na listach przebojów.
Również postacie wzorowane są na prawdziwych osobach. Pierwowzór Mirandy to Anna Wintour, słynna naczelna „Vogue”, która tak jak jej filmowa odpowiedniczka, jest „żywą legendą” od której skinienia zależy wielka kariera lub upadek wielu projektantów mody. Z kolei Andy to Lauren Weisberger, autorka powieści na podstawie której powstał film.
Najbardziej frapująca jest jedna z ostatnich scen, kiedy Miranda oświadcza, że większość ludzi chciałoby żyć jak ona i osiągnąć podobny sukces, nawet kosztem prywatnego życia. Wówczas Andy buntuje się, porzuca pracę i wraca do chłopaka. W tym przypadku filmowa fikcja jest mocno wyidealizowana. Weisberger swoją książkę napisała po to, aby zemścić się na byłej szefowej za to, że ta wyrzuciła ją ze świata „modowego” blichtru. Miranda miała więc rację. Smutne to, ale prawdziwe.
W kinach od 6 października.
W skrócie:
WORLD TRADE CENTER ****
Trudno jest nakręcić film o tragedii w której każdy z kilku tysięcy ludzi może opowiedzieć inną wstrząsającą historię. Oliver Stone podjął w miarę udaną próbę. Przedstawił losy dwóch z 19 policjantów (Nicolas Cage i Michael Pena), którzy przeżyli pod gruzami WTC. Stworzył doskonałą rekonstrukcję tragedii opartą na emocjach udzielających się widzowi. Współczujemy zatem ofiarom tragedii, żałujemy rozpaczających żon oczekujących na wiadomość o losie swoich małżonków, zawstydza nas bohaterskość ratowników. Puenta jest jednak za bardzo górnolotna i uproszczona – zaatakowali nas źli terroryści, a my niewinni w imię dobra ratowaliśmy innych.
W kinach od 6 października.
ŻYCIE JEST MUZYKĄ ****
Film dokumentalny Fatiha Akina, twórcy „Głową w mur”, to ciekawe spojrzenie na muzyczny Istambuł oczami niemieckiego muzyka rockowego Alexandra Hacke. Turecka metropolia ukazana została jako miasto w którym kultura arabskiego Wschodu zderza się z europejskim Zachodem. Obok gatunków dobrze nam znanych, które doskonale przyjęły się nad bosforską cieśniną, jak rock czy hip hop, mamy fascynujący obraz muzyki tureckich Cyganów, istambulskiej ulicy oraz tamtejszy klasyczny pop z lokalnymi megagwiazdami - Orhanem Gencebayem czy Sezen Aksu. Jednak najbardziej zastanawiający jest fragment o ciemiężonych muzykach kurdyjskich, w którym reżyser wyraźnie ociera się o politykę stawiając pytanie, czy Turcja spełnia podstawowe warunki, aby stać się członkiem Unii Europejskiej.
W kinach od 6 października.
Dołącz do dyskusji: Recenzje kinowe: Volver, Diabeł ubiera się u Prady