20 lat "Szkła kontaktowego" TVN24. "Stanie w miejscu byłoby dla nas porażką. Zmieniamy się"
– Nie ma spalonych mostów, nie ma wyrzuconych numerów telefonów – tak o relacjach z autorami programu “Kwiatki Polskie” mówi w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Tomasz Sianecki. Współtwórca “Szkła kontaktowego”, które od 20 lat króluje na antenie TVN24, opowiada, jak czuje się w roli prekursora telewizyjnego trendu oraz co złożyło się na sukces “Szkiełka”. Zdradził też, kto dołączy do grona komentatorów.
Kamila Meller: W książce Tomasza Jachimka „No i pogadali”, w rozmowie z autorem, wspomina pan, że pomysłodawcą „Szkła kontaktowego” był Adam Pieczyński, ówczesny szef TVN24. Inspiracją był format podejrzany zagranicą. Dostali Panowie wówczas jakieś konkretne wytyczne?
Tomasz Sianecki: Do końca nawet nie wiem, czy to była Portugalia, czy Hiszpania. Adam Pieczyński był wtedy na wakacjach w jednym z tych krajów, zobaczył program telewizyjny, który go zainspirował. Po powrocie podzielił się swoimi refleksjami z Grzegorzem (Miecugowem – red,). Powiedział, że fajnie by było, gdybyśmy to robili obaj, czyli Grzegorz i ja, plus oczywiście zaproszeni goście. I tak to się zaczęło. Nie było to jednak tak, że obejrzeliśmy, jak to się robi w Hiszpanii czy Portugalii.
Dość szybko okazało się, że format „chwycił”. Co Pana zdaniem o tym przesądziło? Idealny timing? Trafne rozpoznanie potrzeb widzów?
Na pewno to był dobry czas, chociaż tak szczerze mówiąc, politycznie, a w dużej mierze na polityce się opieramy, to był strasznie nudny okres. To była końcówka rządów Marka Belki. Ale widocznie trafiliśmy w jakąś niszę. Od samego początku, i to było dla mnie największym zaskoczeniem, ludzie do nas dzwonili. I pisali SMSy, choć to troszkę mniej odwagi wymaga, bo to jest jednak takie bardziej anonimowe. Natomiast ludzie dzwonili do nas i chcieli podzielić się swoimi refleksjami na temat tego, co się dzieje wokół nich, albo na temat tego, co zobaczyli w programie.
Udało się Państwu stworzyć niezwykłą relację z widzami.
Udało nam się nawiązać troszkę radiową więź, bo to w radiu rozmawia się ze słuchaczami. Ale na pierwszy rzut oka to trudno było wróżyć powodzenie i 20 lat przyszłości temu programowi. Coś się takiego wydarzyło, trafił się taki rodzaj widza, któremu to się spodobało. Powstał rodzaj więzi pomiędzy widzami, a osobami, które uczestniczyły w programie. No i wydarzyło się tak, że raptem ni z tego ni z owego zaczęła publiczność rosnąć. Dołożyli do tego swoje politycy, którzy zaczęli nas reklamować, antyreklamując, ale to i tak wychodziło na naszą korzyść. Upowszechniało markę i jakoś to zadziałało.
Zadziałało do tego stopnia, że program nie tylko nie wydłużył się z 20 min do godziny, doczekał 20-lecia, ale i nawet licznych kopii…
Ja naprawdę chciałbym być skromny, ale biorąc pod uwagę to, jak podobne programy mnożą się w różnych telewizjach, no to można powiedzieć, że wytyczyliśmy pewien trend. Wiem, że to brzmi nieskromnie i że ci, którzy robią te bardzo podobne do nas programy, będą mówić, że oni sami na to wpadli, ale nie da się ukryć, że spore naśladownictwo da się zauważyć.
Można powiedzieć, że „Szkło” doczekało się licznych wariacji, a pan jest ojcem chrzestnym tego typu formatów.
No nie, nie, nie. No to tutaj z tym ojcem chrzestnym to nie przesadzajmy, dlatego że jak zaczynaliśmy, to był: Grzegorz, ja, był Marek Przybylik, był Krzysztof Daukszewicz, był Wojtek Zimiński.
No tak, jak mówi znane porzekadło, sukces ma wielu ojców. Podgląda Pan czasami konkurencję, a konkretnie program „Kwiatki polskie” tworzone przez dawnych kolegów z programu?
To nie jest żadna ucieczka w bok, ale godzina, kiedy nadawane są „Kwiatki polskie”, to jest ta pora, kiedy jestem najbardziej zajęty przygotowaniem swojego programu. Nie oglądam więc „Kwiatków”. Oczywiście na początku zerkałem, co tam się dzieje. Wiem, że jest tam gość, są SMS-y, nie ma telefonów. Wiem mniej więcej, kto w tym zespole występuje.
Czuje pan, że w jakimś stopniu „Szkło kontaktowe” i „Kwiatki polskie” ze sobą konkurują?
Tutaj nie ma żadnej rywalizacji. Jeśli dochodzi na przykład do dnia urodzin, to składamy sobie nawzajem życzenia. Nie ma spalonych mostów, nie ma wyrzuconych numerów telefonów. Tak że wydaje mi się, że funkcjonujemy na dosyć normalnych zasadach.
Wróćmy jeszcze do odbiorców „Szkła kontaktowego”, którzy są przecież kluczowi. Zastanawia mnie, jak oni zmienili się na przestrzeni tych 20 lat. Dziś, m.in. za sprawą silnej politycznej polaryzacji, jest więcej hejtu niż dawniej?
Wtedy (20 lat temu – red.) nie było chyba nawet słowa hejt w języku polskim, bo w angielskim oczywiście było. Teraz często dochodzi do sytuacji, że ktoś czegoś nie widział, ktoś kogoś nie zna, ale i tak czuje się w obowiązku, żeby to skomentować. Oczywiście bardzo krytycznie. Czy tę osobę, czy ten program, czy to zjawisko. Myślę, że aż na taką skalę to wtedy nie było obecne. Nie przypuszczam, żebyśmy się tak bardzo zmienili, tylko zmieniły się środki przekazu wokół nas. Łatwość wypowiedzenia swojej opinii, wrzucenia tego na szerokie forum jest zdecydowanie większa. Jeśli pyta Pani w kontekście „Szkła kontaktowego”, to ja nie widzę jakiejś fali hejtu wokół nas. Nie widzę tego na ulicy, nie widzę przesadnie w naszych mediach społecznościowych.
Z czego może to wynikać?
Nie da się ukryć, że udało nam się, ja mi się wydaje, wytworzyć pewną atmosferę i wokół programu i w programie, takiej raczej życzliwości, a jeśli już krytyki, to nie z siekierą w dłoni.
Widzowie „Szkła kontaktowego” to przeważnie osoby starsze. Zauważyłam, że zwłaszcza w ostatnich dniach, tuż przed jubileuszem, widzowie coraz częściej zwierzają się na antenie, jak ważną częścią ich życia jest ten program i kontakt z jego twórcami. Mam wrażenie, że dla wielu telefon do Szklarzy jest pewnym remedium na samotność.
Ja oczywiście bardzo bym nie chciał, żeby ludzie byli samotni i towarzystwa szukali wyłącznie w mediach, czyli na przykład w „Szkle kontaktowym”. Ale myślę, że coś jest w tej diagnozie, którą pani przedstawiła. Dzwoni do nas rzeczywiście dużo osób, którzy sądząc z tego, co opowiadają, są samotni. I jeśli jesteśmy dla nich kimś ważnym, z kim mogą porozmawiać i podzielić się swoimi wrażeniami, to jest bardzo fajne. I jest czymś bardzo dobrze o nas świadczącym. Nas oglądają różni widzowie.
Oczywiście tak jak w przypadku większości programów telewizyjnych, są one oglądane częściej przez ludzi starszych niż młodszych. Ci młodsi nie stanowią we wszystkich programach telewizyjnych dominującej grupy widzów. Często spotykamy z sytuacjami, że ktoś młody podchodzi i mówi: „proszę napisać mi jakieś ciepłe słowo dla babci, bo babcia was codziennie ogląda. Ale wie pan/pani, przez to oglądanie z babcią, to i ja się troszeczkę do was przyzwyczaiłem i też was oglądam”. Tak że mamy młodych widzów, mamy też starych. Podobnie jak wśród naszych komentatorów też mamy najrozmaitsze pokolenia.
Macie też, co widać zwłaszcza w ostatnim czasie, coraz więcej kobiet na pokładzie. Mimo iż panie od zawsze były ważnymi postaciami „Szkła kontaktowego”, chociażby Maria Czubaszek, to dziś ten kobiecy głos jest wyjątkowo wyraźny. To celowa strategia? Dopadły Państwa parytety?
Nie (śmiech). Pierwszą kobietą, która występowała w naszym programie, była Ilona Łepkowska, królowa polskich seriali, ale w pewnym momencie zostaliśmy bez żadnej pani. Wtedy dołączyła Maria Czubaszek. No i potem Kasia Kwiatkowska, Kasia Kasia, Kamila Kalińczak. Proszę zwrócić uwagę, że wszystkie mają inicjały KK. Potem Aleksandra Walczak i też Aleksandra Przegalińska. Udział pań w „Szkle kontaktowym” jest więc w tej chwili spory. Nie jest to jednak żadna strategia, nikt z szefostwa nie narzucił nam też parytetu, że (kobieta – red.) ma być co drugi czy co trzeci program. W ogóle ta lista komentatorów i z jednej, i z drugiej strony, czyli męskiej i żeńskiej, nie jest zamknięta.
Czy w związku z tym w najbliższym czasie ktoś jeszcze dołączy do zespołu komentatorów?
Na pewno podczas naszego jubileuszu, który będzie miał miejsce 25 stycznia w Teatrze Szóste Piętro, wesprze nas wykwalifikowany aktor z cenzusem - Piotr Gąsowski. Będzie nam pokazywał ruch sceniczny, będzie nas uczył jak należy mówić. I niewykluczone, że Piotr też zagości u nas, raz na jakiś czas w programach.
Szykują się jeszcze jakieś zmiany w programie? Może w samej formule?
Nasz program właściwie cały czas się zmienia. Jest troszkę inny, kiedy prowadzi go Michał Kempa. Co innego jest, kiedy na fotelu prowadzącego siedzi Wojciech Zimiński. Gdyby porównać pierwsze programy, chociaż na szczęście ich nagrania nie przetrwały, z tym, co jest teraz, to by się okazało, że to jest zupełnie inny program. Z tym, że te zmiany następują w sposób naprawdę bardzo ewolucyjny, ponieważ bardzo chcemy dotrzeć do nowych widzów, ale też nie chcemy do siebie zrazić naszych wiernych, stałych odbiorców. W związku z tym te zmiany następują, każdy każdego podpatruje, bierze coś od niego, drugi bierze od trzeciego i myślę, że to jest permanentna zmiana. Stanie w miejscu byłoby dla nas porażką. Zmieniamy się. Na przestrzeni tygodnia czy miesiąca może tego nie widać, natomiast na przestrzeni roku czy półtora to zdecydowanie te zmiany są zauważalne.
Gospodarze, komentatorzy i widzowie – to ci, których widać i słychać na antenie, ale przecież „Szkło kontaktowe”, jak każdy program, to praca zespołowa. Kim są ci, których nie widać na co dzień na ekranie, a bez których pracy ten program by nie powstał? Jak wyglądają kulisy programu?
Naszą producentką, i to prawie od samego początku, jest Dominika Sekielska. Od pierwszego wydania jest też Magda Kosowska, która jest naszym wydawcą. Jest dwóch panów, czyli Kamil Papciak i Maciek Skroban, a od niedawna mamy też Patrycję Sieląg, która wkrótce obroni pracę doktorską. Czyli to jest pięcioosobowy zespół, do tego dochodzą montażyści, operatorzy, realizatorzy. Ale te pięć wymienionych osób są tylko dla nas, dla „Szkła”. A „Szkło” dla nich. Każdego dnia dwójka z nich jest oddelegowana do tego, żeby przygotować program, czyli od samego początku śledzi to, co się dzieje na naszej antenie, ale też poza nią. Jedna osoba to wszystko wycina, przygotowuje dla wydawcy, który po południu przejmuje pałeczkę i wszystko jakoś tam jeszcze porządkuje, przygotowuje do pokazania autorowi wydania. Potem prowadzący razem z wydawcą oglądają, dyskutują z montażystą, jak to wszystko można zrobić, jak to wszystko powinno wyglądać.
Mówiąc o kluczowych dla „Szkła kontaktowego” osobach, pominęłam polityków. A przecież „Szkło” niemiałoby bez nich racji bytu. Były w historii programu nawet wydania z ich udziałem. Planują Państwo do tego wrócić?
Polityków, którzy byli w „Szkle”, można wymienić na palcach dwóch rąk. To byli laureaci plebiscytu widzów, czyli „Mistrza Riposty”. To Michał Szczerba, Michał Kołodziejczak, Władysław Kosiniak-Kamysz. Oni wygrywali te plebiscyty. Natomiast wcześniej, kiedy było „Lustro Szkła kontaktowego”, jak jeszcze żył Grzegorz (Miecugow – red.), to dwoma laureatami okazali się Jarosław Kaczyński i Donald Tusk. Tak się złożyło. Ale żaden z nich nie przyjął ani nagrody, ani zaproszenia do programu. Kiedyś, 1 kwietnia, występował też u nas Janusz Piechociński, był gościem Wojciecha Zimińskiego. To był taki żart prima aprilisowy. Tak poza tym jednak polityków do studia nie zapraszaliśmy, choć politycy czasami sami się zapraszali do studia, jak na przykład Hanna Gronkiewicz-Waltz, która weszła w trakcie programu, nie zważając na to co się dzieje.
Dziś politycy traktują „Szkło kontaktowe” przychylniej niż kiedyś? Dawniej niektórzy ważni politycy chcieli nawet, żebyście zaprzestali działalności, mam na myśli słowa prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
Straszne słowa dodajmy. To były straszne słowa o zlikwidowaniu. Chodziło i o program, i o naszych widzów. Myślę, że nie miał takiej intencji pan premier Jarosław Kaczyński, natomiast zabrzmiało to szczególnie w naszym kraju tragicznie. No ale też nie było żadnego sprostowania, przeprosin, ale to jest normalne w polityce.
A bywali też tacy, którzy „Szkło kontaktowe” komplementowali? Przypomina Pan sobie taką sytuację?
Nie, politycy jakoś niespecjalnie mocno nas komplementowali, co jest akurat uważam, bardzo dobre. Natomiast jeśli docierają do nas opinie, że jesteśmy albo kryptopisowcami, albo jawno platformersami, no to dobrze, bo to znaczy, że jest po równo. Jeśli są tacy, którzy nas tak oceniają, to znaczy, że jest dobrze. Natomiast mogę tylko powiedzieć, że osobą, która w największym stopniu nas nie komplementowała, a wprost przeciwnie, to jest były minister kultury, pan Piotr Gliński. Nie wiem do dziś dlaczego, ale darzy nas on nienawiścią.
Czego życzyć Szklarzom z okazji dwudziestolecia programu?
Pęknięcia szkła? Nie, lepiej żeby szkło nie pękało. Myślę, żebyśmy mieli przynajmniej tak miłych i sympatycznych oraz licznych jak tej pory widzów, a może nawet jeszcze więcej.
Dołącz do dyskusji: 20 lat "Szkła kontaktowego" TVN24. "Stanie w miejscu byłoby dla nas porażką. Zmieniamy się"